ISSN 2657-9596

Otrzeźwienie po Fukushimie

Yasuhiro Igarashi
09/07/2012

Przed awarią w Fukushimie w 2011 r. większość Japończyków wierzyła w liczne mity o energetyce jądrowej. Istniało przekonanie, że japońska technologia jest najlepsza na świecie, energetyka jądrowa jest bezpieczna, ekologiczna, tania i niezbędna dla Japonii. Dziś coraz mniej ludzi w nie wierzy, bo zostały obalone.

Mit 1: najlepsza technologia na świecie

Samowystarczalność w dziedzinie energii to jedna z najważniejszych kwestii dla Japonii. To był jeden z powodów, dla których Japonia wywołała wojnę na Pacyfiku. Po wojnie, szczególnie po przemówieniu prezydenta USA Dwighta Eisenhowera „Atoms for peace” z 1953 r., zainicjowano cywilne wykorzystanie energii jądrowej. W Japonii politycy forsowali wprowadzenie EJ i pierwszy budżet na pracę badawczo-rozwojową nad elektrownią jądrową wyniósł 235 milion jenów. Projekt został zrealizowany w 1954 r. wbrew opinii naukowców, którzy byli nastawieni sceptycznie. W tym czasie energia jądrowa była nadal nieznana w społeczeństwie, dlatego gdy rząd zaczął intensywnie promować ją jako nieskończone źródło energii, udało się przekonać obywateli.

W rzeczywistości, wbrew powszechnemu przekonaniu, nie dysponowaliśmy własną technologią. Technologię budowy reaktorów kupiliśmy od USA (General Electric Company, GE) – właśnie ten model uległ awarii w Fukushimie. Była to umowa typu TURN KEY , której założenia sprowadzają się do tego, że np. gdy kupimy samochód czy komputer, to jedyne, co musimy robić, to naciskać guzik, czyli „turn key” i potem wszystko działa, ale nie wiemy, co jest w środku, jakie są mechanizmy itp. W tym sensie Japonia otrzymała jedynie instrukcję obsługi po angielsku, a nie pełny opis działania EJ. Jednym z głównych zarzutów kierowanych do japońskich firm jądrowych jest ich zależność od amerykańskich technologii.

Japonia podejmowała próby stworzenia własnych projektów jądrowych, ale prawie wszystkie zakończyły się niepowodzeniem. Mutsu, nieudany okręt podwodny z napędem jądrowym, trafił na złom. Projekt Advanced Thermal Reactor, japoński nowy typ reaktora, został porzucony. Monju, reaktor powielający, nie zostanie zrealizowany co najmniej do 2050 r.

Teraz firma Toshiba stała się właścicielem amerykańskiej firmy – Westinghouse Electric Company, a Hitachi nawiązała współpracę z GE. Według przeciwników energii jądrowej dowodzi to, że japońskie firmy nie są pewne swoich własnych technologii. (Przy okazji warto wspomnieć, że obie firmy złożyły swoją ofertę uczestnictwa w planowanym polskim projekcie budowy elektrowni jądrowej.)

Mit 2: bezpieczna

To już jasne, że ten mit został obalony po awarii w Fukushimie. Ale dlaczego ona się zdarzyła?

Nawet po awarii właściciel elektrowni – Tokyo Electric Power Company (TEPCO) oraz rządowa instytucja – Agencja Bezpieczeństwa Nuklearnego i Przemysłowego – Nuclear and Industrial Safety Agency (NISA) przez cały czas powtarzają, że wypadek był nie do przewidzenia.

W rzeczywistości sejsmolodzy od dawna ostrzegali, że środki bezpieczeństwa przyjęte przez obie instytucje są niewystarczające. Ale one lekceważyły tę opinię, twierdząc, że takie trzęsienie ziemi jest tak nieprawdopodobne, że nie warto rozważać takiego przypadku. Obecnie nadal nie ma w Japonii elektrowni jądrowej, która byłaby w stanie przetrzymać bez uszkodzenia trzęsienie ziemi o podobnej sile.

