Dziennik okrętowy znaleziony na tratwie. Odcinek 7: Rankingi
MOTTO:
Nauka to nie są odkrycia ani wielcy, sławni ludzie, lecz bardzo złożony system powiązanych ze sobą elementów i często bardzo skomplikowanych relacji między nimi. Fala zmian i reform nauki przelewająca się od kilku leci przez świat jest falą tsunami, rozbijającą struktury właściwe dla instytucji i organizacji nauki, oferującą w zamian co najwyżej zestaw tratw. Podczas, gdy publiczność ze zgrozą i niejaką fascynacją obserwuje potworności jakie mają miejsce na tej Tratwie Meduzy, przyjrzyjmy się szczątkom okrętu.
Czy istnieje coś bardziej neokolonialnego niż polska akademia samobiczująca się z powodu niskich pozycji naszych uniwersytetów w tzw. rankingach? Jeśli ktoś ma jakieś wątpliwości co do tego, to pomyślmy. Po co? O jakie rankingi tu chodzi i dlaczego zależy nam na tym, by być wysoko w nich uplasowanymi? Według jakich kryteriów są sporządzane? Dlaczego akurat te kryteria są dla nas ważne, a nie jakieś inne? Np. czy nie interesowałyby nas przypadkiem bardziej rankingi według kryterium najlepszego pracodawcy, najstarszego uniwersytetu, uniwersytetu najbardziej oryginalnego? Jeśli nie, to dlaczego? Rankingi jak wiadomo służą temu, by ktoś wygrał i ktoś przegrał. Jeśli się nie rywalizuje o tę samą stawkę, to branie udziału w nich jest – czyż nie? – wejściem do gry po to, by ktoś inny mógł wygrać.
Tak się składa, że obecnie dominujące rankingi uczelni są narzędziem zarządzania marką. Marką zarządza się po to, by najwięcej zarobić na swojej marce w warunkach konkurencyjnego rynku. Marka ma wartość finansową – pozwala na generowanie większych przychodów niż gdyby miał markę mniej znaną. Marka dzisiejszych czasów – sfinasjalizowana – ma niewiele wspólnego z tym, co ludziom kojarzy się na ogół ze słowem „marka”, czyli gwarancja solidności, jakości, przestrzegania procedur. To wszystko cechy marki jako zarządzania strategicznego rodem z ubiegłego stulecia, wraz z półmityczną opowieścią o pracowniku Hondy który poprawiał wycieraczki mijanych po drodze hond, bo nie mógł znieść żadnej niedoskonałości w produkcie, wobec którego czuł oddanie i lojalność. Dzisiaj markowe produkty wytwarza się gdzie indziej niż mieszczą się siedziby firm, nierzadko w sweatshopach, nierzadko produkują je biedacy i dzieci, o których nikt nie dba i którzy nie mają czasu ani warunków na emocjonalne angażowanie się w estetykę wycieraczek. Marki są obecnie bytem samym w sobie, abstrakcyjną wartością finansową. Są ważne dla korporacji dla których osiągnięcie przychodów lub znaczenie wartości finansowej jest istotne.
Anglosaskie uczelnie, które konkurują o środki z czesnego studentów (w zasadniczej mierze azjatyckich), pragną, po pierwsze, wyróżnić się czymś w warunkach totalnego ujednolicenia (dlaczego student z Chin ma zapłacić Uniwersytetowi w Sheffield raczej niż w Manchester?) i mają w tym wyraźny interes (nawet jeśli nie ma on z nauką nic wspólnego). Jaki jest interes polskiej uczelni publicznej? Bo jaki jest interes anglosaskich w tym, by polskie uniwersytety przyłączyły się do konkurencji jest sprawą dość prostą – będzie z kim za darmo wygrywać. Plasowanie się wysoko w rankingach to bardzo drogi program marketingowo-zarządczy i nie stać nas na to. Pochłania gigantyczne koszty i wymaga niezwykle rozwiniętej specjalistycznej administracji (uczelnie brytyjskie zatrudniają na ogół więcej administratorów niż pracowników naukowo-dydaktycznych). To już jest bardziej prawdopodobne, że nasza drużyna piłkarska stanie na podium…. No właśnie.
Nie mówiąc już o tym, że można zadać sobie pytanie, czy w ogóle jest nam to potrzebne. Uczelnie nastawione na strategiczne zarządzanie swoją wartością finansową, czyli przede wszystkim uniwersytety brytyjskie i amerykańskie, są mistrzami w zarządzaniu marką, bo wiąże się to z korzyścią finansową. Dzieje się to kosztem utraty tożsamości i społecznego uprawomocnienia. Jeśli u nas biadoli się coraz częściej, że uniwersytety są zbytkiem i załamuje ręce nad tym, po co w ogóle są uniwersytety i że ludzie nie szanują uczonych, to pamiętajmy, że nadal w rankingach (sic!) zawodów profesor plasuje się w Polsce wysoko. Wyżej, niż biznesmen, którego pragniemy, by uczony naśladował. Może zamiast śnić o dołączeniu do gigantów biznesu edukacji wyższej, sensowniej byłoby zastanowić się nad tym, kim jesteśmy, skąd przybywamy i dokąd zmierzamy. Może wtedy łatwiej byłoby nam uzasadnić po co nam środki publiczne na naukę i edukację wyższą i jak zamierzamy je wydać. Bo troszkę głupio zainwestować mnóstwo publicznych pieniędzy w świetlany cel, jakim jest umożliwienie anglosaskiemu HE-biznesowi (Higher Education business) wygranej w bardziej eleganckim stylu w konkurencji na rynku przezeń stworzonym, zdefiniowanym i zdominowanym.
A więc na pytanie: po co nam rankingi? Mamy stosunkowo jasną odpowiedź – po to, żeby przegrać. Pozostaje pytanie: dlaczego akurat te? Istnieją bowiem różne, choć możemy o tym niewiele wiedzieć (niewiedza nie usprawiedliwia jednak nikogo w branży która, nomen omen, zajmuje się nauką i edukacją). Do niedawna polska akademia była wysoko plasowana w pewnym rankingu. Otóż był to raport, sporządzony w 2016 roku przez Terrence’a Karrana i Lucy Mallinson, dotyczący wolności akademickich według zasad Magna Charta Universitatum z roku 1988 podpisanych w Bolonii przez 80 europejskich uniwersytetów, a zdefiniowanych przez UNESCO w 1997 roku w ramach Rekomendacji w sprawie statusu kadry nauczycielskiej szkolnictwa wyższego. Polska akademia zajmowała wysokie miejsca w rankingach zawartych w tym raporcie, znacznie wyższe, niż uczelnie np. brytyjskie (to było 5 lat temu – już nie kwalifikuje się na takie miejsca).
Co zamienił stryjek tym razem na kijek? W dodatku kijek pocienkowany, który, jak wiadomo, niełatwo jest potem pogrubasić.
——————-
Monika Kostera jest profesorem tytularnym nauk ekonomicznych i humanistycznych. Pracowała na licznych polskich, brytyjskich i szwedzkich uniwersytetach jako profesor nauk zarządzania. Zajmuje się m.in. badaniami wyobraźni organizacyjnej i organizatorskiej. Wszystkie wygłaszane tu opinie są oparte na jej doświadczeniu i nie reprezentują marki, strategii ani misji żadnej organizacji.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.