O sprawiedliwości społecznej
w Trybunale Konstytucyjnym 9 marca 2010 r.
Pojęcie sprawiedliwości społecznej zakłada, że jest taka rzecz jak wspólny los ludzki, w którym każdy z nas uczestniczy, i że sama idea ludzkości ma sens nie tylko jako kategoria zoologiczna. ale również moralna (…). Jako projekt „alternatywnego społeczeństwa” idea socjalistyczna jest martwa (…) nie jest jednak martwa jako wola, jako preferencyjna solidarność z upośledzonymi i prześladowanymi, jako opozycja względem socjaldarwinizmu, jako światełko, które dobrze jest mieć przed oczyma, by przynajmniej chroniło nas przed wiarą, że najlepszym modelem zbiorowego życia jest mechaniczna eliminacja słabych [1]
Nasze badania nie potwierdzają dylematu, przed jakim stają rządy: równość albo wzrost. Najlepsza jest taka polityka, która promuje obie te rzeczy równocześnie [2].
Modny temat, ale nie w Polsce
Podejmując tematykę społecznej sprawiedliwości, z trudem można się uwolnić od myśli o straszliwym prowincjonalizmie naszego środowiska ekonomicznego, a może i nauk społecznych w ogóle. Brytyjscy uczeni A.B. Atkinson i John Micklewright w decydującym okresie przemian systemowych zarzucili ekonomistom krajów postkomunistycznych obojętność wobec problematyki podziału dochodu narodowego. I tak już pozostało. W Polsce sprawa ta jest znacznie głębsza, ponieważ obojętność obejmuje nie tylko zjawiska i procesy sfery realnej, lecz także teorię. Milczeniem lub gołosłownym odrzuceniem pokrywa się nawet najważniejsze wydarzenia światowe i debaty. Za przykład najjaskrawszy może służyć przyznana w 1998 r. Amartya K. Senowi Nagroda im. Alfreda Nobla za badania nad nierównościami, biedą i głodem. Fakt ten uznano w Polsce za skandal. Tak to nazwała „Gazeta Bankowa” piórem Ryszarda Legutki. Dla Henryki Bochniarz był to dowód „upolitycznienia Komitetu Noblowskiego”, a dla publicysty „Gazety Wyborczej” – kolejny argument na rzecz zniesienia tej nagrody. Tymczasem na Zachodzie obserwujemy wręcz erupcję literatury, badań, debat na ten temat. Szybką karierę robią ekonomiści, którzy specjalizują się w problemach ekonomicznej sprawiedliwości. Znane wydawnictwo Edwarda Elgara opublikowało dwa opasłe tomy wyboru tekstów, w tym rozprawy kilku noblistów, pod tytułem Sprawiedliwość ekonomiczna (1998). Redaktorzy i autorzy obejmują przymiotnikiem „ekonomiczny” również treści społeczne czy socjalne. Taka nazwa przez wielu naszych ekonomistów uważana byłaby za oczywisty błąd, ponieważ sprawiedliwość czy problemy socjalne mają się znajdować poza sferą gospodarki.