Technologia jądrowa wymaga wysokiego bezpieczeństwa, przez co wiele informacji jest niedostępnych dla opinii publicznej. Dzięki temu firmy energetyczne i rząd mogły ukrywać wypadki, które były skutkiem ich lenistwa, mówiąc „to dotyczy bezpieczeństwa” albo „to tajemnica firmy”.

Teraz Japonia potrzebuje robotów do wykonywania prac w silnie napromieniowanym budynku elektrowni w Fukushimie, ponieważ ludzie nie są w stanie tam pracować. Przed awarią, kiedy specjaliści z zakresu robotyki konstruowali taki typ robotów, rząd wstrzymał finansowanie dla ich projektu, uzasadniając, że „w elektrowni jądrowej nigdy nie dojdzie do awarii, a takie badanie stwarza jedynie w społeczeństwie wrażenie, że energetyka atomowa jest niebezpieczna”. Energetyka jądrowa w Japonii nie jest technologią. Jest raczej teologią.

NISA czuwa nad bezpieczeństwem elektrowni jądrowych, ale równocześnie podlega pod Ministerstwem Gospodarki, Handlu i Przemysłu (METI), które jest inicjatorem atomowych projektów. Ta zależność uniemożliwia NISA obiektywne i adekwatne zajęcie się kwestiami bezpieczeństwa.

Z kolei Komisja Bezpieczeństwa Nuklearnego (KBN) jest podporządkowana radzie ministrów. W jej skład wchodzą specjaliści, są jednak wybierani przez władze popierające energetykę jądrową. Taki system zależności zapewnia wyrażanie opinii zgodnych z oczekiwaniami władz, więc wszystko zrealizowano według scenariusza biurokratów. Nie ma w Japonii instytucji zajmującej się bezpieczeństwem elektrowni jądrowych, która byłaby naprawdę niezależna.

Podlegająca rządowi Komisja Energii Atomowej (KEA) wypracowuje główne założenia polityki jądrowej. To właśnie ta instytucja wydała w 1964 r. zalecenie, że „lepiej zbudować elektrownię atomową w regionie z mniejszą liczbą ludności, aby w przypadku awarii odszkodowanie było mniejsze”. To oznacza „korzyści z uzyskiwania elektryczności dla wielkego miasta, a zagrożenie dla prowincji”. I rzeczywiście elektrownie jądrowe są usytuowane z dala od Tokio, mimo że elektrownie wodne i gazowe/węglowe położone są blisko stolicy (dzięki czemu oszczędza się na przesyle energii). Taka dyskryminacja społeczna nadal istnieje w Japonii. Rząd zawsze mówił o bezpieczeństwie elektrowni jądrowych, ale w rzeczywistości to hipokryzja.

Ludzie w Fukushimie nie wykorzystali ani jednego wata ze znajdującej się w mieście elektrowni, ale musieli ewakuować się po awarii.

Samowystarczalność w dziedzinie energii to istotna kwestia dla Japonii. Dlatego rozważając nową inwestycję energetyczną, przeważnie buduje się elektrownię jądrową, ponieważ ona potrzebuje mniej paliwa niż węgiel czy gaz. Jednak wbrew pozorom elektrownia jądrowa także nie zapewnia Japonii samowystarczalności, ponieważ uran także jest w całości importowany.

Od dawna znany jest raport, który mówi o tym, że złoża uranu są mniejsze niż się wcześniej spodziewano. Dlatego poleganie na tym surowcu jako na głównym źródle energii jest niezbyt rozsądne i sprzeczne z postulatem samowystarczalności.

„Mieszkanie bez toalety” – to wyrażenie oznacza, że w Japonii do tej pory nie ma miejsca do wyrzucania zużytego paliwa jądrowego zawierającego różne izotopy promieniotwórcze, choć od 40 lat trwa dyskusja nad odpowiednią lokalizacją. Takie paliwo rozkłada się przez milion lat i powinno podlegać stałemu nadzorowi. Żadna wieś ani miasto nie chce przyjmować niebezpiecznych odpadów. Z punktu widzenia bezpieczeństwa energetyki zarówno zaopatrywanie, jak i pozbywanie się paliwa jądrowego jest zbyt niebezpieczne.

