ISSN 2657-9596
Plaża w Curanipe, zdjęcie: archiwum własne

Permakulturowy raj na końcu świata

Mateusz Morawiec
16/06/2024

Raimundo Labbe, niemalże w pojedynkę przekształcił zwyczajną chilijską wioskę w permakulturową, solidarną mikrospołeczność. W jaki sposób udało mu się to osiągnąć i jak działa owa utopia z drugiego końca świata?

Przenieśmy się na chwilę do Chile, do małego miasteczka Curanipe, znajdującego się na wybrzeżu Pacyfiku w południowym regionie Maule (co oznacza „deszczowy” w języku mapudungun, lokalnej ludności Mapuche). Curanipe to spokojna miejscowość, która większość zysków czerpie z rybołóstwa i śladowej turystyki. Corocznie odwiedza ją spora grupa surferów, którzy cenią sobie tutejsze wysokie fale i piękne, piaszczyste plaże. W centrum jest kilka restauracji oraz maleńki plac. Nie brakuje też portu, kościoła, targowiska i kilku mniejszych sklepów. Bazę naclegową zapewniają raptem dwa nieduże hotele, a dużo bardziej popularnym rozwiązaniem wśród przyjezdnych jest odpoczynek na polu campingowym, lub wynajmowanie maleńkich drewnianych domków na obrzeżach miasteczka, blisko morza i natury.

Przybycie nieznajomego idealisty
Malownicze Curanipe, archiwum własne

Nieco ponad dekadę temu, do tej malowniczej wioski wprowadził się Raimundo Labbe. Raimundo pochodzi ze stolicy Chile, Santiago, jednak gdy był młodym dzieckiem, jego rodzice postanowili przeprowadzić się na drugi kraniec świata, szukając szczęścia w Nowej Zelandii po tym, jak ich firma w ojczyźnie zbankrutowała. Zamieszkali oni na siedem lat w Porirura, jednym z najbardziej zaludnionych regionów, charakteryzującym się najwyższym odsetkiem osób mówiących w języku samoańskim. Zderzenie z innym etosem pracy i odmiennym podejściem do życia, na zawsze zmieniło Raimundo. Nowozelandzki system edukacyjny był inspirujący, zachęcał do samodzielnego myślenia, uczył jak czerpać wiedzę i stymulować rozwój z wykorzystaniem różnic kulturowychwśród uczniów. Taka forma zdobywania wiedzy była dla niego czystą przyjemnością. Problemy zaczęły się, gdy po powrocie do kraju musiał odnaleźć się w szkolnictwie chilijskim, nastawionym na wykuwanie na pamięć formułek, jak mówi sam Raimundo, bez większych szans na głębsze zrozumienie przekazywanych treści.

Z tego też powodu, po ukończeniu szkoły średniej, Raimundo zdecydował się na powrót do drugiej ojczyzny i studiowanie na Nowozelandzkim Uniwersytecie Waikato. Na przedmiot swoich studiów wybrał Nauki o Ziemi, a jako specjalizację – permakulturę i biokonstrukcję. Fascynowały go naturalne sposoby rekonstrukcji gleby.

Pierwsze poważne, życiowe decyzje

Jako absolwent, stanął przed trudnym wyborem. Mógł pozostać w Nowej Zelandii i próbować stworzyć projekt permakulturowy w tym drogim kraju, w którym, poza wyzwaniami finansowymi, przepisy ściśle regulują jak powinna wyglądać każda farma, nie pozostawiając rolnikom wiele przestrzeni na kreatywność. Mógł też wrócić do Chile, gdzie poza tradycyjnym wielkopowierzchniowym rolnictwem nic innego nie istniało. Zdecydował się na tą drugą opcję, jednak zamiast dostosowywać się do głównego nurtu, zaczął nowy projekt, którego głównym celem było wymyślenie od podstaw innowacyjnego systemu rolniczego, zmianę roli ziemi, kształtu pracy rolników i, w pewnym stopniu, lokalnego społeczeństwa.

Port w Curanipe, archiwum własne
Port w Curanipe, archiwum własne

Wybór padł na Curanipe, które stanowiło wyzwanie pod wieloma względami: dekady temu wielkie firmy przekształciły lokalne lasy w przytłaczające monokultury, których jedynym celem była produkcja drewna. Ziemia była głęboko zasolona po ogromnym tsunami z 2010 roku, a turystyka surferska powoli konwertowała społeczeństwo, w nastawione na usługi, kosztem rolnictwa. “Lubię surfować, ale zdaję sobie sprawę jakie szkody surfing wyrządził kulturze wiejskiej”, mówił.

 

Mozolne początki kooperatywy

Raimundo wybudował niewielki drewniany domek na ziemiach rodzinnych i zainicjował rekultywację gleby. W międzyczasie, zaczął poznawać osoby o podobnych celach, żeby nieco później wspólnie z nimi założyć kooperatywę “Huertas a Deo”.