Liberalni myśliciele o równości
Pojęcie sprawiedliwości społecznej jest wieloznaczne. Dlatego i intuicja, i zdrowy rozsądek są tu potrzebne. Gdy dane statystyczne ukazują, że wśród krajów OECD udział dzieci żyjących poniżej linii ubóstwa różni się aż dziesięciokrotnie (w 2000 r. około 25% w USA i poniżej 3% w Szwecji), to nie musimy się odwoływać do teorii, by stwierdzić, który kraj bardziej respektuje elementarne zasady sprawiedliwości. Współcześnie to pojęcie nie jest już tylko intuicyjne. Nietrudno wymienić dość powszechnie włączane w problematykę sprawiedliwości społecznej tematy, jak podział dochodu, dystrybucja praw własności, równość szans w dostępie do stanowisk w różnych sferach życia społecznego, które są przedmiotem konkretnych i rzeczowych badań oraz pomiarów. Najłatwiej o zgodę na to, że sprawiedliwość społeczna ma zapewnić równość szans. Spór toczy się o to, jak ją rozumieć. Część dawnych liberałów i obecni neoliberałowie wychodzi z założenia, że rynek „merytokratycznie” dzieli produkty i usługi, zgodnie z wkładem, a więc sprawiedliwie. Chodzi więc tylko o równość wobec prawa. Na taki redukcjonizm nie godzili się socjaliści i socjaldemokraci. Współcześnie dołączyli do nich, a często ich zastąpili, coraz liczniejsi myśliciele liberalni. Obecnie jednym i drugim chodzi o rzeczywistą równość szans, która zakłada brak rażących nierówności dochodowych, a więc i znaczącego marginesu wykluczonych. Chodzi więc o taki rozdział zasobów materialnych, który pozwala na kształcenie i samokształcenie, umożliwia pracę przynajmniej w przybliżeniu zgodną z umiejętnościami i zainteresowaniami, zapewnia godziwą płacę, możliwość uczestnictwa w życiu społecznym i politycznym. John E. Roemer wprowadza pojęcie „wyrównywanie pola gry” na szeroko pojętym „rynku” (także społecznym i politycznym). Państwo musi więc brać na siebie obowiązek organizowania gospodarki w taki sposób, by zatrudnienie mieli wszyscy zdolni i chętni do pracy. Rzeczywista równość szans jest uwarunkowana brakiem rażących nierówności dochodowych i majątkowych. Masowe bezrobocie nie daje się pogodzić ze sprawiedliwością społeczną.
Większa sprawiedliwość służy stabilności i efektywności
Czy kraje skandynawskie, Niemcy, Japonia, Stany Zjednoczone do końca lat 60. „płaciły” niższą wydajnością ekonomiczną za swoją politykę gospodarczą motywowaną solidarnością i egalitaryzmem? Słowem, czy sprawiedliwość społeczna kosztuje? Przez wiele dziesięcioleci sądzono, że wzrost gospodarczy (przynajmniej w fazie uprzemysłowienia) zakłada nieuchronny wzrost nierówności dochodowych. Za teoretyczne uogólnienie uchodzi rozprawa Simona Kuznetsa, w której tak właśnie autor napisał, wyrażając nadzieję, że na wysokim stopniu rozwoju powstaną warunki do łagodzenia nierówności. Otóż pod wpływem praktyki, głównie tzw. tygrysów wschodnioazjatyckich: Japonii, Tajwanu i Korei Płd, dokonała się radykalna zmiana poglądów na temat tego dylematu. Już w roku 1996 główny ekonomista Banku Światowego, Michael Bruno, skierował do polityków krajów transformujących się gospodarek następujące przesłanie: „Nasze badania nie potwierdzają dylematu, przed jakim stają rządy: równość albo wzrost. Najlepsza jest taka polityka, która promuje obie te rzeczy równocześnie”. Fakty, dane statystyczne dowodnie świadczyły, że najwyższą dynamikę wykazywały kraje o najmniejszych nierównościach dochodowych.
Mit demontażu zachodniego państwa opiekuńczego
W Polsce dość powszechnie uważa się, że na Zachodzie państwo opiekuńcze przechodzi lub przeszło do historii. Opinię taką ukształtowali, mocno wspomagani przez media, polscy konserwatywni liberałowie (tych niekonserwatywnych, wywodzących się nie od F. A. Hayeka, M. Friedmana, lecz od J. S. Milla, w Polsce prawie nie ma). A najbardziej wsławili się w tym przez wiele lat działający korespondenci zagraniczni głównych organów prasowych z Niemiec i Szwecji, wielokrotnie wieszcząc śmierć państwa opiekuńczego, modelu szwedzkiego czy społecznej gospodarki rynkowej w Niemczech.
