Czego uczą nas małpy
O tym, jak Jane Goodall, Dian Fossey i Birute Galdikas, trzy badaczki obserwujące życie naczelnych zmieniły definicję człowieka, opowiada dr Maria Pawłowska, biolożka i wykładowczyni gender studies, w rozmowie z Marcinem Wrzosem.
Marcin Wrzos: Badania nad naczelnymi, jakie podjęły na początku lat 60. Jane Goodall, Dian Fossey i Birute Galdikas zmieniły definicję człowieka. Ich inicjatorem był Louis Leakey. Co leżało u podstaw decyzji o podjęciu tych badań?
Maria Pawłowska: Louis Leakey był antropologiem, zajmował się ewolucją człowieka. Postawił tezę, że nie można całej naszej wiedzy budować tylko w oparciu o wykopaliska. Badania nad naczelnymi, naszymi najbliższymi krewnymi miały w jego odczuciu dawać szansę na lepsze zrozumienie ewolucji naszego gatunku. Jednakże, jak już teraz wiemy, nasze linie ewolucyjne rozdzieliły się z najbliżej z nami spokrewnionymi szympansami już 7 mln lat temu. Co więcej, ewoluowaliśmy w zupełnie innym środowisku. W trakcie badań naczelnych odkryto wiele różnic między ich strukturę społeczną a naszą, jak i zaskakujące sposoby na rozwiązywanie konfliktów w grupie. Badanie te udowodniły, że założenia Leakeya były w dużej części błędne i nie możemy się wiele dowiedzieć o ewolucji człowieka, obserwując naczelne. Możemy się za to wiele dowiedzieć o nich samych.
MW: Co było wyjątkowe w tych badaniach?
MP: Wyjątkowe było to, że zostały one zrobione. Mówimy o latach 60., nikt wtedy nie prowadził badań w puszczy przez tak długi czas. Badaczki notowały każdy ruch badanych osobników, nikomu wcześniej nie przyszło do głowy, że może być to ciekawe.
MW: Dobór osób dokonany przez Leakeya był dość niezwykły. Nie były to osoby z doświadczeniem naukowym. To nie były osoby, które wcześniej zajmowały się tą tematyką…
MP: Birute Galdikas, która po dziś dzień zajmuje się orangutanami, robiła doktorat z antropologii. Ona jako jedyna miała ściśle naukowe wykształcenie i wiedziała, co dokładnie chce robić. Jane Goodall była po kursie sekretarskim, Dian Fossey była terapeutką. Zadecydował przypadek. Jane Goodall chciała się wyrwać z Anglii, wyjechała na wycieczkę do Kenii i poznała Louisa Leakeya, który prowadził tam wykopaliska. Potrzebował kogoś na tyle niedoświadczonego i naiwnego, by podjął się niemal samobójczej misji polegającej na siedzeniu samotnie miesiącami w dżungli, chodząc krok w krok za unikającymi ludzkiego towarzystwa szympansami. Miał ponadto taki pomysł, że powinna być to kobieta, bo kobiety są bardziej empatyczne. Było to myślenie wynikające ze stereotypów. W momencie, kiedy proponował Jane Goodall prowadzenie badań, Leakey nie był jeszcze przekonany o jej niezwykłej inteligencji. Decydujące tak naprawdę było to, że miała czas i chciała się ich podjąć.
MW: Jak badania zostały przyjęte w środowisku naukowym? Pojawiały się zarzuty antropomorfizacji…
MP: Zarzuty wobec Jane Goodall wynikały z tego, że była spoza systemu. Ostatecznie był to jednak jej wielki atut. Nie mając wykształcenia biologicznego, nie wiedziała, że wedle naukowców zwierzęta „nie mają” osobowości i są tylko automatami zajmującymi się reprodukcją i zdobywaniem pożywienia. Zaczynała badania ze świeżym umysłem i dzięki temu zrobiła to, co zrobiła. Już po pół roku dokonała rewolucyjnego odkrycia, że nie jesteśmy, jak wówczas sądzono, jedynym gatunkiem używającym narzędzi, co doprowadziło do zmiany definicji człowieka. Wtedy zainteresowano się szerzej jej pracą i gdy okazało się, że Jane Goodall jest tylko po kursie sekretarskim, eksternistycznie zapisano ją na doktorat w Cambridge.
