Kiedy wycięte zostanie ostatnie drzewo, odkryjemy, że nie można jeść pieniędzy
Lasy pokrywają około 30% naszego kraju. To nie jest bardzo dużo, biorąc pod uwagę fakt, że są one domyślną formą szaty roślinnej w naszej strefie klimatycznej.
Żeby rosły, wystarczy ich nie niszczyć. Pewnie co jakiś czas udaje Wam się minąć jakiś las, kiedy wyjeżdżacie z miasta. Być może nawet byliście w nim na jagodach w sezonie letnim albo na grzybach jesienią. Może jakiś rośnie wokół jeziora, nad które jeździliście w wakacje, a może jest jakiś “Wasz” las, z którym wiążą się jakieś dobre wspomnienia? Gdybyśmy mogli odpowiadać na te pytania twierdząco, można by było pomyśleć, że żyjemy w świetnej relacji z naturą. Ale to tylko pozory – jeśli spojrzymy na lasy z szerszej perspektywy, zauważymy kilka sporej wagi problemów.
Po pierwsze – to, co na pierwszy rzut oka uznać można za las, może być skrajnie odmiennym obrazem lasu. Z jednej strony, mogą to być na przykład posadzone w równych odstępach sosny, czyli plantacje drzew jednego gatunku, których wielkie połacie sadzi się jednocześnie, przez co wszystkie wyglądają jak seryjnie produkowane w leśnej fabryce. Takie lasy odpowiadają na potrzeby przemysłu drzewnego, ale nie wypełniają swojego zadania przyrodniczego polegającego na magazynowaniu wody czy pochłanianiu węgla. Młode drzewa pełnią tę funkcję tylko w niewielkim zakresie. Są to lasy, chociaż bardziej przypominają pola uprawne, nad którymi człowiek ma pełną kontrolę – od decyzji o gatunku drzewa, które zostanie zasadzone, po decyzję, kiedy drzewo zostanie ścięte i wyjedzie z lasu jako stos drewnianych kłód.
Z drugiej strony, mamy też w Polsce dzikie ostoje różnorodności, w których drzewa różnych gatunków i w różnym wieku tworzą siedliska dla rzadkich już dzisiaj mchów, porostów, roślin czy owadów. Od lat trwają tam nienaruszone naturalne procesy, dzięki którym puszcze mogą się zapuszczać. Takich ekosystemów leśnych jest zdecydowanie mniej – szacuje się, że zajmują około 15 procent powierzchni kraju. Nie są jednak doceniane, a w niektórych miejscach traktowane są dokładnie tak jak plantacje monokultur – zasadzone jednogatunkowe lasy. Wycina się je, zapominając, że rosły w tych lasach dużo wcześniej, niż zlecający tę wycinkę wysoko postawiony pracownik Lasów Państwowych zdążył się urodzić, a nawet niż powstała ta instytucja, która obecnie zarządza zdecydowaną większością naszych lasów. Są ścinane, a jednocześnie ścinający i ich zleceniodawcy ignorują toczące się tam życie – na przykład okres lęgowy ptaków, czyli czas, w którym zakładają one w koronach drzew gniazda, składają jaja i oczekują potomstwa. Prace leśne prowadzi się przez cały rok; kilkumiesięczny zastój w przerabianiu lasów na deski mógłby bowiem spowodować zbyt duże straty finansowe i przerwę w eksporcie.
Zyski są niestety wciąż ważniejsze niż stare lasy. Zarówno rządzący, jak i kierownictwo Lasów Państwowych powtarzają, że niemożliwe jest tworzenie nowych parków narodowych, bo nasza gospodarka potrzebuje drewna. Tymczasem, w ramach unijnej strategii bioróżnorodności, umówiliśmy się na objęcie ochroną ścisłą przynajmniej 10% powierzchni każdego z krajów członkowskich, w tym wszystkich starych lasów. Formą ochrony przyrody, która faktycznie zapobiega wycinkom jest w Polsce park narodowy. Nie zapewniają tego obszary Natura 2000, ani parki krajobrazowe, w których stale prowadzi się komercyjne pozyskanie drewna.
