Kochamy rzeki!
Bardzo lubię chodzić wzdłuż rzek, a Ty – stać i patrzeć na rzeki… Czy coś jeszcze?
Dwugłos o przyrodzie i miłości
Monika Kostera i Joanna Średnicka
M: Jakiś czas temu odkryliśmy z mężem nadzwyczajną radość, jaką przynosi chodzenie wzdłuż rzek. Często w weekend wybieramy się na włóczęgę w towarzystwie jakiejś rzeki – małej lub dużej. Kiedy odwiedzamy nowe miasto, koniecznie idziemy spotkać przepływającą przez nie rzekę – czasami dwie lub więcej. No i dwa lata temu zamieszkaliśmy nad dużą rzeką – okna dużego pokoju wychodzą na rzekę. Kiedy rano wstaję, za rzeką wstaje słońce. Za to wieczorem zachodzące słońce odbija się w nurcie rzeki, przelatując nad blokami osiedla.
JŚ: No powiem Ci, że moja miłość do rzek jest chyba jeszcze w fazie nieuświadomionej. Na myśl o rzece, w sposób automatyczny pojawia się jakaś forma lęku, a im bardziej szukam w pamięci, buduję kolejne obrazy płynącej wartko wody, porywającej bezpowrotnie rzucony z mostu patyczek, to emocja ta się nasila. Z dzieciństwa pamiętam wiele historii o rwących, „zdradliwych” rzekach z wirami, których należy się strzec, i w których pod żadnym pozorem kąpać się nie wolno. Pamiętam kilka stanów zagrożenia powodziowego w Warszawie, nie pomaga też wspomnienie brudnej Wisły lat 90., z nieprzyjemnym unoszącym się wokół zapachem. Lubię za to na rzeki patrzeć z oddalenia, z góry, jak wijące się lśniące wstęgi; uwielbiam bezkresne rozlewiska, jak wczesną wiosną nad Biebrzą; gdy od wody oddziela mnie bezpieczna kępa bujnych trzcin i krzaków, a rzeka wtapia się w krajobraz.
M: Szybkie rzeki i dla mnie bywają niepokojące. Kiedy byłam mała, taką rzeką był Bug – jeździłyśmy tam czasami z Mamą na spacery. Wody Bugu wydawały mi się mroczne, splątane, nienasycone. Szczególnie dramatyczne wrażenie wywarły na mnie łąki nadbużańskie po wylaniu rzeki – wywrócone ogrodzenia, urywające się ludzkie drogi, rozkładające się truchła niewystarczająco szybkich gryzoni. Mama mówiła: człowiek powinien nauczyć się pokory wobec przyrody. To było bardzo straszne, ale też w jakiś sposób pięknie. Jednak wolę rzeki łaskawe. Niedawno przeczytałam wspaniały komiks francuskiego artysty Etienne Davodeau o Loarze. Rzeka jest tam główną bohaterką; wokół niej gromadzą się drzewa, ludzie, ptaki. Żyją i umierają. W wywiadzie o swojej nowej książce, autor wspominał, że Loara jest rzeką, o której mówi się, że płynie w tempie ludzkich kroków. Pojechaliśmy niedawno z mężem powłóczyć się nad Loarą i rzeczywiście, ona właśnie taka jest. Pozwala ludziom stawiać swoje kroki lekko, bezstresowo, pluszcze i mieni się do towarzystwa. Ale z książki wiem, że jest to złudne, jej nurt bywa wartki i potrafi porwać pływaka, unieść go w miejsce, gdzie wcale ni zamierzał trafić. Zdarza się jej tez wystąpić z brzegów i poprzenosić kawałki lądów z miejsca w miejsce, jak jakieś wielkie puzzle.
Bardzo lubię chodzić wzdłuż rzek, a Ty – stać i patrzeć na rzeki… Czy coś jeszcze?
