Futbol na peryferiach
Mówi się, że w Polsce mamy dziś 40 milionów selekcjonerów. Ochoczo wypowiadamy się o piłce nożnej zwłaszcza po klęsce polskiego futbolu, jaką jest ostatnie miejsce w grupie na Euro 2012. Zamiast rozwodzić się nad tym, kto co zawalił na boisku, jakie błędy popełnił selekcjoner i dlaczego należy jeb** PZPN, lepiej na kondycję polskiego futbolu spojrzeć przez pryzmat modelu rozwojowego à la „Polska 2030”.
Braki do nie do ukrycia
Euro 2012 przypomniało brutalną prawdę o polskiej piłce nożnej. Polki i Polacy obawiali się, czy na czas wybudujemy autostrady, stadiony, hotele i lotniska, a tymczasem najtrudniejsze okazało się zbudowanie drużyny. Nie pomógł selekcjoner, którego wybór na Polskim Związku Piłki Nożnej niemalże wymusiło społeczeństwo. Nie pomogli ściągnięci zza granicy obcokrajowcy o polskich korzeniach, którym pospiesznie załatwiano paszporty. Nie pomogli wreszcie wspaniali polscy kibice, którzy murem stali za drużyną w trakcie turnieju. Wybór jedenastu piłkarzy, którzy zdołaliby wyjść z grupy, znów okazał się zbyt dużym wyzwaniem.
Rzeczową analizę porażki zastąpiło szukanie winnego. Część ekspertów i kibiców jest wściekła na selekcjonera Smudę, który, ich zdaniem, niesłusznie zrezygnował przed mistrzostwami z krnąbrnych, ale wartościowych na boisku graczy, czy też wybrał błędną, zbyt bojaźliwą taktykę na rywali z grupy, która uznawana była za najsłabszą. Oczywiście zawsze można przyczepić się do konkretnych piłkarzy. No i naturalnym celem jest prezes PZPN. Kiedyś cięgi od kibiców i mediów po każdej klęsce reprezentacji zbierał prezes Michał Listkiewicz, teraz dostaje się Grzegorzowi Lato, od którego ministra sportu, Joanna Mucha, już zażądała dymisji.
Ale czy naprawdę wierzymy, że znajdziemy „męża opatrznościowego” polskiej reprezentacji, który cudownie rozmnoży w narodzie liczbę utalentowanych piłkarzy? Czy gdyby Smuda wybrał trochę inaczej, naprawdę diametralnie zmieniłaby się gra reprezentacji? Czy prezes Lato i reszta „leśnych dziadków” z PZPN-u, ich wpadki, nieudolność, korupcja i wewnętrzne wojenki, naprawdę przełożyły się na kiepską postawę Biało-Czerwonych?
To są jedynie czynniki poboczne, co najwyżej pogłębiające marazm polskiego piłki, którego źródła są gdzie indziej – chodzi o przyczyny systemowe, ukształtowane w ciągu wielu lat. Z rozwojem sportu mamy w Polsce podobne problemy, co z rozwojem jako takim. I w tym wypadku nie potrafimy wyrwać się z peryferyjnej pozycji. Próbujemy nadrobić dystans do bardziej rozwiniętych piłkarsko krajów w sposób analogiczny do tego, jak chcemy awansować w międzynarodowym podziale pracy, a koniec końców tylko utrwalamy i pogłębiamy swoje zacofanie.
Model polaryzacyjno-dyfuzyjny w futbolu
Model polaryzacyjno-dyfuzyjny, który realizuje rząd Donalda Tuska, polega na inwestowaniu w najsilniejsze ośrodki, które mają pełnić rolę „motorów wzrostu”, w cudowny sposób podciągających resztę kraju. Podobną strategię przyjęliśmy najwidoczniej dla polskiego futbolu. Tutaj także inwestujemy przede wszystkim w kolejne stadiony w wielkich miastach, staramy się z Ekstraklasy uczynić atrakcyjną markę, przyciągać mitycznych zagranicznych inwestorów oraz piłkarzy, zamiast szkolić własną młodzież. (Chlubnym wyjątkiem od tej reguły są orliki).
Zdaje nam się, że jeśli już dorobimy się nowoczesnych aren sportowych, wciągniemy bogatych sponsorów i pozwolimy polskim piłkarzom obcować z obcokrajowcami, to na naszych boiskach poziom piłkarski będzie się podnosił. Zamiast opracować wreszcie zintegrowany, spójny system szkolenia sportowego dla młodzieży w całym kraju – marnujemy pieniądze na wielkie stadiony.
Kraina piłkarskich watażków
Większość klubów piłkarskich w Polsce działa w perspektywie jednego sezonu: jeśli kadra się nie sprawdzi, można ją latem przewietrzyć i sprowadzić kolejnych przeciętnych, ale niedrogich zagranicznych graczy. Dochodzimy później do tak absurdalnych sytuacji, jaka miała miejsce kilka lat temu w Pogoni Szczecin, kiedy prezes Antoni Ptak postanowił zbudować drużynę złożoną z niemalże samych Brazylijczyków i… tym samym spuścił ją do drugiej klasy rozgrywkowej. Podobnie Wisła Kraków w ubiegłym sezonie rywalizowała o udział w Lidze Mistrzów z jednym Polakiem w składzie oraz trenerem i dyrektorem sportowym zza granicy. Działa tutaj peryferyjne przeświadczenie o tym, że wzmocnienia z krajów lepszych piłkarsko podciągną nas do góry. Podobne myślenie funkcjonowało, gdy do kadry dokooptowywano Damiena Perquisa, Ludovica Obraniaka, Eugena Polanskiego, Sebastiana Boenischa, Rogera Guerreiro czy Emmanuela Olisadebe – piłkarzy, którzy nie byli wyszkoleni w Polsce. Nasi dziennikarze lubią podkreślać polskie pochodzenie napastników reprezentacji Niemiec, Lukasa Podolskiego i Miroslava Klose. Ale prawda jest taka, że gdyby obaj wychowali się w Polsce i tutaj byli szkoleni, najprawdopodobniej nie zrobiliby wielkiej kariery. Peryferie charakteryzują się tym, że nie powstają na nich nowe, liczące się technologie czy idee. Podobnie nie dorobiliśmy się własnej myśli szkoleniowej, systemu szkolenia czy stylu gry.
Nacisk na szybkie sukcesy sportowe i zyski często wynika zresztą z oczekiwań bogatych właścicieli klubów. Nie tylko tak groteskowych postaci jak prezes Polonii Warszawa, Józef Wojciechowski, który potrafi zwolnić trenera po dwóch, trzech meczach i handlować piłkarzami jak workami ziemniaków, ale nawet tacy inwestorzy jak niemiecki gigant Allianz, który wszedł do Górnika Zabrze z mocarstwowymi ambicjami i pomimo licznych wzmocnień piłkarskich i z uznanym międzynarodowo trenerem Henrykiem Kasperczakiem, doprowadził do spadku Zabrzan z ligi (czego udało się w Zabrzu uniknąć nawet wtedy, gdy na wszystko brakowało pieniędzy). Allianz zresztą, w związku z kryzysem finansowym, szybko znalazł się w kłopotach i w Górniku, który wydawał znacznie więcej pieniędzy na pensje dla piłkarzy, głównie pseudo-gwiazd, znów bieda piszczy. W piłce nożnej, jak w każdym innym biznesie, kapitał potrafi – zwłaszcza na peryferiach – równie szybko napłynąć, jak i odpłynąć, zostawiając klub w tarapatach, na co przykładem niech będą najnowsze poczynania Wojciechowskiego, era tureckiego inwestora, Sabriego Bekdasa w pechowej pod tym względem szczecińskiej Pogoni, czy w byłych prowincjonalnych, ale silnych klubach Wielkopolski – Groclinie Grodzisk Wielkopolski i Amice Wronki – które zniknęły z piłkarskiej mapy Polski z dnia na dzień.
Futbolowych watażków z nami zresztą nie tylko z piłki klubowej. PZPN, który – wedle wymogów UEFA – ma być niezależny od polskich władz, stał się państwem w państwie. Wymóg UEFA ma swoje uzasadnienie przede wszystkim w krajach niedemokratycznych, które chciałyby podporządkować sobie piłkę nożną. Ceną za to jest ryzyko, że nawet w państwach demokratycznych, elity piłkarskie będą czuły się bezkarne. Działacze PZPN wybierają sami siebie, tworzą zwalczające się kontrelity i są poza jakąkolwiek demokratyczną kontrolą społeczeństwa. Działaczom PZPN w większości nie w głowach dobro polskiej piłki, ale utrzymanie się przy korycie.
Zmienić priorytety
Dylematy rozwojowe polskiej piłki przypominają zatem pod wieloma względami dylematy stojące przed Polską w innych dziedzinach. Spójrzmy chociażby na szkolnictwo wyższe. Tam też przekonuje się studentów i kadrę naukową, że najlepiej przysłuży im się obecność w zagranicznych rankingach, powielanie amerykańskich wzorców, publikowanie po angielsku czy współpraca uczelni z biznesem. Unika się jednak kompleksowej dyskusji o edukacji w Polsce, która obejmowałaby cały system, od opieki przedszkolnej po szkolnictwo wyższe. Tak samo w wypadku piłki nożnej rządzący i PZPN stawiają na działania pokazowe – otwarcie stadionu, zwolnienie selekcjonera, wprowadzenie kuratora do PZPN, pogróżki pod adresem prezesa związku – zamiast zainwestować przede wszystkim w to, co mniej spektakularne, za to przynoszące korzyści nie tylko czysto sportowe, czyli w szkolenie młodzieży.
Co ważne, sama infrastruktura nie wystarczy. Kiedy byłem dzieckiem, osiedlowe boiska, choć zaniedbane, były tak oblegane, że czasem nie było gdzie grać. Dzisiaj jest przyjazna nawierzchnia, siatki w bramkach, oświetlenie i ogrodzenie, tylko nie ma dzieciaków. Częściej starają się spełniać swoje futbolowe marzenia w grach komputerowych niż na boisku. Wyzwaniem będzie odwrócenie tego trendu, bo przecież sport to zdrowie. Może jeśli zmienimy to, co reprezentowane (kondycję Polek i Polaków), zmieni się wreszcie to, co reprezentujące (peryferyjna kondycja polskiej reprezentacji).
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.