Skazani na cięcia?
Globalny kryzys wydaje się daleki od zakończenia. Niepewność związana z sytuacją strefy euro, a także efekty cięć budżetowych, mających na celu redukcję publicznego zadłużenia – to zjawiska, które nie napawają optymizmem. Czy jest szansa na wyjście z tego stanu, a jeśli tak, to jakimi drogami?
Odpowiedzi zdecydował się poszukać brytyjski think tank Compass we współpracy z niemiecką Fundacją Eberta. Ogłoszeniu raportu Plan B: A good economy for a good society towarzyszyła prezentacja apelu kilkudziesięciu ekonomistek i ekonomistów, wzywających rząd Wielkiej Brytanii do przerwania programu cięć budżetowych, wprowadzanych przez koalicję Torysów i Liberalnych Demokratów. Jak wskazują autorzy publikacji, Howard Reed i Neal Lawson, wdrażanie „Planu A”, skupiającego się na przerzuceniu kosztów ratowania brytyjskich banków na barki osób o niskich i średnich dochodach (wzrost VAT oraz poziomu maksymalnego czesnego na studiach, cięcia w usługach publicznych), nie przynosi spodziewanych efektów. Wręcz przeciwnie, coraz więcej dowodów wskazuje na to, że działania te dławią wychodzenie z recesji, zmniejszając popyt, a co za tym idzie również również wpływy do budżetu, które miały pomóc w szybkim powrocie finansów publicznych do równowagi.
Również wiara rządu Davida Camerona w to, że wyspiarską gospodarkę uratuje eksport, okazała się w obliczu globalnego spowolnienia nadmiernie optymistyczna. Trudno zresztą wierzyć w praktyczną możliwość realizacji tego planu, skoro strategię wpływającej na ograniczenie popytu redukcji wydatków publicznych stosuje coraz więcej rządów. Jak widać, prawicowy rząd Wielkiej Brytanii woli trzymać się kursu zbijania deficytu, nawet pomimo faktu, że najwyższa projektowana wysokość długu publicznego – sięgająca 80% PKB – nadal będzie niższa niż niż chociażby w okresie od zakończenia I Wojny Światowej aż po pierwsze lata po drugiej, kiedy pomimo dużego zadłużenia lewicowy rząd Clementa Attlee zdecydował się na powołanie do życia powszechnej Narodowej Służby Zdrowia. Demontując sieć zabezpieczeń socjalnych oraz ograniczając finansowanie usług publicznych, David Cameron pozbawia instytucje publiczne narzędzi kontrcyklicznych, służących zapobieżeniu obniżce popytu wewnętrznego, tym samym pozbawiając samego siebie skutecznych narzędzi do wyjścia z kryzysu. Dodajmy do tego ociąganie się z regulacją sektora bankowego, by otrzymać polityczną mieszankę o niewielkiej skuteczności, jeśli o ponowny rozruch gospodarki Wielkiej Brytanii chodzi.
Jak mogłaby wyglądać alternatywa? Odpowiedź Compassu jest bardzo bliska Zielonemu Nowemu Ładowi. Zaleca się m.in. stworzenie dobrze dokapitalizowanego banku inwestycyjnego, finansującego rozwój narodowego programu termorenowacji i poprawy efektywności energetycznej wszystkich budynków w kraju. Już sam ten projekt mógłby przyczynić się do powstania nowych miejsc pracy dzięki zaangażowaniu ludzi dziś korzystających z usług pomocy społecznej. Jego realizacja przyczyniłaby się za jednym zamachem do zmniejszenia emisji gazów cieplarnianych przez Wielką Brytanię i do zwiększenia wpływów z podatków.