Zresztą w Polsce współistnieją dwa sprzeczne ze sobą mity. Z jednej strony utrzymuje się, że Niemcy pożegnały się ze społeczną gospodarką rynkową. Z drugiej, raz po raz pada oskarżenie o „przesocjalizowanie” gospodarki niemieckiej jako głównej, jeśli nie jedynej przyczynie jej słabej dynamiki. Taka systematyczna negacja istnienia państwa opiekuńczego na Zachodzie odgrywa oczywistą rolę instrumentalną. Ta opinia wsparta wtłaczaną do głów koniecznością reformy finansów publicznych wystarcza, by zachęcać władze do dalszego demontażu państwa opiekuńczego jako czegoś oczywistego. Nie ma tu miejsca na szersze potraktowanie tego doświadczenia. Niech wystarczy kilka obserwacji zaczerpniętych ze studium, które doskonale ilustruje wyjątkowość krajów nordyckich. Dwaj austriaccy uczeni, Karl Aiginger i Michael Landesman, zauważają, że w ciągu ostatnich kilku czy nawet kilkunastu lat kraje UE podzieliły się wyraźnie na dwie grupy. Gospodarki dużych krajów Unii, zwłaszcza Niemcy, ale z wyłączeniem Wielkiej Brytanii, mają od lat niską stopę wzrostu i wysokie bezrobocie. Zarzuca się im „eurosklcrozę”. Z kolei kilka gospodarek małych krajów ma się całkiem dobrze, a niekiedy osiągają imponujące wyniki. Są to: Finlandia, Szwecja, Dania, Irlandia, pod pewnymi względami także Holandia. Trzy pierwsze z wymienionych krajów zaskoczyły świat, zajmując kolejno w pierwszych latach bieżącego wieku pierwsze miejsca w światowym rankingu „gospodarek opartych na wiedzy”. Ujawniły bowiem największą sprawność w najnowocześniejszych branżach wytwórczych, wyprzedzając w tym nawet ojczyznę rewolucji informacyjnej – Stany Zjednoczone. Okazało się, że wbrew często powtarzanym opiniom o negatywnym wpływie na efektywność i wzrost gospodarczy wysokiego poziomu wydatków socjalnych i uprawnień pracowniczych nie przeszkodziły one sukcesowi wąsko gospodarczemu. Początek lat 90. uczył nas, że również te kraje nie są wolne od błędnej polityki ekonomicznej prowadzącej do załamania. Autorzy ci wysuwają nawet ostrożne przypuszczenie, że w krajach tych rodzi się „przyszły model europejski”. Nie jest to niemożliwe, ponieważ państwo opiekuńcze się obroniło. Na potwierdzenie tego faktu nietrudno odwołać się do danych statystycznych oraz monografii specjalistów.
Nowy ład społeczno-ekonomiczny
Polska w 1989 r. miała przed sobą wiele możliwości i wiele dróg rozwoju. Niestety, nie stało się tak. Dążąc do wcielenia w życie czystej doktryny rynku, stworzono ład społeczny sprzeczny z powyższymi ideami. Społeczne konsekwencje obranej formy transformacji znalazły swój wyraz w następujących cechach. Po pierwsze, Polska doświadczyła najwyższej w tak długim czasie stopy bezrobocia zarówno pośród krajów Unii Europejskiej, jak i w Europie Środkowej. Już w pierwszej połowie lat 90. bezrobocie osiągnęło 16% zarejestrowanych, a w szczytowym momencie 20%. Po chwilowej poprawie sytuacji w wyniku wejścia do Unii Europejskiej, znów doświadczamy wysokiego bezrobocia z tendencją do jego wzrostu. Istnieje też bezrobocie nierejestrowane, ponieważ spora część bezrobotnych nie widzi sensu rejestrowania, gdy tylko nieznaczna ich mniejszość ma prawo do zasiłku z tego tytułu. W żadnym kraju UE bezrobocie wśród młodzieży nie przekroczyło 40%. W Polsce zaś przed wejściem do UE wynosiło 43%, a obecnie znów zbliża się do tego niechlubnego rekordu. Władze traktowały wkraczające na rynek pracy, najliczniejsze i najbardziej wykształcone pokolenie jako dopust boży. Jest to jeden z wielu symptomów świadczących, że elity władzy przyzwyczaiły się do wysokiego bezrobocia. Proponowane obecnie środki