ISSN 2657-9596
Dzień sąsiada – fot. Janusz Prajs

Zrewitalizować rewitalizację

Wojciech Kłosowski
26/11/2014

Wiedza o tym, że rewitalizacja to coś zupełnie innego niż wykładanie placów kostką i malowanie elewacji kamienic w kolory odpustowych słodyczy, nie jest wiedzą nową. Czy w końcu będzie miała szansę się przebić?

O rewitalizacji powiedziano przez ostatnie lata tyle złego, że już chyba nie ma potrzeby dowalać jej dodatkowo. Każdy z nas pewnie zna to w jakiejś wersji z własnego, bolesnego doświadczenia: uroczy miejski placyk, onegdaj pełen zieleni, wśród której na ukrytych w cieniu ławeczkach całowały się od pokoleń kolejne młode pary, nie pesząc się wcale sąsiedztwem emerytów grających tuż obok w szachy. Dziś skwer jest „zrewitalizowany”, czyli wyłożony za unijne pieniądze cmentarnymi płytami szarego granitu z przyśrubowanymi w karnych rzędach ławkami rozsuniętymi co cztery metry, żeby nie dało się rozmawiać.

Dotknęliśmy dna

Gorzej już chyba być nie mogło. Kto lubi czarny humor, niech posłucha tej prawdziwej przygody z mojego życia zawodowego. Kiedy cztery lata temu w jednym z miasteczek Lubelszczyzny próbowałem przekonać urzędnika miejskiego, że zabetonowywanie ławek na sztywno, by nie dało się ich przestawiać, jest nieludzkie, bo uniemożliwia obywatelom przyjazne korzystanie z przestrzeni publicznej, widziałem na jego twarzy kompletny brak zrozumienia. „Jakby się pan czuł – próbowałem dalej – gdyby w pańskim domu ktoś przyśrubował krzesła pod ścianami i nie dało się ich ustawić tam, gdzie wygodniej?”. Znów żadnego błysku w oku.

Wreszcie postanowiłem się odwołać do języka unijno-urzędowego, licząc tu na szansę zrozumienia. „Czy pan wie – powiedziałem dobitnie – że uniemożliwiając ludziom siadanie blisko siebie w grupach, prowadzenie rozmów, nawiązywanie kontaktów, obniża pan kapitał społeczny swego miasta? Czy wie pan, że w interakcjach społecznych tworzy się najważniejsza część naszego kapitału ludzkiego i że ustawienie ławek uniemożliwiające normalny ludzki kontakt, godzi w ten kapitał?”.

W oku urzędnika pojawił się wreszcie błysk: „Kapitał ludzki, mówisz pan?”. „No właśnie – przytaknąłem – nie tworzy się przez to kapitał ludzki”. Urzędnik oparł się wygodnie, z triumfalną miną zabębnił delikatnie palcami w blat biurka i odpowiedział, delektując się każdym słowem: „Ale to było robione z «Infrastruktury i Środowiska», a nie z «Kapitału Ludzkiego»!”. I jego twarz rozpromienił uśmiech.

Ponura historia

Ponura historia rewitalizacji w Polsce ma swoje pomniki niemal w każdym mieście. Przykładów tragicznych jest cała masa, a przykładów dobrych czy choćby poprawnych – bardzo mało. Rynek we Włocławku, Węgrowie, Kruszwicy i stu innych miastach w Polsce „zrewitalizowano” w podobny sposób na fali łapczywego i niepohamowanego przerabiania unijnych pieniędzy na pomniki bezmyślności urzędników i architektów.

Rynek we Włocławku przed rewitalizacją
Rynek we Włocławku po rewitalizacji

A przecież wiedza o tym, że rewitalizacja to coś zupełnie innego niż wykładanie placów kostką i malowanie elewacji kamienic w kolory odpustowych słodyczy, nie jest wiedzą nową. Gdy bodaj w 2005 r. przygotowywałem dla ówczesnego Ministerstwa Rozwoju Regionalnego ekspertyzę „Wymogi wobec Lokalnych Programów Rewitalizacji pod kątem ich zgodności z wymogami ZPORR”, pisałem w sposób niepozostawiający miejsca na wątpliwości:

„Cele rewitalizacji są usytuowane w sferze społeczno-gospodarczej i ekologiczno-przestrzennej, a działania infrastrukturalne i architektoniczno-urbanistyczne są tym celom podporządkowane (mają charakter narzędziowy); nie jest więc rewitalizacją działanie wyłącznie remontowo-budowlane, które nie ma wskazanego celu społecznego, gospodarczego lub ekologiczno-przestrzennego”.

Moja ekspertyza została przez ministerstwo opublikowana i miała bodajże uczulić panele eksperckie w poszczególnych województwach na to, by nie przyznawać unijnych pieniędzy z ówczesnego głównego źródła – Zintegrowanego Programu Operacyjnego Rozwoju Regionalnego – na pseudorewitalizacje w rodzaju brukowania włocławskiego rynku. Ale skutek był prawie żaden. Zarówno wówczas, jak i w latach 2007–2013 nadal wydawano pieniądze rewitalizacyjne na „rewitalizację” placów, ulic, torów kolejowych i cmentarzy.