Metodologii jej badań nie można nic zarzucić. Owszem, nadawała ona zwierzętom „ludzkie” motywacje, w tym sensie, że inne niż „rozmnażać się, jeść, defekować”. Wtedy jeszcze nie wierzono, że zwierzę może np. coś zrobić, bo lubi się bawić. Jane Goodall nie tyle uczłowieczyła szympansy, co dostrzegła, że zachowania uważane za właściwe wyłącznie ludziom okazują też zwierzęta. Zapoczątkowała w ten sposób całą serię podobnych badań na innych gatunkach.
W świecie naukowym z oporami przyjmowano jej badania, zarzucano jej kierowanie się „kobiecymi emocjami”. Inny był powszechny odbiór. Tematem szybko zainteresował się magazyn „National Geographic”, który do dziś finansuje tego typu badania. Naczelne są bardzo medialne, ludzie chcą je oglądać.
MW: Na ile badania wywołały rewolucję w postrzeganiu miejsca człowieka w naturze?
MP: To jest trochę optymistyczne myślenie. W momencie, kiedy dostrzeżono, że szympansy używają narzędzi, zmieniono tylko definicję, a nie to, jak postrzegamy nasze miejsce w przyrodzie. Narzędzia zastąpiono po prostu innym wyróżnikiem, stał się nim język. Dopóki nie zaczęto donosić, że inne gatunki prawdopodobnie też go używają… W efekcie cały czas szukamy tego, co nas odróżnia od zwierząt. Ludzie gatunkowo cierpią na chorobliwe poczucie wyższości, które ma silne podłoże w religii, szczególnie judeochrześcijańskiej, wedle której człowiek jest panem, a nie częścią wszelkiego stworzenia.
Nadal wiele spraw jest nierozstrzygniętych. Po dziś dzień nie mamy definitywnej odpowiedzi na pytanie, czy inne naczelne są samoświadome. Zresztą poza naczelnymi są jeszcze inne gatunki, których zachowania stawiają naszą wyjątkowość pod znakiem zapytania. Im więcej wiemy o delfinach, tym bardziej wydają się one nam „ludzkie”. Delfiny mają różne kultury, pomagają słabszym osobnikom w grupie, uprawiają seks dla przyjemności, a nawet, jako jedyne znane nam zwierzęta poza człowiekiem, dopuszczają się przemocy seksualnej na innych gatunkach. Według mnie jednak mniej ważne od tego, co nas od zwierząt różni bądź nie, jest to, jak je traktujemy. Pora przestać zachowywać się jak właściciele całej planety i przyjąć do wiadomości, że jesteśmy jako gatunek tylko jednym z jej mieszkańców.
MW: Badania uwrażliwiły na ekologię? Jane Goodall stwierdziła, że musimy zrozumieć szympansy, by zaczęło nam na nich zależeć, a tylko wtedy będziemy chcieli im pomóc. A bez tego jej zdaniem mogą one nie przetrwać. Właściwie jej słowa możemy interpretować szerzej…
MP: Są ludzie, którzy byli wrażliwi na ten przekaz już w momencie, kiedy pojawiły się pierwsze twarde dowody na to, jak bardzo niszczymy świat. Dla nich wystarczyłoby kilka zdjęć z wycinanej Amazonii. Badania Goodall nie wpłynęły zasadniczo na nasze myślenie o wpływie ludzi na środowisko, my już wówczas wiedzieliśmy o zagrożeniach. Już wtedy były choćby poważne kłopoty z kłusownictwem, którego ofiarą stała się pośrednio Dian Fossey. Badania tzw. „aniołków Leakeya” niewątpliwie nadały problemowi prawie że dosłownie ludzką twarz, twarz naczelnych.
Żyjemy już w XXI w., , a w największej zachodniej demokracji, Stanach Zjednoczonych kwestia antropogenicznej zmiany klimatu jest nadal kontrowersyjna. Myślę, że jesteśmy zbyt optymistyczni sądząc, że doszło do jakiejś gigantycznej zmiany w zbiorowej świadomości. Jeśli badania byłyby aż tak przełomowe, to nie znikałyby co roku tak wielkie obszary Puszczy Amazońskiej, populacja goryli górskich nie liczyłaby niespełna 1000 osobników i nie byłyby one ciągle gatunkiem krytycznie zagrożonym. Badania naukowe dużo osiągnęły, ale mają swoje ograniczenia. Zasadnicze decyzje podejmowane są na innym poziomie. Niszczenie środowiska przynosi ogromne dochody, zyskują nieliczni, a tracą całe społeczności, niszczony jest klimat na całym świecie. Wiele osób nawet dostrzega problem naczelnych, ale w obliczu krzywd ludzkich uważa je za całkowicie nieistotne.
