ISSN 2657-9596
fot. Monika Kostera

Kochamy rzeki!

Monika Kostera , Joanna Średnicka
01/12/2023

Bardzo lubię chodzić wzdłuż rzek, a Ty – stać i patrzeć na rzeki… Czy coś jeszcze?

Dwugłos o przyrodzie i miłości
Monika Kostera i Joanna Średnicka

M: Jakiś czas temu odkryliśmy z mężem nadzwyczajną radość, jaką przynosi chodzenie wzdłuż rzek. Często w weekend wybieramy się na włóczęgę w towarzystwie jakiejś rzeki – małej lub dużej. Kiedy odwiedzamy nowe miasto, koniecznie idziemy spotkać przepływającą przez nie rzekę – czasami dwie lub więcej. No i dwa lata temu zamieszkaliśmy nad dużą rzeką – okna dużego pokoju wychodzą na rzekę. Kiedy rano wstaję, za rzeką wstaje słońce. Za to wieczorem zachodzące słońce odbija się w nurcie rzeki, przelatując nad blokami osiedla.

: No powiem Ci, że moja miłość do rzek jest chyba jeszcze w fazie nieuświadomionej. Na myśl o rzece, w sposób automatyczny pojawia się jakaś forma lęku, a im bardziej szukam w pamięci, buduję kolejne obrazy płynącej wartko wody, porywającej bezpowrotnie rzucony z mostu patyczek, to emocja ta się nasila. Z dzieciństwa pamiętam wiele historii o rwących, „zdradliwych” rzekach z wirami, których należy się strzec, i w których pod żadnym pozorem kąpać się nie wolno. Pamiętam kilka stanów zagrożenia powodziowego w Warszawie, nie pomaga też wspomnienie brudnej Wisły lat 90., z nieprzyjemnym unoszącym się wokół zapachem. Lubię za to na rzeki patrzeć z oddalenia, z góry, jak wijące się lśniące wstęgi; uwielbiam bezkresne rozlewiska, jak wczesną wiosną nad Biebrzą; gdy od wody oddziela mnie bezpieczna kępa bujnych trzcin i krzaków, a rzeka wtapia się w krajobraz.

M: Szybkie rzeki i dla mnie bywają niepokojące. Kiedy byłam mała, taką rzeką był Bug – jeździłyśmy tam czasami z Mamą na spacery. Wody Bugu wydawały mi się mroczne, splątane, nienasycone. Szczególnie dramatyczne wrażenie wywarły na mnie łąki nadbużańskie po wylaniu rzeki – wywrócone ogrodzenia, urywające się ludzkie drogi, rozkładające się truchła niewystarczająco szybkich gryzoni. Mama mówiła: człowiek powinien nauczyć się pokory wobec przyrody. To było bardzo straszne, ale też w jakiś sposób pięknie. Jednak wolę rzeki łaskawe. Niedawno przeczytałam wspaniały komiks francuskiego artysty Etienne Davodeau o Loarze. Rzeka jest tam główną bohaterką; wokół niej gromadzą się drzewa, ludzie, ptaki. Żyją i umierają. W wywiadzie o swojej nowej książce, autor wspominał, że Loara jest rzeką, o której mówi się, że płynie w tempie ludzkich kroków. Pojechaliśmy niedawno z mężem powłóczyć się nad Loarą i rzeczywiście, ona właśnie taka jest. Pozwala ludziom stawiać swoje kroki lekko, bezstresowo, pluszcze i mieni się do towarzystwa. Ale z książki wiem, że jest to złudne, jej nurt bywa wartki i potrafi porwać pływaka, unieść go w miejsce, gdzie wcale ni zamierzał trafić. Zdarza się jej tez wystąpić z brzegów i poprzenosić kawałki lądów z miejsca w miejsce, jak jakieś wielkie puzzle.

Bardzo lubię chodzić wzdłuż rzek, a Ty – stać i patrzeć na rzeki… Czy coś jeszcze?

J: Wiesz, skomplikowana sprawa. Czytam teraz fascynującą książkę „Rzeki”, Pawła Średzińskiego o rzekach, bagnach, torfowiskach rejonu Polski, który nazywa Mezopotamią, rozpościerającego się miedzy Biebrzą a Narwią. Autor dużo pisze o swoim dzieciństwie, o magicznych wędrówkach w okolicach podlaskich rzek, strumieni, mokradeł. O tym, jak bardzo w tych pierwszych latach życia był zwrócony ku rzece. Moje dzieciństwo rozgrywało się w Warszawie, a moją rzeką była Wisła. Szeroka, ciemna, zabetonowana i dość przeraźliwa. Czytając te magiczne opisy wypełnione rzeczną dziką zielonością, odkrywam, że nie mam takich wspomnień, buduję je dopiero teraz, chwytając co zostało z szaleńczo regulowanych i zabieranych naturze rzek. A one przecież są absolutnym początkiem – wokół rzek powstawały nasze społeczności, stanowiły naturalną barierę, punkty orientacyjne w świecie. Definiowały przestrzeń. Mamy jako gatunek tę kompulsywną potrzebę kontroli i opanowywania wszystkiego, zabetonowane i uregulowane koryta coraz częściej przypominają więc kanały, ludzkie wytwory a nie żywe ekosystemy. Ale czy w głębi duszy nie wzdychamy i tęsknimy za takimi obrazami, jak choćby ten, Orzeszkowej z końcówki XIX wieku?:

