Prawdziwa grecka tragedia
Wczesnym rankiem 16 lipca po długich dyskusjach ostatecznie zakończyło się głosowanie w greckim parlamencie, które zobowiązuje grecki rząd do podjęcia próby wdrożenia ze swojej strony ekonomicznie katastrofalnego porozumienia zawartego w niedzielę 12 lipca późnym wieczorem.
38 posłów i posłanek rządzącej partii Syriza, w tym były minister finansów Janis Warufakis, zagłosowało przeciwko przedstawionym propozycjom, przez co rząd, aby uzyskać wymaganą większość, musiał polegać na partiach opozycyjnych. Przed parlamentem na demonstrantów czekały specjalne oddziały policji, te same, które rząd Syrizy wcześniej obiecał rozwiązać.
Mówiąc o tym, jak złe jest to porozumienie dla Grecji, ciężko jest przesadzić. Idzie ono dużo dalej niż początkowa propozycja złożona na krótko przed referendum 5 lipca przez „instytucje”, czyli wierzycieli Grecji znanych wcześniej jako „Trojka”, która to propozycja została stanowczo odrzucona przez 61% głosujących w referendum. Tym razem przekroczone zostały wszystkie „czerwone linie”, rządu greckiego, poczynając od obniżek emerytur po podwyżki VATu, a narzucone jednocześnie tempo cięć wydatków, których celem jest osiągnięcie pierwotnej nadwyżki budżetowej na niesłychanym poziomie 3,5%, gwarantuje, że ciężkie czasy w Grecji nie skończą się prędko.
Jeszcze gorsze jest to, że w porozumieniu przewidziano dwa rozwiązania, które odbierają Grecji suwerenność ekonomiczną. Po pierwsze, Grecja musi umieścić aktywa skarbu państwa warte 50 mld euro w specjalnym funduszu, który posłuży jako zastaw gwarantujący „właściwe zachowanie” kraju w przyszłości. Po drugie porozumienie wymaga, aby rząd grecki „konsultował i uzgadniał z instytucjami wszystkie projekty ustaw w istotnych obszarach z odpowiednim wyprzedzeniem przed przekazaniem ich do konsultacji publicznych lub do parlamentu”.
Takie warunki bardziej przypominają porozumienia narzucane krajom pokonanym w wojnie; dlatego nie dziwi, że były minister finansów Janis Warufakis porównał je do „drugiego traktatu wersalskiego”.
Za to wszystko Grecja nie zyskuje prawie nic. Banki w chwili pisania tej notatki są nadal zamknięte. Mechanizmy finansowania w ramach pakietu pomocowego trzeba będzie dopiero uzgodnić, a najważniejsza kwestia redukcji długu została odłożona do omówienia w bliżej nieokreślonej przyszłości.
Ta ostatnia sprawa ma kluczowe znaczenie, co stwierdził sam Międzynarodowy Fundusz Walutowy (MFW) w dokumentach, które strategicznie „wyciekły” przed referendum i później, po zawarciu porozumienia. Greckiego długu nie da się spłacić w żadnym wiarygodnym terminie. Jedynym sensownym wyjściem jest zredukowanie przynajmniej jego części. Powinna to być poważna redukcja. MFW proponuje 30-letnie zamrożenie spłat, ale nawet przy tym rozwiązaniu domaga się dalszych cięć i zakłada nierealistycznie wysoką stopę wzrostu gospodarczego. Tymczasem Grecja miałaby jakąś szansę na ożywienie gospodarcze, gdyby zredukowane zostało przynajmniej 50% jej zadłużenia.
Okazuje się jednak, że redukcja długu jest poza wszelką dyskusją dla najbardziej bezkompromisowych wierzycieli Grecji. Problem, z którym mamy tu do czynienia, jest bezpośrednim skutkiem wcześniejszych pakietów pomocowych. Kiedy pod koniec 2009 r. stało się jasne, że po kryzysie finansowym dług rządu greckiego jest niespłacalny, troszczono się głównie o to, by ochronić wierzycieli przed skutkami ewentualnego bankructwa kraju. Chodziło przy tym o wierzycieli, którzy lekkomyślnie pożyczali kolejnym rządom „starej gwardii” duże sumy pieniędzy w czasach, kiedy w strefie euro działo się dobrze (teraz zaś ta sama stara gwardia ochoczo popiera ostatnie porozumienie). Wierzycielami w tym przypadku były przede wszystkim banki francuskie i niemieckie – aby chronić je przed perspektywą jeszcze głębszego kryzysu, wprowadzono serię „pakietów pomocowych”, w ramach których pozostałe kraje strefy euro pożyczyły Grecji pieniądze na spłatę długów.