Zużyte paliwo zawiera zagęszczony pluton. Mówi się, że Japonia ma więcej niż 40 ton plutonu w zużytym paliwie, mimo że w amerykańskiej bombie atomowej znajduje się 38 ton plutonu. Obiektywnie patrząc, Japonia ma o wiele większy potencjał do stworzenia bomby atomowej niż Iran czy Korea Północna. Z punktu widzenia międzynarodowego bezpieczeństwa zarządzania izotopami promieniotwórczymi, elektrownia jądrowa stwarza jedynie problem dla przyszłych pokoleń.

Przed awarią obowiązkowe ubezpieczenie od wypadku elektrowni jądrowej kosztowało firmę energetyczną około 4,8 mld zł za każdą elektrownię. Ale to okazało się niewystarczające. Rząd zdecydował już przeznaczyć 120 mld zł na dofinansowanie odszkodowań za zanieczyszczenie radioaktywne i na pewno w przyszłości zapłaci jeszcze więcej. Teraz ludzie w Japonii uważają, że wytwarzanie elektryczności metoda, z którą wiąże się tak wielkie ryzyko, po prostu się nie opłaca.

Mit 3: ekologiczna

Wydobywanie uranu w kopalni, jego transport, chemiczny proces produkcji paliwa, itd. w sumie emituje znaczne ilości CO2. Po publikacji takich artykułów na stronie internetowej firmy Hitachi pojawił się slogan: „W procesie wytwarzania elektryczności nie wytwarzamy CO2”. To zdanie jest prawdziwe, ale tylko w odniesieniu do samej produkcji, nie odzwierciedla tego, co ma miejsce w poprzednim procesie i nie uwzględnia efektu finalnego, czyli nie bierze pod uwagę całkowitego wpływu, jaki energetyka jądrowa ma na wytwarzanie CO2.

Mit 4: tania

W kampanii promującej energię jądrową informuje się klientów, że kosztuje ona tylko 20 gr za kWh, więc jest najtańsza. Ale jest to jedynie przewidywany szacunkowy koszt pokrywany przez firmy energetyczne. Faktycznie energetyka jądrowa to rządowy projekt, co oznacza, że jest on dofinansowany przez rząd (METI i Ministerstwo Edukacji).

W 2010 r. (przed awarią) opublikowano raport o kosztach energetyki jądrowej. Zsumowano dane ujawnione przez firmy energetyczne, dotacje rządowe na badania i rozwój oraz subsydia, koszty zakupu gruntów itd. Wtedy stało się jasne, że elektrownia jądrowa jest droższa (40 gr za kWh) w porównaniu z elektrownią gazową/węglową (37 gr za kWh) czy wodną (27 gr za kWh). Ministerstwo gospodarki jeszcze nie ujawnia wszystkich danych z budżetu rządowego. Z jednej strony ono zawsze promuje energetykę jądrową jako najtańszą, z drugiej zaś nie chce ujawnić wszystkich kosztów. A jak wspomniałem wcześniej, po awarii do kosztów użytkowania EJ należy włączyć także odszkodowania. W takim ujęciu energetyka jądrowa w Japonii jest najdroższym z wszystkich rodzajów energii.

Nawet dysponując 54 EJ, które zaspokajają 30% zapotrzebowania kraju na energię, Japonia ma wysokie ceny energii (68 gr za kWh), ponieważ koszt 3%-owego wkładu w finansowanie elektrowni został przerzucony na końcowego odbiorcę. W przypadku elektrowni jądrowej wynosi on 20 mld zł dla jednej elektrowni, i jest wyższy niż dla elektrowni wodnej, gazowej/węglowej. To oznacza, że „im więcej jest elektrowni jądrowych, tym większa korzyść dla firmy”. Właśnie z tego powodu firmy energetyczne budowały więcej elektrowni jądrowych, niż w rzeczywistości wynosiło zapotrzebowanie.