Niestety w Polsce tylko 1% powierzchni kraju jest objęty taką formą ochrony przyrody, a partia rządząca, mimo zapowiedzi (zawartych między innymi w Polskim Ładzie), wciąż nie podjęła żadnego działania. Od dwóch dekad nie powstał w Polsce żaden nowy park narodowy. W tym czasie na przykład z Puszczy Karpackiej zgodnie z obowiązującym tam Planem Urządzenia Lasu każdego dnia wyjeżdża średnio 10 ciężarówek drewna. Podejmujące tę decyzję kierownictwo Lasów Państwowych nie przejmuje się naruszaniem spokoju orłów przednich, ptaków niezwykle rzadkich, których większość żyje właśnie tam. Nie zważa na losy zgniotka cynobrowego czy nadobnicy alpejskiej, sóweczki czy dzięcioła. Ani na fakt, że stare lasy są częścią lekarstwa na kryzys klimatyczny.
Puszcza Karpacka, Puszcza Białowieska, czy Puszcza Borecka to właśnie przykłady lasów starych i dzikich. To one właśnie są najcenniejsze. Dzięki temu, że mogły rosnąć długo, zdążyły wbudować w rośliny, ściółkę i glebę bardzo dużo węgla, który powstaje przez pochłanianie z atmosfery dwutlenku węgla w procesie fotosyntezy. Są więc naturalnymi magazynami węgla, a jak wiemy – z dwutlenkiem węgla mamy obecnie spory problem.
Szeroko rozumiana działalność wielu przedstawicieli naszego gatunku, w tym spalanie paliw kopalnych, sprawiła, że wyemitowaliśmy go do atmosfery tak dużo, iż stanowi on zagrożenie dla stabilności panującego na planecie klimatu, która umożliwia nam przeżycie. Żeby było jasne – nie wszyscy jesteśmy za to odpowiedzialni w równym stopniu. 71% wszystkich globalnych emisji to skutek działania stu firm, które traktowały to zagrożenie jako nieistotny efekt uboczny procesu czerpania zysków. Zamiast ze skruchą przyjąć pomoc, jaką stare lasy mogą nam zaoferować w czasie kryzysu klimatycznego – je także zamieniamy w surowce i element niekończącego się pościgu za wzrostem produktywności gospodarki.
To zagubienie i ślepe podążanie za ideologią wzrostu gospodarczego widzimy zresztą nie tylko w Polsce. Hambach – stary las w Niemczech, miano zetrzeć z powierzchni ziemi, tak jak to się dzieje z miejscowościami i ze wszystkim innym, co staje na drodze kopalniom odkrywkowym węgla brunatnego. Zapatrzenie w dotychczasowe schematy i argumenty o tym, że zawsze pozyskiwaliśmy energię w ten sposób, że nie ma innego wyjścia, jak tylko nadal wydobywać i spalać węgiel, są częścią opowieści ugruntowującej funkcjonowanie systemu, którego głównym celem jest zarabianie na podporządkowywaniu sobie planety.
Niszczone są także stare lasy w Estonii. Z raportu Greenpeace wynika, że wycina się je specjalnie po to, żeby móc je sprzedać i… spalać w celu produkcji energii elektrycznej. Co więcej, takie źródło energii Unia Europejska uznaje za odnawialne i stanowi ono aż 35% energii z odnawialnych jej źródeł. Gromadzony przez wieki w lasach węgiel jest więc uwalniany z powrotem do atmosfery w ciągu kilku chwil. Nie jest to zatem rozwiązanie, lecz pogłębianie problemu kryzysu klimatycznego i generowanie dodatkowych problemów związanych z utratą bioróżnorodności. Drewno z Estonii eksportuje się za granicę – do Holandii, Danii czy Belgii.