Nazwa “Huertas a deo”, w dosłownym tłumaczeniu oznacza „ogrody na palec”, czyli ogrody autostopowe (od „a dedo”). Nazwa wzieła się od pierwszej inicjatywy, która pozwoliła na rozwój organizacji. Raimundo zauważył, że do miasteczka przyjeżdża wiele samochodów dostawczych, zaopatrujących lokalne sklepy. Zazwyczaj wracały one do miast zupełnie puste. Postanowił zaoferować kierowcom, że jeżeli w drogę powrotną wezmą kilka skrzyń z lokalnymi warzywami na sprzedaż, to zwróci im pieniądze za benzynę. Pozytywny odbiór projektu zmotywował go do działania, zapoznania z lokalnymi mikrorolnikami, zbudowania bazy klientów, opracowania trasy… Był rok 2013-ty, pierwsze eko warzywa wyruszyły w świat autostopem.

Zrównoważone Rolnictwo dla Społeczności
Huertas a Deo - przygotowanie paczek na wysyłkę. Archiwum własne
Huertas a Deo – przygotowanie paczek na wysyłkę

Przyjechałem do Curanipe cztery lata później, w 2017 roku, pomagając w pracy Raimundo przez dwa miesiące i poznając resztę stałej ekipy, którą w tamtym momencie tworzyło sześciu pracowników i kilku wolontariuszy. Zanim dotarłem do miasteczka, cały proces dystrybucji lokalnych produktów osiągnął perfekcję. Raimundo czerpał garściami z rozwiązań, które wynaleziono w Japonii i nazwano profesjonalnie „Zrównoważonym Rolnictwem dla Społeczności”. W projekcie brało udział trzydzieści domostw z większymi lub mniejszymi ogrodami – każde z nich produkujące inne odmiany warzyw i owoców. Mieszkańcy okolicznych miast, jak również Santiago, raz w tygodniu mogli zamówić na stronie internetowej Huertas a Deo jedną z trzech przesyłek – małe, średnie lub duże pudło z produktami. Strona nie wyszczególniała jakie produkty spożywcze będą dostarczone, jednak konsument miał gwarancję, że będą to owoce i warzywa sezonowe, zawsze najwyższej jakości, produkowane w zrównoważony sposób, bez użycia pestycydów lub sztucznych nawozów. Transportem zajmowała się profesjonalna firma Pullman Cargo, a zysk był dystrybuowany po równo między wszystkich mikrorolników. Przebiegiem całej procedury zajmował się Felipe, młody pracownik z którego twarzy nigdy nie spływał uśmiech.

Domowy nawóz dla wszystkich
Pepe
Pepa i Rodri przygotowują kompost

Poza pakowaniem pudeł, moja praca polegała między innymi na przygotowywaniu nawozów. Wraz z Pepa i Rodri – parą Mapuche, która współtworzy projekt, ruszyliśmy konno na jedną z należących do nich działek na niewielkim wzgórzu. Po chwili nadjechała furgonetka wypełniona resztkami jedzenia. Jeden z projektów Huertas a Deo zakłada współpracę z lokalnymi restauracjami, które oddają resztki spożywcze w zamian za kilka świeżych warzyw. Huertas zajmuje się przygotowywaniem kompostu, a później rozdaje go za darmo lokalnym rolnikom biorącym udział w projekcie.

Zaczęliśmy przygotowywać naturalny nawóz, począwszy od selekcji resztek, które mogłyby zaszkodzić kompostowi lub spowolnić proces jego produkcji. Starsze kupki sprawdzaliśmy, mieszaliśmy, zgarnialiśmy to, co rozgrzebały pomagające w procesie kompostowania kury, w końcu pakowaliśmy w worki już gotowe, czarne nawozy, by rozwieźć je po okolicznych wiejskich domach. O zmierzchu, szczęśliwi z przebiegu produktywnego dnia, kładliśmy się na kocu, spoglądaliśmy w gwiazdy i rozmawialiśmy o wszechświecie oraz Matce Naturze, Ñuke Mapu.

Warzywa sąsiada w przydomowym spożywczaku

Pepa i Rodri zadbali również o to, by w okolicznych sklepach sprzedawano lokalne produkty. “Do niedawna było tak, że trzy domy od spożywczaka ktoś miał kury, a w sklepie sprzedawano jaja z megakurników oddalonych od Curanipe o setki kilometrów, albo brojlery importowane z innego kraju”, mówili. Ta sytuacja generowała ogromny ślad węglowy i działała na niekorzyść ekonomiczną lokalnej społeczności. Poprzez skontaktowanie producentów i sprzedawców, dzisiaj pieniądze trafiają do mikrorolników, a sklepy zaopatrują się w produkty, pochodzące z farm oddalonych nie więcej niż trzydzieści kilometrów od punktu sprzedaży. Ceny produktów są niższe, a ich jakość nieporównywalnie wyższa.