J: Wiesz, skomplikowana sprawa. Czytam teraz fascynującą książkę „Rzeki”, Pawła Średzińskiego o rzekach, bagnach, torfowiskach rejonu Polski, który nazywa Mezopotamią, rozpościerającego się miedzy Biebrzą a Narwią. Autor dużo pisze o swoim dzieciństwie, o magicznych wędrówkach w okolicach podlaskich rzek, strumieni, mokradeł. O tym, jak bardzo w tych pierwszych latach życia był zwrócony ku rzece. Moje dzieciństwo rozgrywało się w Warszawie, a moją rzeką była Wisła. Szeroka, ciemna, zabetonowana i dość przeraźliwa. Czytając te magiczne opisy wypełnione rzeczną dziką zielonością, odkrywam, że nie mam takich wspomnień, buduję je dopiero teraz, chwytając co zostało z szaleńczo regulowanych i zabieranych naturze rzek. A one przecież są absolutnym początkiem – wokół rzek powstawały nasze społeczności, stanowiły naturalną barierę, punkty orientacyjne w świecie. Definiowały przestrzeń. Mamy jako gatunek tę kompulsywną potrzebę kontroli i opanowywania wszystkiego, zabetonowane i uregulowane koryta coraz częściej przypominają więc kanały, ludzkie wytwory a nie żywe ekosystemy. Ale czy w głębi duszy nie wzdychamy i tęsknimy za takimi obrazami, jak choćby ten, Orzeszkowej z końcówki XIX wieku?:
Z jednej strony widnokręgu wznosiły się niewielkie wzgórza z ciemniejącymi na nich borkami i gajami; z drugiej wysoki brzeg Niemna, piaszczystą ścianą wyrastający z zieloności ziemi a koroną ciemnego boru oderznięty od błękitnego nieba, ogromnym półkolem obejmował równinę rozległą i gładką, z której gdzieniegdzie tylko wyrastały dzikie, pękate grusze, stare, krzywe wierzby i samotne, słupiaste topole.
M: Tak! Tak, tak! Gdy spojrzę przez okno, to mam przed sobą taki właśnie widok – drzewa: krzywe, proste, pochyłe, złamane przez niedawną wichurę, we wszystkich kolorach jesieni. Złocą się krzaki porastające brzeg. Jak często w niedzielę rano, na brzegu siedzi wędkarz (jest zimno, on pewnie siedzi tam od świtu). Czasami pojawiają się amatorzy sportów rzecznych: wioślarze, kajakarze (z niezrozumiałych powodów zazwyczaj podczas największego oberwania chmury), małe zwrotne żaglówki, zdarzają się też motorówki i lekkie weekendowe statki wycieczkowe. W dniu powszednie często przepływają powoli wielkie transportowe barki – obciążone towarami w dół rzeki i lżejsze, z mniejszym zanurzeniem w górę rzeki. Bo Sekwana to rzeka pracująca.
Jest to także bogini (dowód żywy, że bogowie też mogą pracować!). Bogini Sequana jest celtyckim bóstwem znanym ze swoich cudów. Posiadała dar uzdrawiania i spełniania marzeń. Była jedną z wielu bogiń i bogów rzecznych – Galowie czcili rzeki. Do tej pory francuskie departamenty, miasta, ulice często biorą swoje nazwy od rzek. U źródeł Sekwany, w Source-Seine, było sanktuarium bogini i starożytni pielgrzymi, prawdopodobnie zarówno Galowie jak i Rzymianie, przybywali by złożyć ofiary. Sequana także udzielała rad jak dobrze żyć i przepowiadała przyszłość. Być może robi to do tej pory, kto wie? To najpiękniejsza rzeka jaką znam, poezja w postaci czystej. To o niej piszę w tym wierszu:
Błoto na butach
Niosę błoto na butach
z pól, z lasów, z drogi
nad rzeką.
Szło się prosto,
po lewej stronie drzewa
pełne wschodów i zachodów słońca.
Po prawej – rzeka, jak strzała.
Zawsze dokądś się trafi
kiedy się idzie przed siebie.
Może to o to chodzi
w powiedzeniu: być sobie
sterem i okrętem.
Szczególnie kiedy idę nad rzeką
bywam tym.
A teraz, kiedy sama nie wiem
gdzie jestem, niosę błoto
na butach.
(Warszawa, 2020)
J: Błoto na butach! Jechałam dziś pociągiem z Podlasia do Warszawy, z toną błota ba butach. Po drodze przecina się kilka rzeczek, i wreszcie Bug, Wisła. Cudowne obnażone, nieprzysłonięte roślinnością. Patrzyłam na listopadowy krajobraz, już zmrożony i przyprószony śniegiem. I miałam taką myśl, że listopad to najbardziej „uziemiający”, sprowadzający na ziemię miesiąc. Lubię ten przeszywający chłód, ubłocone buty, które w pewnym momencie przestają przeszkadzać; to miesiąc bez złudzeń, już nie złota polska jesień, a jeszcze nie grudniowe, świąteczne pobudzenie. Nie ma słonecznego dopalenia, zewnętrznego wsparcia. W listopadzie stajesz w prawdzie. Miesiąc bez filtrów i kulturowych upiększaczy Natura zwinęła się już w kłębek, nie ekscytuje, nie rozprasza i nie zachwyca w najbardziej oczywisty sposób. Dużo wokół ciemności, w której pojawiają się inne myśli. Często niewygodne, trudne, wybijające – wszak symbolicznie zaczynają listopad mistyczne Dziady, a kończą Andrzejki.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.