Dziennik znaleziony na tratwie. Odcinek 13: Wkład w wiedzę
MOTTO
Nauka to nie są odkrycia ani wielcy, sławni ludzie, lecz bardzo złożony system powiązanych ze sobą elementów i często bardzo skomplikowanych relacji między nimi. Fala zmian i reform nauki przelewająca się od kilku leci przez świat jest falą tsunami, rozbijającą struktury właściwe dla instytucji i organizacji nauki, oferującą w zamian co najwyżej zestaw tratw. Podczas, gdy publiczność ze zgrozą i niejaką fascynacją obserwuje potworności jakie mają miejsce na tej Tratwie Meduzy, przyjrzyjmy się szczątkom okrętu.
Papież Franciszek mówi, że tylko prawda może nas wyzwolić z tej dusznej sytuacji, w jaki się znaleźliśmy jako ludzkość. W Kościele Katolickim i w akademii jest podobnie – brakuje osób ze środka instytucji, mówiących prawdę nie po to by atakować, ale po to by odnowić i uratować. Część, być może najbardziej dla tych instytucji cenna, nie mówi prawdy z powodu lojalności, ale przede wszystkim z powodu paraliżującego wstydu – oddając w ten sposób, chcąc nie chcąc, pole innym: drapieżnikom, potworom, które przejęły nasze światy, definiują nam życie i zamykają nas w swoich obrzydliwych klatkach z kłamstwa i przemocy. Niedostatek prawdy w ważnych instytucjach społecznych wynika z tego, że władza i mikropolityka stają się potężniejsze, niż wartości, nawet wartość centralna – w akademii jest nią nauka.
Wartość centralna, czyli – po co to wszystko w ostateczności robimy? Celem pracy naukowców jest wnoszenie wkładu w naukę, w wiedzę. Nauka to rozmowa kierująca się ustalonymi regułami, prowadzona co najmniej od czasów Platona i Aspazji. Na wiedzy otrzymanej od poprzedników nowe pokolenia naukowców budują nowe poziomy. Słowami jednego z uczestników tej rozmowy z naszych czasów, profesora Thomasa Docherty, „[u]niwersytet można scharakteryzować jako spotkanie, które generuje czas lub które generuje otwartość na przyszłe możliwości, otwartość na różnicę i zmianę, na świat i nasze zaangażowanie z nim i w nim”. Uniwersytet pełni rolę bufora między teraźniejszością a przyszłością i żadna inna instytucja społeczna tej roli na siebie przyjąć nie umie. To nie to samo co „centrum wiedzy” zbierające i dokumentujące, oraz rozwijające stan wiedzy. Z jednej strony bowiem akademia zachowuje to, co jest, co już wiemy. Ale z drugiej – poszukuje rzeczy nowych, nieistniejących, na które nie mam popytu, ani rynku, które nie wiadomo kiedy ani czy powstaną. Do tego potrzebne jest skupienie, spokój do pracy i wielka odwaga myślenia.
Bernard Stiegler pisze o kolektywnej indywiduacji. Akademia opiera się na niej. Indywiduacja to poszukiwanie, stawanie się niepodobnym do niczego innego, na właściwy sobie sposób. Nie umieramy dokładnie o tyle, o ile odróżniamy się od wszystkiego innego. Geniusz to jednokrotność. Ale akademia to nie jednostkowy geniusz, lecz zbiorowy, kolektywny podsystem, którego obowiązkiem społecznym jest pokazywanie nowych dróg rozwoju, by ludzkość uniknęła bezwładnego ruchu po jednej, zdefiniowanej energetycznie trajektorii – ku entropii, ku rozpadowi.
Jeśli to nie jest centralną wartością akademii, to staje się ona badawczą monokulturą; pojawia się jednogłos, jeden wielki super-autor. Słowami Byung-Chul Hana – piekło tego samego, bez szans na odnowę i bez oryginalnych rozwiązań, reagujące tak samo i nie uczące się, czyli – głupota. Nasze społeczeństwo wiedzy to tak naprawdę społeczeństwo głupoty.