nie zapowiadają na najbliższe lata nawet zahamowania wzrostu tej prawdziwej klęski społecznej o wielorakich konsekwencjach. Bezpośrednim skutkiem tych zaniedbań stała się masowa emigracja zarobkowa z Polski – o skali największej w czasie pokoju. Tylko cynizm lub niewiedza mogłyby skłaniać do obrony tezy, że korzyści z tego masowego i wymuszonego exodusu przewyższają straty. Po drugie, transformacji towarzyszy bardzo wysoki poziom ubóstwa, znacznie większy niż w innych krajach Europy Środkowej. Przykładem najbardziej jaskrawym był następujący fakt. W dziesięcioleciu poprzedzającym przystąpienie Polski do UE PKB wzrósł o ponad jedną trzecią. I w tym samym czasie liczba osób żyjących poniżej (biologicznego) minimum egzystencji zwiększyła się niemal trzykrotnie, przekraczając liczbę ponad 4 milionów osób. Wyrazem najjaskrawszym i najbardziej brzemiennym w dalekosiężne skutki jest duża liczba dzieci żyjących poniżej linii ubóstwa. Niedawno UE wytknęła Polsce najwyższy jej zakres w UE, wynoszący 26%. Przed recesją lat 2008-2009 i polskim spowolnieniem sytuacja się poprawiła, ale znów mamy objawy narastania tej patologii w kraju o średnim już poziomie gospodarczym. Bezpośrednią przyczyną tego stanu rzeczy jest jeden z najniższych w UE udziałów w PKB wydatków na zabezpieczenie społeczne, a zwłaszcza najniższy ich udział na świadczenia dla dzieci, dla bezrobotnych, na pomoc mieszkaniową i inną pomoc socjalną. Najniższy jest także udział wydatków na aktywną politykę walki z bezrobociem. Po trzecie, nastąpiła drastyczna pauperyzacja chłopstwa i wsi, która zdobyła sobie przydomek „przechowalni bezrobotnych”. Przez znaczną część dwudziestolecia dochody niewielkoobszarowych rolników utrzymywały się w okolicach połowy dochodu sprzed systemowej transformacji. Po czwarte, Polskę charakteryzuje jeden z najwyższych w Europie wskaźników nierówności dochodowych, istnienie dużego bieguna ubogich oraz świata bogatych, także dużych fortun powstałych najczęściej na styku sfery publicznej i prywatnej. Według Stanisławy Golinowskiej mamy najwyższy wskaźnik nierówności dochodowej Giniego w UE z wyjątkiem Portugalii, a porównania z innymi krajami Europy Środkowej brzmią wręcz niewiarygodnie. Jak ukazali ostatnio dwaj autorzy [3], wskaźnik ten w Czechach, na Słowacji i w Słowenii jest ciągle jeszcze niższy niż w Polsce sprzed ustrojowej transformacji, a tylko nierówności Węgier osiągnęły ówczesny poziom Polski. Nie jest więc zasadny często podnoszony argument, że nasze rozpiętości dochodowe są uwarunkowane potrzebami wydajności. Po piąte, w Polsce nastąpił katastrofalny spadek budownictwa mieszkań dla mniej zamożnych. Powszechną praktyką jest drogie budownictwo dla klasy średniej i wyższej. W konsekwencji powstały dwie kultury życia o cechach dziedzicznych, dwie odmienne społeczności, odgrodzone od siebie wysokimi parkanami, pękiem kluczy, liczną policją prywatną, elitarnymi szkołami i ekskluzywnymi gabinetami zdrowia. To nie są wszystkie cechy nowego ładu społeczno-ekonomicznego. Należałoby jeszcze wymienić: systematyczne ograniczanie i zachwianie stabilności państwa opiekuńczego, przewagę XIX-wiecznych stosunków pracy w nowo powstałym sektorze prywatnym, wreszcie zjawisko korupcji i klientelizmu, objawiające się ze szczególną siłą w procesach prywatyzacji. Te właśnie fakty, zjawiska, procesy traktuję jako osobliwości konstytuujące system, który będzie nam towarzyszyć przez wiele, wiele lat. Owe cechy systemowe mają daleko idące konsekwencje czysto ekonomiczne – mają fatalny wpływ na innowacyjność i dynamikę polskiej gospodarki.
„Trzecia Rzeczpospolita” nie jest państwem sprawiedliwości społecznej
Powyższe wywody prowadzą do wniosku, że nowy ład społeczny zawodzi i rozczarowuje zarówno jako promotor modernizacji, który skłaniałby biznes do innowacyjności, do postępu technicznego, jak i jako twórca podstaw dobrobytu społecznego. Jest więc jawnym zaprzeczeniem podstawowych zasad Konstytucji. Wskazywał na to słusznie były rzecznik praw obywatelskich, Tadeusz Zieliński: „Sfera ubóstwa w naszym kraju znowu się drastycznie zwiększyła (…). W świetle tych ponurych statystyk (GUS-u – przyp. TK) nie ma już wątpliwości, że Trzecia Rzeczpospolita nie jest państwem sprawiedliwości społecznej. Jest to stan niezgodny z ustrojową zasadą wyrażoną w art. 2 konstytucji. W Polsce współczesnej nie jest realizowana idea wolności »od lęku i niedostatku«, do której ponad pół wieku temu odwołało się Zgromadzenie Ogólne Narodów Zjednoczonych, uchwalając Powszechną Deklarację Praw Człowieka”. Nie chodzi jednak o samo tylko ubóstwo. Wyżej przedstawiłem listę niechlubnych rekordów polskiej gospodarki wśród gospodarek Unii Europejskiej. Jest to oczywisty wynik działań i zaniechań kolejnych władz. Chodzi tu zarówno o kierunkowe decyzje ustrojowe, jak i o cały splot tysięcy publicznych i prywatnych decyzji. Zaprzeczeniem polityki pełnego zatrudnienia jest masowe i permanentne bezrobocie. Znikoma część bezrobotnych otrzymuje zabezpieczenie z tego tytułu. Nie zapewniono faktycznej wolności tworzenia związków zawodowych w sektorze prywatnym. „Planowe” niedobory w budżecie państwa w licznych wypadkach uniemożliwiają wywiązywanie się państwa z konstytucyjnego i ustawowego obowiązku pomocy materialnej osobom żyjącym w biedzie. Wprowadzany w 1999 r. system emerytalny pozbawiony jest elementarnej solidarności międzygrupowej i międzypokoleniowej. Dokonane i projektowane reformy nie zapewniają równego dostępu do usług zdrowotnych i edukacyjnych. Rodzi się zatem fundamentalne pytanie: Jaki kapitalizm chcemy mieć w Polsce? A z tym pytaniem wiąże się wiele innych. Czy można stworzyć państwo prawa, ignorując równocześnie postanowienia ustawy zasadniczej w podstawowych sprawach społeczno-ekonomicznych? Czy można w dobrej wierze głosić zasady etyki w gospodarowaniu, które miałyby obowiązywać poszczególne firmy, jednostki gospodarujące, nie odnosząc się do rażącej sprzeczności pomiędzy konstytucyjnymi zobowiązaniami i politycznymi czynami? Czy można mieć nadzieję, że da się ograniczyć korupcję, klientelizm w mikroskali, nie podejmując wysiłku zmierzającego do uzdrowienia zasadniczych kierunków działalności gospodarczej państwa w makroskali? Odważne spojrzenie prawdzie w oczy powinno skłonić do porzucenia opartego na wzorach anglosaskich nowego ładu społecznego i wejścia na lepszą trajektorię rozwoju. Nasza obecność w zróżnicowanej systemowo UE (np. brytyjski ład wolnorynkowy versus socjaldemokratyczny ład krajów nordyckich) zachęca do naśladowania wzorów najlepszych. Konstytucja RP stwarza prawne podstawy do takich dążeń. Deklaruje ona oparcie naszego ustroju społeczno-ekonomicznego na zasadach „społecznej gospodarki rynkowej” i zawiera szczegółową eksplikację tych zasad. Miejsce naczelne zajmuje zasada dążenia do społecznej sprawiedliwości (art. 2). Ta zaś ma być realizowana m.in. przez udział związków zawodowych i innych organizacji w procesie decyzyjnym (art. 12), zgodnie z założeniami społecznej gospodarki rynkowej (art. 20). Inne artykuły omawiają liczne uprawnienia pracownicze. Społeczno-ekonomiczna część ustawy zasadniczej stanowi logicznie przemyślaną całość, a wśród konstytucji europejskich wyróżnia się dużą szczegółowością zapisów. Podjęcie przez Trybunał Konstytucyjny tematu sprawiedliwości społecznej jest, w moim przekonaniu, wyrazem chęci odwrotu od konstytucyjnej atrofii w tej kwestii. Niezależnie od tego, czy w najbliższych latach realny jest zasadniczy zwrot w polityce kształtowania ładu społecznego, aktualne pozostają dwa ważne zadania. Po pierwsze, w procedurach bieżącego kształtowania prawa, a zwłaszcza w orzeczeniach kontrolnych, powinna być obecna świadomość niezgodności realiów z założeniami Konstytucji. Powinno to skłaniać do znacznie szerszego niż dotąd udziału reprezentacji zainteresowanych grup społecznych, nie tylko w postaci niezależnych ekspertyz, lecz także w formie otwartych debat. Stałyby się one, być może, początkiem społecznego ruchu obrony Konstytucji jako rzeczywistej podstawy ustrojowej również w sferze społeczno-ekonomicznej. Po drugie, ogromnie ważne jest kształtowanie wyobraźni społeczno-ekonomicznej w duchu legalistycznego naprawiania porządku społecznego. Już kilkanaście lat temu Jacek Kuroń przestrzegał: „Kiedy duże grupy społeczne mają poczucie, że zostały wypchnięte poza społeczeństwo, że pozbawiono je szansy udziału w normalnym życiu, że odebrano im możliwość spełnienia swych aspiracji, to zaczynają się buntować przeciwko takim porządkom i mogą je zniszczyć”. Obecność zasady społecznej sprawiedliwości w procesie kształtowania prawa oraz dyskursie publicznym może zapobiec ślepym siłom społecznym. Nie można wykluczyć, że temat ten uobecni się w spektakularny sposób. W artykułach 188 i 191 Konstytucja zawiera postanowienia umożliwiające Trybunałowi Konstytucyjnemu zakwestionowanie zgodności z Konstytucją „celów lub działalności partii politycznych”, co implicite musi się odnosić także do rządzących partii politycznych. Drugi z przywołanych artykułów upoważnia związki zawodowe do występowania z odpowiednimi wnioskami do Trybunału. Enuncjacje przywódców związkowych świadczą o tym, że dostrzegają oni wymienione wyżej wady systemowe. Może się więc zdarzyć, że związki zawodowe właśnie w Trybunale Konstytucyjnym upomną się o elementarne prawa świata pracy. Wniosek taki dobrze wpisywałby się we wspomniany ruch obrony Konstytucji. Trudno sobie wyobrazić, by w takiej sytuacji Trybunał mógł kontynuować swą praktykę odwoływania się do Konstytucji w sprawach mniej ważnych, czasem nawet drugorzędnych, milczeniem pomijając ułomności ustrojowe o tak kluczowym dla całego społeczeństwa znaczeniu.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.