Nie ma co szukać dziś winnych. Może po prostu przejście etapu dziecinnej choroby „rewitalizowania na opak” było nieuniknione. Może inaczej się nie dało. Winni są nie tylko zdezorientowani urzędnicy, niedouczeni decydenci, ale też cyniczni architekci i wykonawcy budowlani, którzy zarobili krocie na przerabianiu unijnych pieniędzy. Ma też co nieco na sumieniu stowarzyszenie Forum Rewitalizacji, które nagradzało niektóre pseudorewitalizacje jako przykłady udane. Być może i ja sam mogłem głośniej protestować, więcej publikować, nawołując samorządowców do mądrzejszego podejścia do rewitalizacji.

Ale mam też poczucie, że nasze ówczesne starania nie poszły na marne. Pojedyncze ważne projekty, wieloletnie działania Ewy Kipty na rzecz rewitalizacji lubelskiej dzielnicy Kośminek (uznane za „najlepszą praktykę” na konferencji „HABITAT II” w Istambule), prowadzona przez Arkadiusza Bogusławskiego rewitalizacja ul. Tkackiej w Zgierzu (nagroda TUP dla „najlepszej przestrzeni publicznej w Polsce”), moje opracowanie LPR dla Piotrkowa Trybunalskiego, czy LPR Andreasa Billerta dla miasta Żory, to wszystko zmieniało powoli świadomość decydentów.

Zauważono też wreszcie, że pseudorewitalizacje rynków i torów kolejowych przynoszą nie tylko straty pieniężne, ale czasami także generują jeszcze głębsze problemy społeczne, by przypomnieć tylko wstydliwą sprawę radomskiego getta mieszkańców wysiedlonych z rewitalizowanego Miasta Kazimierzowskiego.

Powiew nowego

Na przełomie 2013 i 2014 r. coś się przełamało. Przy okazji prac nad Krajową Polityką Miejską i równolegle – Narodowym Planem Rewitalizacji, zwolennicy „rewitalizowania” po staremu po raz pierwszy nie zdominowali dyskusji. Przewagę uzyskały głosy tych, którzy chcieli wyraźnych zapisów definiujących rewitalizację jako naprawczą interwencję w kryzys społeczny, a nie w bruk i budynki. Kiedy piszę ten tekst (pierwsza połowa września 2014), w projekcie Krajowej Polityki Miejskiej mamy następujący zapis:

„odnowa lub modernizacja techniczna obszarów i fragmentów przestrzeni publicznych jest środkiem, a nie celem rewitalizacji. Celami rewitalizacji są: odnowa społeczna, gospodarcza, przestrzenna oraz środowiskowa”.

Dalej mówi się o potrzebie działań zsynchronizowanych tak, by jednoczesna interwencja w kilku obszarach zwiększała skuteczność działań i ich efektywność finansową. W KPM przytoczono przykłady takich „równoczesnych i spójnych działań”: łączenie opieki żłobkowej z aktywizacją zawodową rodziców z grup zagrożonych marginalizacją czy synchronizowanie remontów z poprawą efektywności energetycznej budynków. To już zdecydowanie coś jakościowo innego niż brukowanie rynków.

Jeszcze dalej idą Wytyczne Narodowego Planu Rewitalizacji. Czytamy w nich:

„Konieczne jest angażowanie społeczeństwa i umożliwienie szerokiej partycypacji w procesie przygotowania, a potem ich realizacji/wdrażania programów, partycypacja społeczna musi być wpisana w proces rewitalizacji jako fundament wielu działań”.

Oba wymienione dokumenty, kluczowe dla rewitalizacji w kolejnych latach, są właściwie całe napisane w takim duchu. Zapewne można się niepokoić, że to w obu przypadkach dokumenty bardzo ogólne, polityczne, a na poziomie wskazań wykonawczych wszystko się rozmyje i zostanie po staremu. Ale okazuje się że nie. Zupełnie świeże ministerialne wytyczne, a więc dokument jak najbardziej wykonawczy i konkretny (jeszcze o statusie projektu w wewnętrznych konsultacjach) głosi:

„[należy] przeciwdziałać fragmentacji działań (np. tak zwanej „rewitalizacji technicznej”, „rewitalizacji społecznej” – określeń błędnie stosowanych, ponieważ rewitalizacja jest zawsze kompleksowa) koncentrując uwagę na całościowym spojrzeniu na przyczyny kryzysu danego obszaru”.

Przykład Łodzi, gdzie rewitalizację zaczęto robić po nowemu już w sposób kompleksowy, powinien być zaraźliwy dla innych miast. Nie dlatego, że miasta chętnie sięgają po dobre przykłady. Wrocław, Gdańsk czy Poznań miałyby uczyć się od Łodzi? Aż taki naiwny nie jestem.

Mechanizm będzie inny: po pierwsze w Łodzi powstaje w ramach Krajowej Polityki Miejskiej tak zwane Centrum Wiedzy o rewitalizacji, więc różne rozwiązania wypracowane tutaj staną się za chwilę oficjalnymi rekomendacjami dla każdego i będą lepiej czy gorzej kopiowane, jeśli nie z przekonania, to z lenistwa bądź z asekuranctwa, jako rozwiązania sprawdzone.

Po drugie – Łódź ma szansę na rzeczywisty, spektakularny sukces, który może być na razie przegapiony przez Poznań czy Wrocław, ale na pewno będzie odnotowany przez miasta Europy i Świata, Po bankructwie Detroit oczekują one z utęsknieniem na jakiekolwiek pozytywne wieści z upadłych ośrodków przemysłu XIX i XX w. Łódź być może będzie dla miast świata takim posłańcem przynoszącym owe dobre wieści. Bo zamiast rewitalizować się po staremu, najpierw zabrała się za zrewitalizowanie samej rewitalizacji. I to może okazać się drogą do sukcesu.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.