Potrzebuję, żeby mężczyzna objaśnił mi świat
Po wielu rozmowach z kolegami i setkach dyskusji w social media dochodzę do wniosku, że mężczyźni są najlepszymi ekspertami od spraw kobiet. Doradzą nam w każdej sytuacji, znają nasze uczucia, wiedzą, czego chcemy i czego się boimy. Bez żadnych wątpliwości wytłumaczą, jak kobiety znoszą aborcję, dlaczego nie powinny przeklinać, a nawet o co chodzi w tym całym feminizmie.
Mężczyźni potrafią też odróżnić „prawdziwe” kobiety od „dziwadeł”. Uczestniczki Strajków Kobiet to tylko wybryk natury, pogwałcenie boskich praw. Mężczyźni przecież wiedzą, że „normalne” kobiety tak się nie zachowują. „Normalne” kobiety są miłe i spokojne: oddane matki, strażniczki domowego ogniska. Wspierające mężczyzn: polityków, ekspertów, przedsiębiorców, ciężko pracujących specjalistów. Tych, którzy ustalają reguły i sprawiają, że budujemy przyszłość.
W świecie, w którym chłopcy i dziewczynki wychowywani są według innych narracji, bycie ekspertką jest podwójnie trudne. Kulturowe światy „męski” i „damski” mocno się różnią i o ile mężczyźni bez najmniejszego problemu wkraczają w damski, żeby go objaśniać czy porządkować, o tyle w drugą stronę jest już nieco inaczej.
„Sierpińska to gorzej niż zbrodnia”, chora psychicznie, troll, szowinistka, „jesteś jedną z najbardziej toksycznych dyskutantek na fejsie”, szkodnik, „jesteś agresywna”, „wiem, że pani mnie nie lubi”, „nie mogę uwierzyć, że osoba tak inteligentna i o takiej wiedzy jak ty” może uważać, że X, „nie znosisz sprzeciwu”, „generalnie żadne fakty cię dotąd nie przekonały”, “to, co napisałaś, jest „jednoznaczne”.
Tego między innymi dowiedziałam się o sobie, dzieląc się publicznie opiniami i odczuciami.
Kiedy mówię o tym, co JA obserwuję, co JA czuję, co JA wiem – dostaję w odpowiedzi informacje (w 98% od mężczyzn), co ja obserwuję, co ja czuję i co ja wiem (albo – częściej – czego nie wiem). To, że analizuję raporty i artykuły naukowe, rozmawiam z badaczami, uczestniczę w konferencjach – wielu osobom nie wystarcza, by mogły uznać, że mogę mówić o rzeczach, na których się znam. Zastanawiam się czasem, jak poradziłabym sobie bez tych „życzliwych” komentarzy, które objaśniają mi, jakie naprawdę są moje emocje, myśli i poglądy. Być może po prostu nie mogę być ekspertką? Być może, kiedy mężczyzna pisze bzdury, a ja wprost je tak nazywam, łamię zasadę, według której słowo mężczyzny to świętość? Być może nie powinnam używać jakichś wyrażeń i powstrzymać się od sarkazmu? Wkraczam w kulturowy świat, którego nie rozumiem.
Problem w tym, że mężczyźni też pewnych rzeczy zupełnie nie rozumieją. Są jednak na tyle pewni swoich racji, że nie dopuszczają do siebie myśli, że tak jest. Na zwróconą uwagę odpowiadają „przesadzasz” albo „przecież to oczywiste, że tak właśnie uważasz”. Wszystko jest dla nich oczywiste. Dzielą też rzeczy na ważne i banalne. Banalne może być obrażanie i obmacywanie, bo przecież „mężczyźni już tacy są”. Nic złego nie ma też we wmawianiu poglądów czy uzurpowaniu sobie prawa do „właściwej” interpretacji wypowiedzi (bo czy kobiety wiedzą, co tak naprawdę chcą powiedzieć?). Ani w tłumaczeniu, że pewne rzeczy nie mogą zasmucać kobiet ani ich drażnić, podobnym do „nie płacz, przecież to cię nie boli”, którym część rodziców reaguje na płacz małych dzieci. Kobiety przecież histeryzują, bo generalnie świat (zawężany najczęściej do bogatych państw Północy) jest pełen równych szans dla wszystkich. Tylko czy rzeczywiście kobiety miały takie same jak mężczyźni możliwości tworzenia świata, w którym wszyscy żyjemy? Prawa wyborcze uzyskały pod koniec XIX w., w niektórych krajach dopiero w XX w. (Polska 1918, USA 1920, Chiny 1947, Szwajcaria 1971, Arabia Saudyjska 2015). Przez setki lat ich status jako obywateli był podrzędny, a wpływ na politykę – właściwie żaden. Los kobiety ograniczał się de facto do małżeństwa lub życia zakonnego, służby w domu rodzinnym i śmierci. Spod władzy ojca przechodziła pod władzę męża, jak przedmiot, który służy do załatwiania interesów, utrwalania sojuszy i zdobywania dóbr. Kiedy jednak mówię, że mężczyźni mieli setki lat na wdrażanie pomysłów stworzenia „idealnego świata” i powinni zamilknąć, gdy kobiety wychodzą teraz na ulicę, dowiaduję się, że „żaden historyk nie powie, że to świat mężczyzn”. Więc drogie kobiety – choć niemal o niczym nie mogłyście decydować, musicie wziąć współodpowiedzialność za wszystkie wojny.
Coraz mniej mi się chce uczestniczyć w dyskusjach, nawet zupełnie „niewinnych”. Powstrzymuję się, wiedząc, że mogę zaraz zobaczyć/usłyszeć, jak pozbawieni poczucia humoru strażnicy dogmatów zaczną roztrząsać mój stan psychiczny czy moje znajomości. Cenzuruję samą siebie i wiem, że nie tylko ja. Koleżanki aktywistki, naukowczynie, działaczki społeczne mówią mi, że nie odzywają się, bo mają dość ataków ad personam, wyszydzania, podważania ich kwalifikacji. Takimi sposobami de facto rugujemy kobiety ze sfery publicznej. Bo one nie mają ochoty udowadniać, że same wiedzą lepiej, co myślą i czują. Nie chcą, żeby mężczyźni objaśniali im świat.
Uwaga dla mężczyzn: Felieton zawiera dużą dawkę sarkazmu. Zastosowane uogólnienia są zabiegiem literackim. Jeśli ktoś odczuwa potrzebę wytłumaczenia mi, co „naprawdę” miałam na myśli, to mogę zaproponować takiej osobie 2 szklanki zimnej wody (jedną doustnie, drugą na głowę) i zajęcie się własnym światem wewnętrznym.
Fot. The Focal Project
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.