I tak TEPCO obsługuje region okolicy Tokio i jest właścicielem wszystkich sieci przesyłowych, więc nawet jeśli skorzysta się z usług innej firmy, trzeba zapłacić TEPCO za użytkowanie linii przesyłowych. Przy takiej monopolizacji rynku uczciwa konkurencja między firmami i innowacje technologiczne nie mogą zaistnieć.

Są wstępne obliczenia, z których wynika, że gdyby w Japonii wprowadzono całkowite uwolnienie rynku energii, ceny obniżyłyby się o 30%. Wiele japońskich firm przeniosło się za granicę albo ma swoją własną elektrownię w fabryce, bo cena elektryczności z TEPCO jest zbyt wysoka. Na początku wprowadzenia EJ mówiono, że ona daje nieskończoną i tanią elektryczność, ale rzeczywistość wygląda inaczej.

Aby utrzymać pozycję monopolisty i zachować przywileje, firmy energetyczne dawały wielkie darowizny politykom i biurokratom. Obecnie zarówno partia rządząca, jak i główna partia opozycyjna są pod silnym wpływem firm energetycznych. Sprawująca władzę Partia Demokratyczna ma duże poparcie związków zawodowych firm energetycznych. Z kolei główna partia opozycyjna – Partia Liberalno-Demokratyczna, która praktycznie nieprzerwanie rządziła Japonią od zakończenia amerykańskiej okupacji aż do 2009 r., silnie promowała energetykę jądrową i otrzymywała wysokie darowizny od firm energetycznych. Partie przeciwne atomowi, którym udało się dostać do parlamentu, są zbyt małe i zbyt słabe, aby mieć realny wpływ na politykę energetyczną państwa.

A mówi się, że przemysł energetyczny to najbogatszy sponsor mass mediów. Wydając co roku około 40 mld zł na promocję, przejął kontrolę nad mediami. Nie było możliwości, aby w mediach pojawił się krytyczny materiał o energii jądrowej. W ten sposób w Japonii zbudowano imperium firm energetycznych (w Japonii używa się określenia „wieś jądrowa”), poparte przez 120 milionów obojętnych ludzi.

Mit 5: niezbędna dla Japonii

27 stycznia 2012 r. minister gospodarki Edano oświadczył, że „w 2012 r. Japonia może funkcjonować bez EJ”. To szokująca informacja dla większości Japończyków, którzy od dawna wierzyli, że EJ dostarczają 30% energii w Japonii i są niezastąpione. Jeszcze ciekawsze jest to, że obecnie (31 marca 2012) tylko jedna z 54 EJ działa. Inne podlegają regularnej inspekcji. I ta jedna także zostanie poddana inspekcji w maju. Dlatego od czerwca w Japonii nie będzie działała żadna EJ.

Rzeczywiście to możliwe, bo elektrownie wodne, gazowe/węglowe mają wystarczający potencjał, by zaspokoić energetyczne zapotrzebowanie Japonii bez konieczności użytkowania EJ. Przemysł energetyczny celowo utrzymywał niższy poziom użytkowania elektrowni gazowych/węglowych i wodnych, aby podtrzymać eksploatację elektrowni jądrowych na wysokim poziomie. Potem wypromował elektrownię jądrową jako niezbędną w mass mediach, a my w to uwierzyliśmy bez obiekcji.

Jak będzie wyglądała transformacja japońskiej energetyki?

Rząd powołał do życia wiele komitetów, których celem jest zbadanie przyczyny wypadku, przedsięwzięcie środków zapobiegawczych w kwestii bezpieczeństwa energetyki jądrowej oraz porównanie kosztów generowanych przez elektrownie jądrowe, wodne, gazowe i energetykę odnawialną. Na podstawie raportu sporządzonego przez te komitety rząd podejmie decyzje w sprawie przyszłej polityki energetycznej państwa.

Jednym z najważniejszych tego typu ciał jest Podkomitet ds. Podstawowych działający w ramach Komitetu ds. Energii i Zasobów Naturalnych. Jest to instytucja doradcza ministerstwa gospodarki. W lipcu b.r. ma przedstawić ostateczny raport na temat awarii.