MW: A czy nie jest to powiązane?
MP: Tak, oczywiście, ale często się tego nie zauważa. Np. deforestacja często powoduje negatywne konsekwencje zarówno dla ludzi (wyjałowienie i erozja gleby, śmiercionośne lawiny błotne), jak i zwierząt (ograniczenie habitatu). Tyle że ciężko się z tym względnie skomplikowanym przekazem przebić do ludzkiej świadomości. Dobrym przykładem na to, do czego prowadzi skupianie się wyłącznie na jednej stronie problemu, jest los Dian Fossey. Z jednej strony chciała dobrze, chciała chronić goryle, ale z drugiej całkowicie ignorowała istnienie ludności autochtonicznej i jej problemy. Zwalczała kłusownictwo, ale nie dała im nic w zamian, pozbawiając ich całego źródła utrzymania, co prawdopodobnie przyczyniło się do jej śmierci. Jest możliwe wypracowanie kompromisu, któremu zresztą Fossey była też przeciwna – stworzenie otwartych dla turystów parków narodowych. Dzięki temu goryle górskie są chronione, a i miejscowa ludność może utrzymać swoje rodziny.
MW: Czy w takim razie jest coś, co wyróżnia nasz gatunek?
MP: Nowe światło na naszą gatunkową odrębność rzucają badania innej jeszcze naukowczyni, Sarah Blaffer Hrdy. Badając macierzyństwo odkryła, że u ludzi instynkt macierzyński nie istnieje. Kobiety są co prawda przystosowane do urodzenia potomstwa i jego odkarmienia, ale nie mają wrodzonej „instrukcji obsługi” dzieci. Co więcej, od naczelnych i właściwie wszystkich innych gatunków różni nas to, że rodząca kobieta wymaga pomocy innej osoby. To ewenement w świecie przyrodniczym, że matka nie jest zazwyczaj pierwszą osobą, która dotyka swojego potomstwa.
U naczelnych potomstwo jest przez pierwsze miesiące życia uczepione matki non stop. Struktura społeczna ludzkiego stada i neurobiologia niemowlęcia przystosowane są do tego, by zajmowało się nim wiele osób na raz. Ludzkie dziecko rozpoznaje więcej twarzy, podczas gdy u naczelnych małe bardzo długo poznaje tylko matkę. Zatem to, co nas naprawdę odróżnia od naczelnych, to fakt, że ludzkie noworodki i ludzka struktura społeczna zostały stworzone do gromadnej opieki nad dzieckiem. Politycy bardzo często mówią, że kobiety powinny spędzać z dziećmi pierwsze 3 lata ich życia, powołując się na to, że jest to naturalne. Nie ma to pokrycia w nauce. Grupy ludzkie nie mogły sobie pozwolić, by kobieta była wyjęta z partycypacji w życiu społecznym nawet przez kilka miesięcy. Dzieci są przez ewolucję dostosowane do kontaktu z wieloma osobami, więc żłobki i przedszkola są bardziej naturalne niż zamykanie kobiet z dziećmi w czterech ścianach.
MW: Politycy szczególnie ostatnio bardzo chętnie powołują się na to, co naturalne
MP: Kiedy politycy mówią o tym, co naturalne, oznacza to najczęściej, że zamierzają dyskryminować kobiety lub mniejszości. Zamykanie przedszkoli po 1989 r. motywowano ideologicznie, powoływano się właśnie na to, co naturalne. Ostatnio widać było to podczas debaty o związkach partnerskich, kiedy homoseksualizm przedstawiano jako coś sprzecznego z porządkiem naturalnym, podczas gdy występuje on u ponad 900 gatunków. W naturze czymś nienormalnym jest więc tylko homofobia.
Na zdjęciu: gorylica Poppy, Rwanda. For. rbleib, FLickr. CC-BY-NC-SA.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.