ISSN 2657-9596

Praca, dworzec, konflikt

Czesław Grochulski , Bartłomiej Kozek
17/07/2015

Łódzka firma Enkev musi się przeprowadzić, by kontynuować swoją działalność. Sprawa nie jest jednak prosta, a samorząd – zdaniem jej prezesa, Czesława Grochulskiego – niczego nie ułatwia. Rozmowa Bartłomieja Kozka.

Bartłomiej Kozek: Państwa firma może pochwalić się niemałymi tradycjami. W jaki sposób udało się zakładowi przetrwać transformację ustrojową i jaki jest przepis na radzenie sobie na rynku dziś?

Czesław Grochulski: Historia Enekv Polska sięga lat 60. XX wieku. Powstał wtedy państwowy zakład Płytolex, który wytwarzał na potrzeby przemysłu motoryzacyjnego oraz meblowego. Po transformacji ustrojowej w Polsce zakład upadał i był w bardzo złej kondycji. W 2001 r. zainwestowali w niego Holendrzy z grupy Enkev. Od tej pory firma działa jako Enkev Polska. Nasz przepis na sukces to przemodelowanie produkcji. Wyspecjalizowaliśmy się w wytwarzaniu materiałów z włókien egzotycznych. Aktywnie działamy również na rynkach zagranicznych, stale poszukujemy nowych możliwości rozwoju.

BK: Jak kształtuje się zatrudnienie w państwa firmie – kto w niej pracuje? Jaką pracę Państwo oferujecie i jaką rolę pełni państwa zakład na łódzkim rynku pracy?

CG: Obecnie zatrudniany niemal 200 osób. To zarówno kadra zatrudniona przy wyspecjalizowanej produkcji, jak i kadra menadżerska. Szacujemy, że drugie tyle osób znajduje bezpośrednie zatrudnienie u naszych kontrahentów. Niemal wszyscy nasi pracownicy pochodzą z Łodzi lub okolic. Jesteśmy tu znaczącym pracodawcą i co istotne – docenianym także przez samych pracowników. Otrzymaliśmy m.in. tytuł Najlepszy Pracodawca 2012, a także miano Solidnego Pracodawcy. Planowaliśmy dalej się rozwijać, zakupiliśmy już linie produkcyjne dedykowane pod budowę nowego zakładu. Niestety, działania realizowane przez miasto od wielu lat skutecznie uniemożliwiły nam rozwój. Zmusiły nas wręcz do walki o utrzymanie przedsiębiorstwa.

BK: Co się stało, że musicie zmienić miejsce swojej działalności? Czy stanowi to duży problem dla państwa funkcjonowania?

CG: Miasto, realizując budowę dworca Łódź Fabryczna, wytyczyło do niego również nowe drogi dojazdowe. W historycznej tkance miasta o szachulcowym układzie i wąskich jezdniach zaplanowano czteropasmową ulicę Nowotargową. Droga ta przetnie zajmowaną przez nas działkę w taki sposób, że podzieli ją na kilka części. Urząd Miasta nie dawał nam dwóch lat niezbędnych na przeniesienie. Rozmowy o zmianie układu drogowego ledwie o kilka metrów lub o odszkodowaniu pozwalającym na przenosiny w nowe miejsce nie przyniosły niestety żadnych rezultatów. Oferowane nam kwoty wystarczałyby na pokrycie ledwie połowy kosztów przenosin.

BK: Proces przeprowadzki nie jest bezbolesny. Dlaczego?

CG: Przeprowadzka to zawsze duży problem dla firmy produkcyjnej, nie da się bowiem tak łatwo wygasić produkcji. To złożony proces, który nie dla wszystkich jest jasny. Musimy zadbać o obsługę bieżących zamówień, pozyskiwać nowe i w tym samym czasie przenosić produkcję w inne miejsce. W zasadzie przez dwa lata musimy prowadzić dwa równoległe zakłady produkcyjne – w starej i w nowej lokalizacji.

Maszyny, na których operujemy, są skomplikowanymi mechanizmami, których demontaż i ponowny montaż trwa kilkanaście tygodni. Do tego dochodzi proces dostosowania budynków, transportu i logistyki – a to tylko czubek góry lodowej. Najtrudniejsze jest natomiast zagwarantowanie finansowania przeprowadzki. Działamy w branży przemysłu lekkiego, charakteryzującej się niską rentownością. Niezbędne jest zewnętrzne finansowanie, co też jest bardzo skomplikowane.

BK: Władze firmy wspierają protestujących na ulicach związkowców?

CG: Władze fabryki zawsze bardzo blisko współpracowały z załogą. Zostaliśmy także wybrani jako modelowy zakład partnerskich relacji na linii zarząd – związki zawodowe pracowników. Decyzja o manifestacji była autonomicznym działaniem pracowników, które zresztą popieramy. Każdy by walczył o swoje miejsce pracy, szczególnie na tak trudnym rynku jak w Łodzi.

BK: Czego oczekują państwo od władz Łodzi? Czy macie jakieś alternatywy dla obecnych działań?

CG: Chcielibyśmy, aby miasto z nami rozmawiało i chociaż trochę nas słuchało, kiedy mówimy o naszych uwarunkowaniach i możliwościach. Jak na razie urząd miasta niestety zdaje się „wiedzieć lepiej” i decyduje według swojego widzimisię. Jesteśmy ignorowani i oskarżani o blokowanie ważnej dla samorządu inwestycji. Nikt z urzędników nie dostrzega nawet w najmniejszej skali, jak wielkie szkody takie podejście wyrządza firmie, jej właścicielom i załodze. Jesteśmy gotowi usiąść i rozmawiać, ale potrzebujemy minimum dobrej woli po drugiej stronie.

BK: Pozostają państwo w kontakcie z władzami? Czy – i kiedy – możemy spodziewać się szczęśliwego zakończenia państwa problemów?

CG: Niestety Urząd Miasta Łodzi nas ignoruje. Nie odpowiada na nasze prośby o spotkania i rozmowę. Nie znajdujemy żadnych przejawów przychylności dla firmy obecnej w Łodzi od ponad 50 lat – widzimy za to wrogość i zachowania, które wyglądają na działanie na naszą szkodę. Liczymy na to, że władze wyższego szczebla, takie jak np. Urząd Wojewódzki będą bardziej otwarte na dialog, zrozumienie i współpracę. Liczymy też na to, że przynajmniej jedna osoba dostrzeże absurdalne podejście urzędników. Coraz mniej w to jednak wierzymy… Pozostaje nam liczyć na siebie i na wspaniałą załogę. Prawda i racje zawsze zwyciężają – w to akurat wierzymy głęboko.

Enkev
Enkev1

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.