Jednym z potencjalnych źródeł finansowania tego pomysłu byłoby wprowadzenie podatku od transakcji finansowych (posunięciu temu sprzeciwia się premier David Cameron w obawie przed ucieczką kapitału finansowego z londyńskiego City). Ewentualna zmiana pozycji Wielkiej Brytanii na arenie międzynarodowej mogłaby jednak, w obliczu klimatu coraz bardziej sprzyjającego temu krokowi, przechylić szalę i przyczynić się do wprowadzenia tego typu podatku przez wszystkie najważniejsze centra finansowe świata. Compass proponuje także inne działania w obrębie sektora bankowego: należy rozbić oligopol dotychczasowych dużych banków, które skupiają się na kreowaniu coraz bardziej spekulacyjnych instrumentów finansowych zamiast dostarczać kredytów brytyjskim przedsiębiorcom, rozdzielić bankowość spekulacyjną od obsługi detalicznej osób prywatnych i przedsiębiorstw, powołać Bank Pocztowy, mający dostarczać usług finansowych także poza dużymi ośrodkami miejskimi, a także przygotować wzorem niemieckim sieć regionalnych banków, służących finansowaniu inwestycji w trwały i zrównoważony – także terytorialnie – rozwój kraju. Warto bowiem przypomnieć, że spore obszary Szkocji czy północy Anglii po dziś dzień nie otrząsnęły się z gwałtownej dezindustrializacji lat 70. i 80. XX wieku.
Państwo powinno lepiej wydawać pozyskane pieniądze i długofalowo działać na rzecz redukcji poziomu zadłużenia – co do tego autorzy „Planu B” nie mają wątpliwości. Zadłużenie Wielkiej Brytanii pozostaje jednak ich zdaniem pod kontrolą i dziś potrzebne są raczej działania, które przyczynią się do spadku bezrobocia i zwiększenia poziomu inwestycji przedsiębiorstw w realną gospodarkę. Za priorytet uznają szersze stosowanie profilaktyki: warto inwestować w zapobieganie problemom, zamiast skupiać się jedynie na ich leczeniu. Pole do popisu jest tu szerokie. Możemy dla przykładu wyczytać, że gdyby we wszystkich grupach społecznych wskaźnik otyłości był równie niski, jak wśród 10% najlepiej zarabiających, koszty walki z nią spadłyby z 4,8 do 2,2 mld funtów rocznie, co oznacza redukcję aż o 54%. Kolejne oszczędności, przynoszące jednocześnie poprawę jakości świadczonych usług, przyniosłoby zastosowanie zasady „koprodukcji”: realnego dialogu między instytucjami publicznymi, takimi jak szkoły czy przedszkola, a osobami z nich korzystającymi na temat możliwości poprawy ich funkcjonowania. Takie działania nie wymagają wielkich nakładów i być może właśnie dlatego przy okazji reform niemal zawsze zapomina się o ich skutecznym wdrożeniu. Podobnie jak nie myśli się o potencjalnych korzyściach z większego zaangażowania pracownic i pracowników w funkcjonowanie prywatnych przedsiębiorstw, np. za pośrednictwem rad pracowniczych.
Sporą część z postulowanych w „Planie B” pomysłów dałoby się zastosować też na polskim gruncie. Część z nich (np. podatek od transakcji finansowych) polski rząd mógłby zaś bardziej aktywnie wspierać na szczeblu europejskim. W sytuacji, gdy zadłużenie publiczne zbliża się do granicy 55% PKB, której przekroczenie wymuszałoby na rządzie przygotowanie w kolejnym roku projektu budżetu bez deficytu, kluczowe dla urzeczywistnienia tego typu działań stymulacyjnych byłoby podwyższenie opodatkowania dla osób najbardziej zamożnych czy też opodatkowanie instytucji kościelnych, dające finansowe pole manewru do działań w rodzaju inwestycji w odnawialne źródła energii, poprawę sytuacji na kolei czy bardziej kompleksową profilaktykę zdrowotną. Znając jakość funkcjonowania instytucji publicznych w Polsce, z pewnością by nie zabrakło pomysłów na oszczędności, które w wypadku stworzenia form realnego dialogu między nimi a osobami korzystającymi z ich usług nie odbiłyby się negatywnie na ich funkcjonowaniu.
Mimo ograniczeń istnieje zatem przestrzeń do tego, by usprawniać działanie państwa, poprawiać jakość realizowanej przezeń polityki społecznej i ekologicznej. To, czy nowy rząd Donalda Tuska wykorzysta kryzys jako szansę na zmiany na lepsze, porzucając dotychczasowe neoliberalne dogmaty, czy też pójdzie drogą Davida Camerona, osłabiając szanse rozwojowe „zielonej wyspy”, będziemy mogli sprawdzić po zapoznaniu się z projektami przyszłorocznego budżetu. Niestety, jak na razie medialne doniesienia na ich temat nie skłaniają do optymizmu.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.