We Francji idzie nowe
W niedzielę 17 czerwca Francuzi nie pozostawili wątpliwości, że chcą zmiany: z 577 miejsc w nowo wybranym Zgromadzeniu Narodowym aż 343 przypadły partiom lewicowym, a Partia Socjalistyczna wraz z blisko powiązanymi z nią ugrupowaniami ma samodzielną większość (314 miejsca). Wielkim sukcesem zielonych jest zdobycie przez Europe-Écologie Les Verts 18 mandatów. Dzięki temu Zieloni będą mieć własną grupę parlamentarną, po raz pierwszy w historii Republiki Francuskiej.
Lewica bierze władzę
Uff… niby sondaże zapowiadały zwycięstwo lewicy, ale dobrze, że już jest po wszystkim i wreszcie może zacząć się coś zmieniać. Francuzki i Francuzi pokazali, że mają po dziurki w nosie prowadzonej przez Nicolasa Sarkozy’ego prawicowo-liberalnej polityki à la Bush. Oczekują więcej sprawiedliwości społecznej, innej redystrybucji dochodu narodowego, innych priorytetów. Po prezydencie „bling bling”, kochającym luksus, media people, Jet7, wakacje na jachtach miliarderów, kolacyjki w najbardziej elitarnych lokalach, Francuzi wybrali François Hollande’a, który mówi o sobie, że jest „prezydentem zwyczajnym”.
Hollande zaczął swe rządy od mocnych akcentów: na pierwsze posiedzenie rządu ministrowie przyszli piechotą, po czym podjęli pierwszą decyzję… obniżyli sobie samym wynagrodzenia o 30%, prezydentowi też. Warto przypomnieć, jak to było 5 lat wcześniej: świeżo upieczony prezydent Sarkozy podniósł sobie wynagrodzenie o 170%. Innym symbolicznym akcentem pokazującym, że idzie nowe, były hołdy złożone przez Hollande’a pod pomnikami Jules’a Ferry’ego, twórcy szkolnictwa powszechnego oraz Marii Skłodowskiej-Curie, symbolizującą kobiety, naukę i dobrze zintegrowaną imigrację.
W nowym, parytetowym rządzie (17 mężczyzn i 17 kobiet, a po zmianach 21 czerwca – 18/18) znaleźli się „przedstawiciele i przedstawicielki różnorodności” , jak się mówi o osobach wywodzących się z imigracji. Należy do nich m.in. rzeczniczka rządu i rzeczniczka ds. praw kobiet Najat Vallaud-Belkacem, pochodzenia marokańskiego, była rzeczniczka Segolène Royal podczas wyborów prezydenckich w 2007 r., najmłodsza członkini rządu.
U władzy nastąpiło odświeżenie szeregów. Premierem został Jean-Marc Ayrault, który – chociaż od wielu lat jest merem dużego miasta Nantes i deputowanym, a także szefem grupy parlamentarnej lewicy – nie był zaliczany do tzw. „słoni” Partii Socjalistycznej, czyli do pierwszego szeregu znanych i wprawionych w boju polityków jak Dominique Strauss-Kahn, Laurent Fabius, Martine Aubry czy Segolène Royal. W rządzie znalazło się też dwoje zielonych ministrów: Cécile Duflot została ministrą mieszkalnictwa, zaś Pascal Canfin ministrem delegowanym ds. rozwoju.
Wszyscy ministrowie i ministry z pierwszego szeregu (w sumie 24) musieli zyskać legitymację demokratyczną, kandydując w wyborach parlamentarnych. Dla pokonanych regułą miała być przymusowa dymisja. Wszyscy zdali egzamin, choć dla niektórych mogło to być wyzwaniem. Np. dla mało znanej Marie-Arlette Carlotti (minister ds. osób niepełnosprawnych), która dzięki odwadze i determinacji pokonała doświadczonego deputowanego i byłego ministra Renauda Museliera, zaburzając tym samym tradycyjnie prawicowy pejzaż polityczny Marsylii.
Potknięcia i porażki
Z emblematycznych figur partii socjalistycznej dwie odniosły porażkę: były zasłużony minister kultury (m.in. autor wspaniałego Święta Muzyki 21 czerwca) Jacques Lang, rzucony bez sukcesu w swoje rodzinne strony, oraz Ségolène Royal. Była kandydatka Partii Socjalistycznej w wyborach prezydenckich w 2007 r., wieloletnia partnerka życiowa nowego prezydenta Hollande’a, z którym ma czworo dzieci, została wyeliminowana z gry politycznej na poziomie narodowym przez „zdradę” partyjną ze strony kontrkandydata dysydenta z jej własnej partii, którego otwarcie poparł po pierwszej turze kandydat prawicy. Jakby tego nie było dosyć, jej następczyni u boku Hollande’a, prawicowa dziennikarka Valérie Trierveiler przyczyniła się do tej przegranej, wysyłając przez Twitter wsparcie dla kontrkandydata, co w niecałą godzinę obiegło Francję i wywołało burzę medialną. Dla Ségolène Royal porażka jest tym bardziej gorzka, że przygotowywała się ona do objęcia prestiżowej funkcji Przewodniczącej Zgromadzenia Narodowego, jako pierwsza kobieta na tym stanowisku.
