Strefa euro to niedokończony projekt
Strefa euro jest niedokończonym projektem. Nie można mieć unii walutowej bez unii fiskalnej. Jak wskazują dotychczasowe doświadczenia, rozdzielenie rządu od suwerennej waluty jest sytuacją nie do utrzymania – musi prowadzić albo do unii fiskalnej, albo do rozpadu – mówi Dimitri B. Papadimitriou w rozmowie z Bartłomiejem Kozkiem.
Bartłomiej Kozek: Dlaczego narzucana Grecji i innym krajom południa Europy polityka zaciskania pasa nie pomaga?
Dimitri B. Papadimitriou: Stosowanie programów oszczędnościowych w gospodarce, która się kurczy, to przepis na katastrofę. Kraje południowych peryferii Europy już doświadczały zmniejszania się aktywności gospodarczej, kiedy narzucono im cięcia budżetowe i podwyżki podatków. W efekcie, jak widzimy, przyniosło to pogłębienie recesji.
BK: Jakie myślenie stało za narzucaną tym krajom receptą, polegającą na odchudzaniu państwa, jego aktywów i wydatków? Czy były jakieś powody, by wierzyć, że taka polityka może się sprawdzić?
DP: Stoi za tym wyobrażenie, że jeśli ograniczy się rolę państwa, to deficyt sektora publicznego będzie się zmniejszał, aż w końcu zarówno deficyt, jak i dług publiczny osiągną poziom przewidywany przez kryteria z Maastricht. Taki sposób myślenia kłóci się oczywiście z elementarną wiedzą ekonomiczną, która mówi, że restrykcyjna polityka fiskalna prowadzi do obniżenia aktywności ekonomicznej i w efekcie do recesji, co z kolei oznacza wzrost bezrobocia i sprawia, że deficyt budżetowy i dług publiczny stają się jeszcze większe. To zdumiewające, że prowadzi się taką dogmatycznie neoliberalną politykę, mimo że doświadczenia z wprowadzaniem takich rozwiązań w różnych krajach dowodzą, że ma ona katastrofalne skutki. Myślę np. o krajach Ameryki Łacińskiej, które ostatecznie porzuciły tę drogę.
BK: W jaki sposób sektor publiczny może wyciągnąć Europę z kryzysu?
DP: Odpowiedzi udzielił dawno temu John Maynard Keynes. W czasie recesji to rząd musi wydawać pieniądze, aby zapewnić wzrost zatrudnienia oraz popytu i tym samym odwrócić kurczenie się gospodarki. Ponieważ nie jest możliwe, aby wszystkie europejskie gospodarki miały nadwyżki w obrocie handlowym, rząd musi wkroczyć i uzupełnić tę lukę.
BK: Na ile prawdopodobna jest perspektywa powstania w Europie unii gospodarczo-fiskalnej, która pogłębiłaby integrację kontynentu i sprawiłaby, że wspólna waluta byłaby na dłuższą metę do utrzymania?
DP: Strefa euro jest niedokończonym projektem. Nie można mieć unii walutowej bez unii fiskalnej. Spójrzmy na USA, gdzie poszczególne stany mogą liczyć na wsparcie Waszyngtonu w przypadku gospodarczych trudności. W przypadku euro państwa używają waluty, która nie jest ich suwerenną walutą. Jak wskazują dotychczasowe doświadczenia, rozdzielenie rządu od suwerennej waluty jest sytuacją nie do utrzymania – musi prowadzić albo do unii fiskalnej, albo do rozpadu.
BK: Czy dla regionu o tak zróżnicowanych gospodarkach jak Europa można zaproponować autentycznie wspólną politykę gospodarczą, obejmującą np. wspólny CIT czy poziom płacy minimalnej?
DP: Państwa członkowskie strefy euro i Unii Europejskiej mają bardzo zróżnicowane warunki. Gdy przyjmowały jarzmo unii gospodarczo-walutowej, oczekiwano, że doprowadzi to do konwergencji zarówno w dziedzinie monetarnej, jak i w realnej gospodarce. Chociaż udało się osiągnąć pewną konwergencję, np. w dziedzinie inflacji, utrzymują się dysproporcje w dziedzinie realnej gospodarki, wzrostu, zatrudnienia czy produktywności. Założenie, że wszystkie czynniki produkcji we wszystkich krajach członkowskich upodobnią się do siebie, wymaga, aby w obrębie strefy euro wszystkie kraje miały zrównoważony bilans handlowy. To zaś jest, jak już mówiłem, niemożliwe, zwłaszcza jeśli Niemcy nadal będą tłumić u siebie wzrost płac w imię polityki gospodarczej nastawionej na eksport.
BK: Dlaczego Angela Merkel jest sceptyczna wobec euroobligacji?
DP: Niemcy jako największa gospodarka w Europie bez unii fiskalnej będą ostatecznym płatnikiem wszelkich wyemitowanych euroobligacji. Niestety nie można mieć ciastka i go zjeść, jak chciałaby Merkel.
BK: A czy jest ryzyko, że dalsza integracja gospodarcza będzie kontynuacją sposobu, w jaki budowano wspólną walutę, a więc utrwali gospodarczą i polityczną dominację Niemiec i innych krajów północnej Europy?
DP: To zależy od formy i charakteru integracji. Władza byłaby ulokowana w Parlamencie Europejskim, a nie w Niemczech. Wzorem jest struktura Stanów Zjednoczonych. Niemcy byłyby jednym z bardziej kwitnących i ważniejszych z gospodarczego punktu widzenia krajów w obrębie większej całości, podobnie jak stan Nowy Jork w USA. Podczas gdy Grecja przypominałaby bardziej np. Delaware. Ale Nowy Jork nie narzuca swojej polityki całym Stanom…
BK: Dlaczego uważa pan, że Europejski Bank Centralny jest instytucją niezdolną odegrać swojej roli w wyjściu z kryzysu? Jak trzeba go zreformować, aby stał się bankiem centralnym z prawdziwego zdarzenia?
DP: Europejski Bank Centralny nie jest typowym bankiem centralnym takim jak Rezerwa Federalna w USA. Jego głównym zadaniem jest pilnowanie stabilności cen, a nie radzenie sobie z kryzysami finansowymi. Właściwie funkcjonujący bank centralny nie ogranicza się do utrzymywania stabilnych cen, lecz także dba o stabilność systemu finansowego, czyli rynków. To dlatego w czasach kryzysu banki centralne stają się „pożyczkodawcą ostatniej szansy”. Europejski Bank Centralny musi więc upodobnić się do Rezerwy Federalnej.
BK: Poziom bezrobocia, zwłaszcza wśród młodych, pokazuje, że Europa potrzebuje polityki tworzenia miejsc pracy. Co powinny robić rządy – inwestować, tworzyć miejsca pracy bezpośrednio czy pobudzać sektor prywatny?
DP: Problem bezrobocia w Europie domaga się polityki antycyklicznej, a nie zaciskania pasa. Sektor prywatny nie będzie inwestować w gospodarce, która kurczy się i którą cechuje niedostateczny zagregowany popyt. Pierwszy ruch należy do sektora publicznego – to stąd muszą wyjść impulsy pobudzające wzrost. Jest mnóstwo obszarów, które można rozwijać: alternatywne źródła energii, zdrowie i edukacja, zaawansowana technologia, rolnictwo, przemysł… Sektor prywatny może podchwycić tempo, kiedy zagregowany popyt zacznie rosnąć i pojawią się szanse na zysk. Ale wymaga to zmiany obecnej polityki fiskalnej nie tylko w gospodarkach peryferii Europy, lecz także we Francji i krajach na północy kontynentu.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.