Z jednej strony widnokręgu wznosiły się niewielkie wzgórza z ciemniejącymi na nich borkami i gajami; z drugiej wysoki brzeg Niemna, piaszczystą ścianą wyrastający z zieloności ziemi a koroną ciemnego boru oderznięty od błękitnego nieba, ogromnym półkolem obejmował równinę rozległą i gładką, z której gdzieniegdzie tylko wyrastały dzikie, pękate grusze, stare, krzywe wierzby i samotne, słupiaste topole.

M: Tak! Tak, tak! Gdy spojrzę przez okno, to mam przed sobą taki właśnie widok – drzewa: krzywe, proste, pochyłe, złamane przez niedawną wichurę, we wszystkich kolorach jesieni. Złocą się krzaki porastające brzeg. Jak często w niedzielę rano, na brzegu siedzi wędkarz (jest zimno, on pewnie siedzi tam od świtu). Czasami pojawiają się amatorzy sportów rzecznych: wioślarze, kajakarze (z niezrozumiałych powodów zazwyczaj podczas największego oberwania chmury), małe zwrotne żaglówki, zdarzają się też motorówki i lekkie weekendowe statki wycieczkowe. W dniu powszednie często przepływają powoli wielkie transportowe barki – obciążone towarami w dół rzeki i lżejsze, z mniejszym zanurzeniem w górę rzeki. Bo Sekwana to rzeka pracująca.

Jest to także bogini (dowód żywy, że bogowie też mogą pracować!). Bogini Sequana jest celtyckim bóstwem znanym ze swoich cudów. Posiadała dar uzdrawiania i spełniania marzeń. Była jedną z wielu bogiń i bogów rzecznych – Galowie czcili rzeki. Do tej pory francuskie departamenty, miasta, ulice często biorą swoje nazwy od rzek. U źródeł Sekwany, w Source-Seine, było sanktuarium bogini i starożytni pielgrzymi, prawdopodobnie zarówno Galowie jak i Rzymianie, przybywali by złożyć ofiary. Sequana także udzielała rad jak dobrze żyć i przepowiadała przyszłość. Być może robi to do tej pory, kto wie? To najpiękniejsza rzeka jaką znam, poezja w postaci czystej. To o niej piszę w tym wierszu:

Błoto na butach

Niosę błoto na butach

z pól, z lasów, z drogi

nad rzeką.

Szło się prosto,

po lewej stronie drzewa

pełne wschodów i zachodów słońca.

Po prawej – rzeka, jak strzała.

Zawsze dokądś się trafi

kiedy się idzie przed siebie.

Może to o to chodzi

w powiedzeniu: być sobie

sterem i okrętem.

Szczególnie kiedy idę nad rzeką

bywam tym.

A teraz, kiedy sama nie wiem

gdzie jestem, niosę błoto

na butach.

(Warszawa, 2020)

J: Błoto na butach! Jechałam dziś pociągiem z Podlasia do Warszawy, z toną błota ba butach. Po drodze przecina się kilka rzeczek, i wreszcie Bug, Wisła. Cudowne obnażone, nieprzysłonięte roślinnością. Patrzyłam na listopadowy krajobraz, już zmrożony i przyprószony śniegiem. I miałam taką myśl, że listopad to najbardziej „uziemiający”, sprowadzający na ziemię miesiąc. Lubię ten przeszywający chłód, ubłocone buty, które w pewnym momencie przestają przeszkadzać; to miesiąc bez złudzeń, już nie złota polska jesień, a jeszcze nie grudniowe, świąteczne pobudzenie. Nie ma słonecznego dopalenia, zewnętrznego wsparcia. W listopadzie stajesz w prawdzie. Miesiąc bez filtrów i kulturowych upiększaczy Natura zwinęła się już w kłębek, nie ekscytuje, nie rozprasza i nie zachwyca w najbardziej oczywisty sposób. Dużo wokół ciemności, w której pojawiają się inne myśli. Często niewygodne, trudne, wybijające – wszak symbolicznie zaczynają listopad mistyczne Dziady, a kończą Andrzejki.


 

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.

Discover more from Zielone Wiadomości

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading