Europa: kolejna runda porażek
Pokonanie trwającego kryzysu wydaje się leżeć poza możliwościami chwiejących się przywódców strefy euro.
Zajęło to trochę więcej czasu niż zwykle, ale ostatnie unijne podrygi, aby uratować borykające się z trudnościami gospodarki europejskie, ponownie spełzły na niczym. Koszty obsługi kredytu Hiszpanii wzrosły do ponad 7% – to najwyższy poziom od czasu powstania wspólnej waluty. Grecja nie spełni wymogów programów oszczędnościowych narzuconych jej przez Unię Europejską, Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Europejski Bank Centralny. Nawet nieskazitelny rating Niemiec został zszargany „negatywną perspektywą” agencji ratingowej Moody’s.
Elementy układanki tej tlącej się katastrofy pozostają takie same. Słabe gospodarki kontynentu wloką się za kalekimi, ledwo zipiącymi, a w pewnych przypadkach wręcz martwymi bankami. To te same banki strefy euro, które w latach boomu pompowały swoje bilanse złymi kredytami. Ten proceder umożliwiało samo istnienie strefy euro: wspólna waluta gwarantowała pozorną stabilność i tworzyła zachętę do rozluźniania regulacji, co ułatwiło bankom wpadnięcie w swego rodzaju „szał wydatków” – udzielały one coraz więcej i więcej kredytów. Poważna nierównowaga blinasów handlowych w obrębie strefy euro – z nadwyżkami handlowymi na północy kontynentu i odpowiadającym im deficytem na południu – był pokrywany przez wzrost długu. Napędzało to niezrównoważony wzrost gospodarczy w latach 2000-2008. Leżące u jego podłoża zagrożenia były beztrosko ignorowane przez europejskich liderów.
Scenariusz był ten sam, choć dało się zauważyć różnice. W Grecji stos długów rósł po publicznej stronie bilansu ekonomicznego, napędzany przez chroniczne unikanie płacenia podatków przez najbogatszych. W Hiszpanii, Irlandii i Portugalii dług narósł w sektorze prywatnym. Wszystkie te trzy państwa miały przed krachem w 2008 r. nadwyżki budżetowe. Władze wydawały mniej, niż wynosiły wpływy z podatków – w przeciwieństwie do Niemiec, których budżet cechował utrzymujący się deficyt.
Hiszpania: bańka na rynku nieruchomości
W przypadku Hiszpanii narastanie prywatnego długu do gigantycznych rozmiarów wiązało się z boomem na rynku nieruchomości. Między r. 1997 a 2006 ceny nieruchomości wzrosły o 150%. Ten wzrost cen stanowił wsparcie, a następnie został wsparty przez boom kredytowy. W rezultacie zadłużenie gospodarstw domowych wzrosło z 52% dochodu rozporządzalnego w 1997 r. do 115% w 2007 r.
Krach całkowicie odmienił sytuację. Ceny nieruchomości spadły. Tak jak przy odchodzącej fali powodziowej, to, co było wcześniej zakryte, zostało wystawione na światło dzienne. Hiszpańskie banki – szczególnie cajas, czyli mniejsze banki regionalne – były napakowane złymi długami, co groziło ich bankructwem. Hiszpański rząd był zmuszony już wcześniej połączyć i częściowo znacjonalizować siedem z tych banków. W ten sposób powstała Bankia, której problemy zapoczątkowały obecną panikę.
Za bankami stoi rząd. W teorii rząd powinien działać jako pożyczkodawca ostatniej szansy, wspierając system bankowy i chroniąc właścicieli oszczędności. W normalnych okolicznościach powinno to wystarczyć, aby chronić przed paniką bankową, czyli sytuacją, gdy właściciele oszczędności w obawie przed niewypłacalnością banku masowo wypłacają swoje pieniądze, a czyniąc to, zmuszają bank do ogłoszenia niewypłacalności. W praktyce w przypadku Hiszpanii oznaczało to zamianę nadwyżki rządowej w deficyt, spadek przychodów podatkowych oraz wzrost wydatków na zasiłki dla bezrobotnych. Nadzwyczajnie ciężkie brzemię wsparcia udzielonego bankom wpędza państwo w tarapaty.
Hiszpańskie regiony, cieszące się dużym stopniem autonomii fiskalnej, zmagają się z ciężką recesją, co powoduje powiększanie się ich własnych deficytów budżetowych. Regiony zmuszone są zwracać się do państwa o fundusze, potęgując jeszcze problemy budżetu centralnego.
Słabość państwa skutkuje próbami ratowania go przez UE i Europejski Bank Centralny. Instytucje europejskie obawiają się, że jeżeli banki Hiszpanii, czwartej co do wielkości gospodarki strefy euro, miałyby upaść, to skutki tego na całym kontynencie byłyby niewyobrażalne. Ze względu na to, że banki strefy euro są ściśle ze sobą związane poprzez wzajemny łańcuch pożyczek, jego przerwanie w jednym miejscu może zagrozić całemu systemowi. Nawet Wielka Brytania nie wymknęłaby się spod noża krachu.
W tych okolicznościach bailout Hiszpanii – mimo chowania głowy w piasek przez premiera Rajoya – jest niemal nieunikniony. Rozważana jest suma min. 300 mld euro. Jeżeli jednak stan gospodarki nie ulegnie poprawie – koniecznym minimum jest zdrowy powrót do wzrostu oraz dające się odczuć odbicie na rynku nieruchomości – to nawet ta bajońska kwota nie wystarczy. Szanse spontanicznego śródziemnomorskiego gospodarczego cudu są minimalne.
Grecja: którędy do wyjścia
Jak twierdzi „Der Spiegel”, Grecja, już od blisko trzech lat zmuszona do surowego zaciskania pasa, nie spełniła 210 spośród 300 celów podatkowych i wydatkowych w ramach wyznaczonego przez Trojkę UE/MFW/EBC planu redukcji deficytu. Grecka gospodarka powtarza scenariusz z lat 30. Nikt nie jest w stanie nad nią zapanować, a PKB spadło w ciągu niespełna 4 lat o ponad 20%. Im mocniej zaciska pasa, tym głębiej upada. Cele stawiane przez Trojkę są coraz trudniejsze do osiągnięcia, a pomimo to jest prawdopodobne, że władze UE i MFW będą domagały się od Aten kolejnych 2 mld euro cięć, grożąc przerwaniem życiodajnej linii kredytowej.
Takie postępowanie nie ma nic wspólnego z logiką ekonomii. Logika ekonomii kazałaby natychmiast zerwać z programami oszczędnościowymi. Zaciskanie pasa kieruje się logią polityczną. Pozwolenie, aby Grecja uwolniła się z żelaznego trzewiczka programów oszczędnościowych – gorzej, bycie postrzeganym jako ktoś, kto na to pozwolił – podważałoby zdolność Trojki do narzucania swoich pomysłów innym przeżywającym trudności gospodarkom w Europie. Jeżeli Grecji pozwolono by na zwłokę w spłacie długu, to czemu nie Hiszpanii? Czemu nie Portugalii czy Irlandii? Grecja ze swymi mieszkańcami poświęcana jest w celu podtrzymania iluzji, że Trojka kontroluje sytuację.
Jedyną drogą wyjścia z tego impasu byłoby zdecydowane odrzucenie przez Grecję dyktatu Trojki: odrzucenie programów oszczędnościowych, ogłoszenie niewypłacalności, wyjście ze strefy euro. Obecny rząd Grecji nie odważy się na taki krok dobrowolnie. Może jednak nie mieć innego wyjścia. W obliczu praktycznej niewypłacalności greckich banków, całkowicie uzależnionych od wsparcia z Unii, oraz postępującego załamania gospodarki ryzyko niekontrolowanego wyjścia ze strefy euro jest realne. Jego sygnałem będzie panika bankowa – gdy ciułacze zaczną wycofywać z banków swoje pieniądze, aby umieścić je w bezpieczniejszym miejscu, np. w Szwajcarii albo w domu pod materacem.
Tymczasem utrzymuje się grę pozorów, że greckie członkostwo w strefie euro jest nietykalne. Jednakże wraz z opóźnieniem wypłaty 500 mld euro z Europejskiego Mechanizmu Stabilizacyjnego może pojawić się okazja, aby przerwać łańcuch strat Trojki i pozwolić Grecji na własną rękę znaleźć drogę wyjścia ze strefy euro. „Der Spiegel” donosi, że gotowość MFW do pokrywania strat Grecji w ramach strefy euro w końcu wyczerpała się. Cierpliwość niemieckiego ministra finansów Wolfganga Schauble skończyła się już dawno temu. Jeżeli przyjmie się, że koszt opuszczenia przez Grecję strefy euro daje się opanować – w szczególności oznacza to opanowanie rozprzestrzeniania się kryzysu finansowego oraz możliwe przyszłe wyjścia ze strefy – to szala może łatwo przechylic się na stronę szybkiego wyjścia Grecji.
Ostatnia deska pseudoratunku
Obecna panika przenika wszystkie dotychczasowe rundy szczytów kryzysowych i próby bailoutów, stoi za żądaniami coraz mocniejszego zaciskania pasa w celu zmniejszenia deficytu budżetowego. Polityka oszczędności nie przestaje być wewnętrznie sprzeczna: cięcia w wydatkach rządowych oznaczają, że firmy sprzedają mniej. Gdy sprzedają mniej, to również tną wydatki. Spadek ich wydatków oznacza mniejsze zarobki pracowników i spadek dochodów dostawców, którzy w rezultacie również muszą ciąć wydatki. Powstaje błędne koło: spadek popytu w gospodarce oznacza mniejsze dochody podatkowe oraz zwiększenie wydatków na zasiłki dla bezrobotnych.
Ostatni pakiet ratunkowy przedstawiony kilka tygodni temu przedstawia kolejny zwrot. W obliczu niezaprzeczalnej już skali problemów banków w strefie euro zaproponowano „unię bankową”. Zdejmie to odpowiedzialność za krajowe systemy bankowe z pojedynczych państw i przekaże je instytucji europejskiej. Zamiast opierać się, przykładowo, na hiszpańskim rządzie, który miałby zapewniać osłonę hiszpańskim bankom, opierano by się teraz na wszystkich członkach strefy euro. W teorii powinno to stanowić mocniejszy układ niż obecnie: silniejsze państwa strefy mogłyby łączyć się, by wspierać słabsze. W praktyce, nie ma wystarczającej woli wśród silniejszych państw strefy – szczególnie Niemiec – aby ponosić koszty takich działań. Bez ściślejszej unii fiskalnej – to jest zunifikowania systemu podatkowego i budżetowego – unia bankowa jest bez szans. Jednakże bez unii bankowej, banki w strefie euro – tak jak się dzieje w Hiszpanii – będą nieustannie zagrożone upadkiem.
Na bailout banów zarezerwowano 100 mld euro. Jest jednak jasne, że jest to suma daleka od tej, której potrzeba na pokrycie wydatków w samej Hiszpanii. Ciemne chmury z południowej Europy zbierają się już nad północnymi ratingami. Kryzys przybrał nową postać.
Uniknięcie katastrofy może leżeć poza możliwościami chwiejących się przywódców Europy. Ostatnia runda rozmów pokazała przynajmniej potrzebę większego instytucjonalnego wstrząśnięcia gospodarką. Jednakże wdrożenie nawet niezbędnego minimum potrwa lata. Tymczasem zostały już tylko miesiące lub tygodnie na znalezienie rozwiązania. Jeżeli unia bankowa byłaby przywiązana do samobójczych żądań większej „dyscypliny” budżetowej w obrębie strefy euro, to nie ma realistycznych perspektyw na ten rodzaj gospodarczej odwilży, który mógłby zapewnić stabilizację – nie wspominając już o złowieszczych konsekwencjach dla demokracji w Europie.
Droga wyjścia z kryzysu wydaje się zaś taka sama, jak przez ostatnie trzy lata. Grecja jest skazana na ogłoszenie niewypłacalności i najprawdopodobniej na opuszczenie strefy euro. Hiszpania może skończyć podobnie, nawet w przypadku bailoutu. Północna Europa może być w stanie stworzyć coś na wzór mniejszej i ściślejszej strefy euro wyposażonej w konieczne dla jej wzmocnienia centralne władze fiskalne. Jednakże tolerancja europejskich elit dla koniecznych ku temu wysokich kosztów oraz wola społeczeństwa, by te koszty ponieść, wydają się coraz słabsze. W Finlandii – obecnie jedynym kraju strefy euro posiadającym rating AAA – zwiększone poparcie zanotowała nacjonalistyczna, przeciwna bailoutom partia Prawdziwych Finów. Finlandia jest skądinąd prawdopodobnym kandydatem do samodzielnego opuszczenie strefy. W pozostałych krajach bilans zysków i strat przemawia coraz wyraźniej przeciw pozostawaniu w obrębie wspólnej waluty. Widmo rozpadu coraz wyraźniej majaczy na horyzoncie.
Artykuł ukazał się pierwotnie na stronie New Economics Foundation. Dziękujemy NEF za zgodę na przedruk. Przeł. Piotr Kozak.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.