Nikt nie prosił o TTIP
Okolice 10. rundy negocjacji Transatlantyckiego Partnerstwa w zakresie Handlu i Inwestycji (TTIP) pokazały, że zarówno zwolennicy umowy, jak i jej przeciwnicy mocno zwierają szeregi. Przedmiotem rozmów był tym razem przede wszystkim sektor usług. Kolejna runda w październiku. Dotyczyć będzie tego, o co do tej pory był największy spór – mechanizmu rozstrzygania sporów inwestor-przeciw-państwu (ISDS) oraz przetargów publicznych.
Do października trwać będzie wzmożona aktywność przeciwników TTIP oraz podobnej wynegocjowanej już umowy z Kanadą (CETA). W ramach Samodzielnej Europejskiej Inicjatywy Obywatelskiej zebrano już prawie 2,4 mln podpisów przeciw TTIP i CETA. Podczas Zielonego Letniego Uniwersytetu w Białowieży menedżerka kampanii Stop-TTIP Stephanie Roth przyznała, że podpisy będą zbierane nawet po zakończeniu akcji, tak by nadal uświadamiać opinii publicznej, jak wielki jest opór przeciw tego typu umowom.
Komisja idzie w zaparte
Komisarz ds. handlu Cecilia Malmström przyznała w najnowszym wywiadzie dla niemieckiego „Tagespiegel”, że priorytetem Komisji jest zamknięcie negocjacji jeszcze za administracji Baracka Obamy oraz rozpoczęcie procesu ratyfikacji CETA na początku 2016 r. To oczywiste, że podpisanie się UE pod umową z Kanadą utrudni kampanię wymierzoną w TTIP. Przygotujmy się na bardzo długie jesień i zimę.
Ożywienie wokół TTIP zaczęło się już w czerwcu, kiedy Martin Schultz przełożył głosowanie nad rezolucją Parlamentu Europejskiego w sprawie TTIP na 8 lipca z obawy przed tym, że mandat Komisji Europejskiej zostanie ograniczony. Nie było to jego pierwsze i ostatnie makiaweliczne zagranie. Dążąc do przegłosowania zgody PE na niewyłączenie z TTIP kontrowersyjnego mechanizmu ISDS, Schultz nie poddał pod głosowanie zaproponowanej przez Zielonych poprawki 118, która całkowicie odrzucała niedemokratyczny ISDS. Poddał natomiast pod głosowanie jedynie poprawkę 117, której celem była symboliczna reforma ISDS, która nie zabezpieczy naszych interesów przed naporem ewentualnych pozwów ze strony inwestorów z USA.
Ostatecznie PE przyjął zalecenia dla Komisji Europejskiej w sprawie TTIP – za rezolucją głosowało 436 posłanek i posłów, przeciw 241, a 32 wstrzymało się od głosu. Z kolei „nowy system” ISDS dostał aż 447 przeciwko 229. Opór wobec przywilejów dla inwestorów jest tak duży, że już teraz słychać głosy, że Komisja zmieni skrót ISDS na jakiś inny, ponieważ ten ludzie wreszcie znają i rozumieją.
Problem z Europą Środkową
Nad makiawelicznymi zabiegami Komisji dyskutowali przeciwnicy TTIP i CETA podczas okrągłego stołu aktywistów po konferencji „TTIP and beyond”, którą 1 lipca w Parlamencie Europejskim zorganizowali Zieloni/WSE. Wszyscy zgodnie przyznali, że największy problemem w walce z TTIP jest w Europie Środkowo-Wschodniej.
Rząd w Polsce prowadzi kampanię na rzecz TTIP na wszystkich frontach, czego dowodem może być zmanipulowany sondaż CBOS-u, w którym pytano Polki i Polaków jedynie o potencjalne korzyści TTIP, ale już nie o zagrożenia. Fakt, że rząd jest głuchy na głosy krytyki (które nawet Komisja jest w stanie wysłuchać, jak choćby w przypadku miażdżących dla niej konsultacji społecznych, szczególnie w sprawie ISDS) potwierdza ostatnie posiedzenie podkomisji nadzwyczajnej ds. umów handlowych UE. Nie pada tam praktycznie ani jedna wątpliwość wobec TTIP, a powtarzane tezy dowodzą uporu, z jakim rząd forsuje niekorzystne dla Polski porozumienie z USA.
Słychać też argumenty geopolityczne (o których więcej w moim wywiadzie z Martinem Köhlerem), że TTIP to „gospodarcze NATO”, co w obecnej sytuacji jest hasłem nawiązującym do silnych antyrosyjskich resentymentów. Jest to również hasło, które wpisuje się w fałszywą retorykę uprawianą przez zwolenników TTIP i CETA, której celem jest przekonanie opinii publicznej, że przeciwnicy obu umów są de facto przeciwnikami bezpieczeństwa, projektu europejskiego czy wręcz „zachodniej cywilizacji”.
Nigdy dość przypominania, że kapitał już dawno w dużej mierze nie szanuje podziałów narodowych i kulturowych. TTIP mógłby stać się „gospodarczym NATO”, ale tylko jeśli cała armia Organizacji Traktatu Północnoatlantyckiego zostałaby w pełni sprywatyzowana, a jej jedynym celem byłoby nie tyle chronienie interesów suwerennych państw, lecz przynoszenie zysków ponadnarodowym korporacjom i ich akcjonariuszom. TTIP nie ma więc z NATO nic wspólnego. Ma natomiast dużo wspólnego z presją biznesu i rynków finansowych, by podważać demokratyczne rządy (patrz ISDS i Grecja) i jeszcze bardziej uwolnić się od jurysdykcji prawa krajowego.
Nie oddawajmy marzeń!
Europejki i Europejczycy nie prosili o TTIP. Jeśli już ktoś zabiega o podpisanie partnerstwa, to tylko lobbyści uwiarygadniający konserwatywne i antydemokratyczne dogmaty ekonomiczne i społeczne Unii Europejskiej. Tak jak Traktat z Maastricht ograniczył możliwości państw strefy euro do działań prorozwojowych i prospołecznych oraz umocnił lobby rynków finansowych, czego efektem jest fatalna polityka Trojki wobec Grecji, TTIP i CETA mogą przypieczętować oddanie resztek demokracji i marzeń o wspólnej Europie.
Należy do upadłego powtarzać: nie chcemy deregulacji, obniżenia standardów, nowych przywilejów dla inwestorów, osłabienia jakże wątłych już praw pracowniczych, czy wreszcie oddania sprawiedliwości w ręce prywatnych sądów. To sprawa na tyle ważna, że organizacje pozarządowe i partie polityczne nie powinny kierować się koniunkturalizmem wyborczym. TTIP musi być obecny w kampanii wyborczej – jak na razie cała nadzieja w Zielonych. Nie wolno dopuścić do tego, by hasło „TTIP to gospodarcze NATO” było kolejnym pseudo-faktem, obok jakże eurosceptycznego w kontekście greckim truizmu „jak pożyczasz, to oddawaj”. Nie dajmy się zagłuszyć w walce o lepszą Europę. Jesień i zima będą nasze!
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.