Były to zatem „pakiety pomocowe” dla banków, a nie dla Grecji. Co najmniej 90% funduszy trafiło bezpośrednio do wierzycieli Aten. Grecja została w rezultacie z jeszcze większym długiem niż poprzednio, przy czym teraz była winna pieniądze innym państwom strefy euro, a nie prywatnym bankom. Bankierzy byli zatem bezpieczni, podczas gdy z problemem zostali, przynajmniej teoretycznie, podatnicy w innych krajach UE. W ten sposób dla reszty Unii zmienił się charakter kryzysu: to, co z początku było problemem ekonomicznym, stało się problemem politycznym. Nie znaleziono jednak dla niego ogólnounijnego rozwiązania politycznego, mimo przedstawienia przez rząd Grecji propozycji dotyczącej zorganizowania międzynarodowej konferencji w sprawie zadłużenia oraz zaproponowania pewnych racjonalnych posunięć z myślą o rozwiązaniu problemu. Zamiast tego państwa strefy euro skupiły się na wewnętrznych problemach politycznych, nie chcąc pokazać, że godzą się na ustępstwa wobec Grecji.
Niemcy, będące dominującą siłą w strefie euro i w całej Unii Europejskiej, sztywno egzekwowały żądania spłaty długu wobec Grecji i pozostałych dłużników. Chodziło w tym o pokaz siły w strefie euro; z braku mechanizmów zapewniających skuteczne działanie unii walutowej, w tym zwłaszcza transferów fiskalnych, które najwyraźniej są nie do przyjęcia ze względów politycznych, Niemcy postanowiły sztywno egzekwować żądania wierzycieli.
Ponieważ u podstaw strategii rządu greckiego leżała wola pozostania w strefie euro, bezkompromisowy niemiecki minister finansów Wolfgang Schäuble i jego doradcy dali jasno do zrozumienia, że jeśli zajdzie taka potrzeba, umyją ręce w sprawie Grecji. W niemieckiej propozycji, która wyciekła tuż przed osiągnięciem przez strony ostatecznego porozumienia, sugerowano nawet, że Grecja mogłaby opuścić strefę euro „tymczasowo”, co oczywiście jest nonsensem: po wyjściu z unii walutowej nigdy by do niej nie wróciła.
Źródłem porażki greckiego rządu była sprzeczność między dwoma jego podstawowymi założeniami: że Grecja może skończyć z polityką zaciskania pasa i że może jednocześnie pozostać w strefie euro. Ponieważ grecki rząd nie chciał brać pod uwagę Grexitu, musiał zrezygnować ze sprzeciwu wobec cięć.
Jednak w tym momencie wyjście Grecji z unii walutowej wydaje się nieuniknione. Nie ma żadnej gwarancji, że wierzyciele zgodzą się na postanowienia zawarte w najnowszym porozumieniu, kiedy trafi ono pod głosowanie w ich krajowych parlamentach. Bez znacznej redukcji długu, która najwyraźniej jest politycznie nie do przyjęcia, nie można oczekiwać, że grecka gospodarka się ustabilizuje. Nie jest też prawdopodobne, że grecki rząd będzie w stanie wyegzekwować cięcia na skalę, jakiej oczekują wierzyciele. O ile nie wydarzy się jakiś mały cud, pytanie nie brzmi, czy Grexit nastąpi, ale kiedy to się stanie.
Wady euro były znane od początku. W zadziwiająco aktualnym artykule napisanym w 1992 r., kiedy zbliżał się do końca proces ratyfikacji traktatu z Maastricht torującego drogę do wprowadzenia wspólnej waluty, ekonomista Wynn Godley przewidział ogólny zarys kryzysu, w jakim obecnie znalazła się Grecja: „Jeśli kraj lub region nie ma możliwości zdewaluowania swojej waluty, i jeśli nie korzysta z systemu wyrównywania dochodów budżetowych, nie ma nic, co mogłoby go uchronić przed procesem narastającego i terminalnego upadku, którego ostatecznym skutkiem jest emigracja, będąca jedyną alternatywą dla ubóstwa i głodu”. Jeśli Grecja nie opuści unii walutowej, tak prawdopodobnie będzie wyglądać jej przyszłość.
Artykuł The true Greek tragedy ukazał się na stronie New Economics Foundation (Fundacji Nowej Ekonomii). Przeł. (iz).
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.