Wśród prawicy i nacjonalistów też było kilka emblematycznych porażek. Najbardziej spektakularną była klęska samej Marine Le Pen, przywódczyni Frontu Narodowego, która przegrała ok. 100 głosami z nikomu nieznanym kandydatem socjalistów. Front Narodowy zdobył jednak dwa mandaty. Jeden z nich przypadł najmłodszej parlamentarzystce, 22-letniej wnuczce założyciela partii Marion Marechal-Le Pen, która ma ambicję reprezentowania w parlamencie młodego pokolenia Francuzów.
Warszawa też głosowała
Nowością tych wyborów było utworzenie jedenastu okręgów wyborczych dla Francuzów za granicą. W okręgu nr 7, obejmującym 16 krajów w Europie – od Niemiec przez Polskę po Bałkany – zwyciężył kandydat socjalistów i ekologów Pierre-Yves Le Borgn’, zdobywając 56,90% głosów. Le Borgn’, zamieszkały w Niemczech prawnik zarządzający firmą produkującą panele słoneczne, jest członkiem Partii Socjalistycznej, ale ma bardzo ekologiczny program: „Wyjście z ery atomu, transformacja energetyczna, walka ze zmianami klimatycznymi, ochrona różnorodności biologicznej i rozwój zielonej gospodarki to priorytety gospodarcze, które mi leżą na sercu. Ekologia nie jest celem ubocznym, którym zajmujemy się tylko w czasie ożywienia gospodarczego, tylko wręcz przeciwnie – kluczem do zrównoważonego rozwoju. Od tego zależy przyszłość naszej planety i życia na niej. Od tego zależą też przyszłe miejsca pracy i pakt społeczny, do którego jesteśmy przywiązani” – pisze na blogu (http://www.pyleborgn2012.eu/categories/energie-et-developpement-durable/). A ponieważ u Francuzów każdy kandydat wybierany jest razem ze swoim „zastępcą” (suppléant), który wejdzie na jego miejsce w razie rezygnacji z mandatu, warto zaznaczyć, że zastępczynią Le Borgn’ jest Pascale Seux, działaczka społeczna z Warszawy.
Nowy parlament będzie liczył 155 kobiet, czyli prawie 27% deputowanych. Jest to o 45% lepszy wynik niż w poprzednim składzie, gdzie było ich 107 (18,5%).
Ambitny program
Po wyborach parlamentarnych Hollande’owi trudno będzie szukać wymówek, gdyby rządowi nie udało się wdrożyć prezydenckiego programu wyborczego w 60 punktach. Jego partia ma bowiem władzę absolutną w kraju: komfortową większość w parlamencie, 21 regionów (na 22 istniejące), 60 z 97 departamentów oraz merostwa w dużej części wielkich miast. Program Hollande’a jest postępowy i ambitny, skierowany na wspieranie wzrostu poprzez edukację, naukę, innowację i zrównoważony rozwój, oraz na bardziej sprawiedliwą redystrybucję dochodu narodowego. Już zaczęła się jego realizacja: pierwszą reformą było przywrócenie wieku emerytalnego 60 lat i wyznaczenie górnego pułapu 450 000 € dla wynagrodzeń szefów wielkich firm, w których skarb państwa ma większość. W praktyce może to być jeszcze mniej, gdyż zarobki prezesów mają być nie więcej niż 20 razy wyższe od średniej zarobków 10% najniżej zarabiających pracowników we wszystkich tych firmach. Dla wielu prezesów, np. dla prezesa firmy energetycznej EDF, którego zarobki są dziś 63 razy wyższe od najniższej pensji w firmie, czy dla prezesa grupy Areva, produkującej elektrownie atomowe, oznacza to, że teraz ich kolej troszkę zacisnąć pasa.
Życzmy odwagi nowym władzom Francji, gdyż w dobie globalnej gospodarki rynkowej zarządzanej przez bezosobowe i tajemnicze rynki, misja tego lewicowego rządu jest niezwykle trudna. Jeśli francuskim socjalistom uda się zrealizować swój program, to może dzięki zmianom we Francji ruszy się też coś w Unii Europejskiej.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.