Pomocna dłoń przy najmłodszych roślinach
Praca w szkółce Erica

Kolejnego dnia pomagałem innemu pracownikowi, Ericowi, który odpowiadał przede wszystkim za szklarnie i coś w rodzaju szkółki leśnej. Eric wytłumaczył mi, że po tsunami w 2010 roku, zasolenie ziemi zniszczyło doszczętnie lokalną florę. Proces rekonstrukcji gleby trwał latami i w zasadzie, w niektórych miejscach nadal się nie skończył. Gdy jednak odsolono pierwsze działki, powstało pytanie – jak odtworzyć dawną bioróżnorodność? Mieszkańcy, mając pełne zaufanie do Huertas a Deo, zaczęli przynosić nasiona roslin, a to znalezione gdzieś na strychach, a to pozyskane z innych części kraju gdzie pojedyncze okazy indygeniczne roślin jeszcze się zachowały. Chcieli pomóc, lecz sami nie wiedzieli w jaki sposób je rozmnożyć i jak sprawić by przetrwały one najbardziej wrażliwy okres rozwoju – kiełkowanie i pierwsze miesiące wzrostu.

Eric zajmuje się tym osobiście, a potem sadzonki umieszcza w glebie, lub oddaje w ręce właścicieli nasion. Każdy może skorzystać za darmo z usług jego szkółki i nie koniecznie muszą to być okazy, które planowo mają powrócić na łono natury lub zmieniać monokultury leśne w zdywersyfikowane biosfery. Rolnicy, posiadający nasiona starych odmian warzyw i owoców, zagrożonych wyparciem przez szybciej rosnące oraz dające bardziej obfite plony GMO, również mogą liczyć na jego pomoc.

Poza szkółką, Eric od czasu do czasu jedzie za miasto do lokalnego tartaku, skąd otrzymuje za darmo wióry drewna, które później rozda osobom, mającym kurniki lub sady. Sam też ma kilka kur. W ramach podziękowania za przekazywanie cennej wiedzy zbudujemy mu więc z kilkoma innymi wolontariuszami niewielki kurnik.

A po pracy, odpoczynek i szkolenia
Szkolenie z permakultury dla lokalnej społeczności

Zespół który poznałem kilka lat temu zamyka jeszcze Gaston, który odpowiada za prowadzenie niewielkiego pola campingowego dla surferów. Huerta a Deo musi się z czegoś utrzymywać, a zyski ze sprzedaży produktów rolnych w zdecydowanej większości trafiają w ręce społeczności. Potrzeba dodatkowych dochodów i naturalnym sposobem na ich pozyskanie wydaje się turystyka, połączona z surfingiem, który wszyscy pracownicy Huertas a Deo praktykują po godzinach. Gaston stawia na zrównoważoną turystykę – camping ma niewielki ślad węglowy, a goście jeszcze przed przyjazdem wiedzą, że wybierając to miejsce, wspierają projekt ekologiczny i lokalną kooperatywę.

Raimundo nadzoruje wszystkie te działania, przeprowadza spotkania organizacyjne i zajmuje się darmowymi szkoleniami z permakultury, dzieląc się z lokalną społecznością doświadczeniem i wiedzą nabytą na uczelni. To o tyle ważne, że dostęp do edukacji wyższej w Chile jest odpłatny. Uniwersytety są sprywatyzowane, a średni koszt zdobycia dyplomu często jest wyższy niż czesne na uczelni w Stanach Zjednoczonych. Bez szkoleń Raimundo, dostęp do wiedzy dla wielu z tych osób byłby zupełnie niemożliwy.

Szkolenia nie zaczęły się od pierwszego roku działania Huertas a Deo. Najpierw trzeba było zdobyć zaufanie lokalnej społecznności. Raimundo zależało, żeby nie był postrzegany jako młody miastowy, który przyjeżdża na wieś się wymądrzać. Dziś, gdy nie ma już domostwa rolniczego, któremu Huertas a Deo nie pomogłoby w jakiś sposób, jego lider cieszy się niekwestionowanym oddaniem. Sam jestem świadkiem jak przed i po szkoleniach jest on obściskiwany przez starsze panie i częstowany domowymi wypiekami.

Świetlana przyszłość niecodziennego projektu

Cztery lata po tym jak wyjadę z pięknego miasteczka Curanipe, Huertas a Deo zorganizuje jeszcze cotygodniowe ogromne targowisko ekologiczne. W planach będzie też utworzenie ogrodów leśnych, produkujących żywność przy minimalnej ilości nakładu pracy. Przyszłość Huertas a Deo wydaje się obiecująca, a ilość wolontariuszy z całego świata, którzy zatrzymują się u nich na kilka miesięcy by zdobyć praktyczą wiedzę, daje nadzieję, że koncept permakultury w stylu Raimundo zostanie spopularyzowany wśród młodego pokolenia również poza granicami Chile.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.