Jednak ta przemiana nie nastąpiła ze złej woli – przeciwnie. W polskiej akademii wiele osób popierało reformę mającą nas uczynić nowoczesnym ośrodkiem kreującym doskonałą wiedzę, bo miało nadzieję, że ona wypali feudalizm i układy, mikropolitykę wywali na śmietnik, wyczyści wszystko jak czysty kwas solny. Niestety, reforma pogorszyła tylko sytuację, bo teraz dopiero, pozbawieni hamujących takie dynamiki struktur, ludzie nabrali napędu żeby ze sobą walczyć o wszystko, żeby tworzyć grona mikropolitycznej mikrowładzy: by wzajemnie sobie pomagać „punktować”, by umawiać się, wzajemnie się cytować, by marginalizować wszystkich, którzy nie pasują do towarzystwa. A co z nauką? Gdzie ona jest? Nauko, nauko, czemu nas opuściłaś?
Tu kończą się notatki pisane tą samą nerwową ręką i zaczynają się poszarpane, pokreślone kartki. Pojawiają się nowe zapiski, urywkowe, jedno, góra trzy zdania, potem przerwa, każde pisane innym, ale bardziej energicznym charakterem pisma.
Gdybym dziś miał radzić doktorantom, to najpierw spytałbym, po co im doktorat. Jeżeli chcą pracować na akademii, to potrzeba promotora z grantami i silną grupą, która się nawzajem wspiera i promuje. To jest czysta polityka. To nie jest sito przepuszczające naprawdę najlepszych kandydatów. Jeśli zaś doktorant nie widzi się w akademii, tylko raczej np. w przemyśle (tak, są tacy), to szukałbym takiego promotora, który ma aktualny dorobek i czas, przy czym czas może oznaczać aktualny brak doktorantów.
Mówiąc wprost: taplamy się w kulturze patronatu. Potrzebny jest ktoś osadzony i z dojściami, w ostatecznym rachunku z dojściami do partii władzy.
Każdy, kto miał do czynienia z polskim szkolnictwem wyższym, wie, że kierunkiem, który opłaca się najbardziej „studiować”, żeby zrobić karierę naukową, jest układoznawstwo…
Mam wrażenie, że ta relacja promotor-doktorant w wielu przypadkach utraciła coś bardzo ważnego. Ale to nie wina jednej ze stron, tylko chyba raczej niedbania o samą relację. Najważniejsza jest silna pozycja mikropolityczna promotora. Plus oblatanie w światku konferencyjno-grantowym, wbijanie się na własną rękę to jest robota weekendowa, a jednocześnie konieczna, by w ogóle się jakoś sensownie zakorzeniać.
Młodzi wychowywani są na tej tratwie, innego świata nie poznają.
Oraz ostatni wpis, wielkimi drukowanymi literami, po nim dziennik się urywa:
PRECZ Z TRATWY DINOZAURY, PRZYSZŁOŚĆ NALEŻY DO NAS!
Nie dowiemy się, co się stało i kim był autor bądź autorka tych zapisków: czy oczekującym nowych przygód Prospero, czy adaptującym się do życia na bezludnej wyspie Robinsonem, czy zwykłym rozbitkiem. Jednak ostatni wpis daje do myślenia – gdy mówimy o dinozaurach warto pamiętać, że to one są protoplastami naszych współczesnych ptaków, także jaskółek. Może właśnie w takim momencie jak ten nauczyły się latać.
———
Monika Kostera jest profesorem tytularnym nauk ekonomicznych i humanistycznych. Pracowała na licznych polskich, brytyjskich i szwedzkich uniwersytetach jako profesor nauk zarządzania. Zajmuje się m.in. badaniami wyobraźni organizacyjnej i organizatorskiej. Wszystkie wygłaszane tu opinie są oparte na jej doświadczeniu i nie reprezentują marki, strategii ani misji żadnej organizacji.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.