Lasy zamieniają się więc w towar będący przedmiotem nierównych międzynarodowych transakcji. Kraje, do których drewno dociera, mogą pochwalić się osiągnięciami w zakresie zrównoważonego podejścia do środowiska i wysokim procentem produkcji energii ze źródeł odnawialnych. Pozwala to przywódcom i przywódczyniom tych państw (czy też całej Unii Europejskiej) opowiadać bajki o decouplingu czy zielonym wzroście, czyli o możliwości utrzymania wzrostu gospodarczego bez dalszego niszczenia środowiska. W rzeczywistości odpowiedzialność przerzucana jest na inne państwa – emisje z przemysłu drzewnego liczone są w Estonii, a kraje takie jak Holandia mogą mówić o redukowaniu emisji wraz z jednoczesnym utrzymywaniem wzrostu gospodarczego. A raczej o marzeniach, że coś takiego kiedyś się wydarzy. Z tego, co wiemy z raportu Decoupling Debunked, opublikowanego przez The European Environmental Bureau – decoupling jeszcze nigdzie na świecie się nie udał. Nawet jeżeli presja na środowisko maleje – jest to spadek minimalny, niezgodny nawet z celami porozumienia paryskiego.
W skali globalnej największym problemem jest niszczenie lasów deszczowych – co dzieje się na przykład w Amazonii. Ostatnie doniesienia o tym, że las ten – nazywany zielonymi płucami Ziemi – w wyniku eksploatowania go przez człowieka obecnie więcej CO2 emituje niż pochłania, wywołały falę gniewu, smutku i strachu. Nie zaskoczy Was pewnie informacja, że głównym powodem niszczenia tych lasów jest to, że gdy powierzchnię, na której rośnie las, wymieni się na pola uprawne, wzrośnie poziom produktywności gospodarki. Amazońskie lasy są wycinane, a nawet wypalane – bo to szybszy i tańszy sposób na pozbycie się ich. Z kolei rolnictwo, które się tam pojawia, jest bardzo często związane z masową produkcją mięsa, nastawioną na jego eksport. Zamiast pochłaniających dwutlenek węgla lasów, w Ameryce Południowej mamy więc pastwiska dla bydła i uprawy roślin na pasze. Swoją drogą – powstałe w ten sposób uprawy często marnieją w wyniku susz, które z kolei wynikają z pozbycia się przez nas magazynujących wodę drzew, a także z kryzysu klimatycznego, który pogłębia się wraz z kolejnymi emisjami gazów cieplarnianych. Warto dodać, że chów przemysłowy w celu produkowania mięsa odpowiada za około 15% globalnych emisji gazów cieplarnianych, w dużej mierze generowanych w wyniku wylesiania.
Spośród dostępnej człowiekowi powierzchni lądowej naszej planety połowę zajmuje rolnictwo. ¾ tego terenu jest wykorzystywane do tego, żeby produkować mięso i nabiał. Lasy natomiast stanowią już tylko 37% powierzchni lądów. Jeżeli będziemy wciąż tkwili w tym nastawionym na ciągły zysk systemie, zniszczymy wszystko, co umożliwia nam przeżycie. Próba dominowania nad naturą, której sami jesteśmy częścią, to wojna samobójcza, którą toczymy już zbyt długo. Nad naszą relacją z naturą możemy jednak pracować, żeby oduczać się tendencji do czynienia jej sobie poddaną. Możemy współistnieć z innymi istotami zamieszkującymi planetę w taki sposób, który wszystkim nam zapewni odpowiednie warunki do funkcjonowania. Nie każdy skrawek ziemi koniecznie trzeba zmienić w pieniądze. Jak mówi przysłowie plemienia Kri, rdzennej społeczności zamieszkującej dzisiejszą Kanadę, “Kiedy wycięte zostanie ostatnie drzewo, ostatnia rzeka zostanie zatruta i zginie ostatnia ryba – odkryjemy, że nie można jeść pieniędzy”.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.