Ten komitet ma w założeniu składać się ze specjalistów, ale w rzeczywistości większość z nich stanowią zwolennicy energetyki jądrowej. Po awarii niektórych przeciwników energetyki jądrowej i zwolenników energii odnawialnej dopuszczono do członkostwa w tym ciele, ale nadal jest ich mniej niż zwolenników. W obliczu takiej tragedii dyskusja na temat ewentualnego dalszego wykorzystania energetyki jądrowej powinna rozpocząć się od początku, ale orędownicy atomowej technologii ją lekceważą. W rzeczywistości trudno uznać rekomendacje tych komitetów za bezstronne i uczciwe.

Każdy rodzaj energii odnawialnej (słoneczna, wiatrowa, biomasa, itd.) ma obiecujące perspektywy w Japonii. Spośród nich energia geotermalna wydaje się najbardziej perspektywiczna, ponieważ kraj posiada wiele wulkanów i gorących źródeł. Ostatnio okazało się, że atomowe lobby blokowało badania i rozwój energetyki geotermalnej, ponieważ mogłaby się stać konkurencją.

Niezależni dziennikarze monitorujący decyzje władz związane z EJ zwracają uwagę na kolejny problem. W ich opinii każdy specjalista jest beneficjentem w swojej dziedzinie i dlatego nie możemy oczekiwać, że podejmie obiektywną decyzję. Np. dla profesora fizyki jądrowej elektrownia atomowa jest interesująca ze względu na prowadzone przez niego badania, a specjalista od energii odnawialnej przede wszystkim promuje jej zalety. Musimy uważać na to, że w momencie gdy wybierani są eksperci, sprawdza się scenariusz napisany przez biurokratów. Członkowie komitetów są więc jedynie pionkami w grze. Decyzje podejmowane przez takie gremia nie powinny mieć siły sprawczej. Nie powinniśmy więc pozostawiać im ostatecznych rozstrzygnięć. Nie przeprowadza się w Japonii referendum w takich sprawach, ale jest pilne i konieczne, aby zrealizować taki proces decyzyjny w kwestii energetyki jądrowej.

Ponadto istnieje utrwalone przekonanie, że energetyka jądrowa została zaakceptowana przez państwa demokratyczne już dawno temu z optymistycznym przekonaniem, że „wszystkie problemy zostaną rozwiązane przez następne pokolenia”. Teraz dzieci z Fukushimy zostały wystawione na szkodliwe promieniowanie. Opieka nad nimi, jak i zamykanie reaktorów i zarządzanie radioaktywnymi odpadami są bezproduktywną, żmudną pracą dla nas i naszych następców. No i co? Był to demokratyczny, zgodny z prawem proces? I co?

To nonsens, by w „demokratyczny sposób” decydować o czymś, co może spowodować katastrofę, której nie będziemy w stanie przewidzieć w przyszłości, której skutków dla gleby, morza i atmosfery nie jesteśmy w stanie ocenić i której następstw nie jesteśmy w stanie zniwelować.

Innymi słowy, brakowało w Japonii w tym „demokratycznym gremium” głosu przyszłego pokolenia. Zawsze brakuje w krajach promujących EJ głosu następców. Czyli EJ nie pasuje do demokracji. Nie możemy brać na siebie odpowiedzialności za awarie, które mogą powstać za 50, 100 czy też 1000 lat. To zbyt ryzykowne. Powinniśmy wziąć pod uwagę przede wszystkim długofalowe skutki, a nie zadowalać się szybko i łatwo osiągniętymi krótkoterminowymi rezultatami.

Jak wspomniałem, nadal trwają prace komitetu badającego awarię. Niedawno powstała grupa parlamentarzystów pod nazwą „ZERO elektrowni atomowych”, która ma na celu doprowadzenie do zamknięcia wszystkich elektrowni, choć jest stosunkowo mała. W społeczeństwie uformowało się natomiast coś na kształt ruchu zielonych, który od czasu awarii organizuje liczne protesty. Japonia nadal jest w trakcie przekształceń. Musimy pilnie śledzić rozwój wypadków.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.