Roślinni najeźdźcy na terenach miejskich
Jeszcze nie znamy długofalowych skutków zdominowania zieleni miejskiej przez gatunki pochodzące z odległych krajów i kontynentów. O gatunkach obcych i inwazyjnych w ekosystemie miasta pisze prof. Ludwik Tomiałojć.
Przeciętny mieszkaniec miasta nie zastanawia się, skąd pochodzą rosnące lub żyjące obok niego rośliny i zwierzęta. Wśród pracowników zieleni miejskiej opinie na temat gatunków obcego pochodzenia są podzielone. Np. jednych cieszy fakt zadomowienia się w miastach zachodniej i południowej Europy paru gatunków egzotycznych papug, podczas gdy inni dostrzegają w tym groźbę wypierania naszych ptaków rodzimych. Podobnie z roślinami. Jedni chętnie zamieniliby zieleń miejską w skupisko „egzotów”, inni zaś opowiadają się za zachowaniem głównie rodzimej przyrody. Za obu postawami przemawiają różne racje – estetyczne, dydaktyczne czy ekologiczne.
Mili goście czy groźni najeźdźcy?
Jeszcze nie znamy długofalowych skutków zdominowania zieleni miejskiej przez gatunki obce, tzn. pochodzące z odległych krajów i kontynentów. O ile naturalne ekosystemy zwykle dają odpór intruzom, to sztuczne osady ludzkie już dziś wchłonęły sporo gatunków obcych, choć rodzime, pochodzące z sąsiednich lasów i łąk, jeszcze przeważają. Obce gatunki sprowadzano niekiedy dla urozmaicenia ogrodów lub w celach gospodarczych, ale więcej przybyszów zawleczono tu nieświadomie. Podróżując lub przewożąc towary, nietrudno niechcący przewieźć drobne nasiona roślin czy jajeczka owadów. Dlatego np. poszkodowana potężnymi inwazjami obcych gatunków (króliki, opuncja) Australia dziś ma na lotniskach linii międzykontynentalnych ma surowy system kontroli i kwarantanny.
Przewiezienie jakiegoś gatunku przez barierę oceanu, gór czy pustyń to jedno, inną sprawą są jego losy na nowym terenie. Większość gatunków obcych nie daje sobie rady z trwałym utrzymaniem się i rozmnożeniem na nowym miejscu. Ale niektóre dostosowują się i na stałe dołączają do miejscowej flory lub fauny. Na ogół nie wywołują przy tym poważniejszych zaburzeń.
Szczególnej uwagi wymaga tylko ekspansywna kategoria przybyszów, zwanych gatunkami inwazyjnymi. To gatunki, które nie mają w nowym miejscu naturalnych wrogów i dlatego szybko się namnażają. Mogą się rozprzestrzeniać skuteczniej niż w swojej ojczyźnie, wypierać gatunki miejscowe, stawać się „szkodnikami”.
O ich sukcesie decydują takie cechy jak: brak wrogów naturalnych, przypadkowo lepsze dopasowanie do klimatu nowej ojczyzny, znalezienie miejsc bez konkurentów, np. z zaburzoną roślinnością, w osiedlach ludzkich, na ich obrzeżach i wzdłuż linii komunikacyjnych.
Intruzi w miastach
Sztuczne lub uproszczone ekosystemy są mniej odporne na takie inwazje. Dlatego, mimo że miejskie zespoły roślin i zwierząt obszarów zielonych składają się głównie z gatunków rodzimych, to jednak udział gatunków obcych jest w nich znaczny i ciągle rośnie. Najpierw były to formy od dawna u nas zadomowione. Pospolite kasztanowce i platany pochodzą z południowego wschodu Europy, z Azji zaś przybył szczur wędrowny. Azjatyckie pochodzenie mają też niektóre ptaki: wróbel domowy i gołąbek sierpówka, zwany też synogarlicą turecką.
Ostatnio przyspieszeniu uległy też zmiany szaty roślinnej. Rozpatrzmy parę konkretnych sytuacji na przykładzie ekosystemu miejskiego Wrocławia, w którym roślinni przybysze z dalekich stron nie znajdują się w zbyt odmiennej sytuacji od gatunków krajowych. Bo i jedne i drugie do miasta weszły niedawno. Obecnie sprzyjać temu zaczęło także ocieplenie klimatu, ułatwiające m.in. gatunkom już od lat u nas obecnym przejście do fazy szybkiego rozrostu ilościowego. Co więcej, rośliny na ogół uważane za osiadłe, potrafią też szybko wędrować na dalekie dystanse. Choćby duże formy drzewiaste sprowadzone do Europy jako ozdoby. Przez dziesięciolecia wiele z nich trwało u nas w uśpionych populacjach parkowych, by teraz przemienić się w formy wysoce ekspansywne.
Chronologicznie pierwszym był klon jesionolistny Acer negundo sprowadzony z Ameryki Północnej w XIX w. Jeszcze w latach 60. i 70. XX w. drzewo to było reprezentowane tylko przez nieliczne okazy posadzone w naszych parkach. Mimo wytwarzania owoców-skrzydlaków nie wyrastały z nich młode drzewka. Po r. 1990 klon jesionolistny zaczął się jednak zachowywać odmiennie. Stał się najpospolitszym młodym krzewem i drzewkiem na terenach ruderalnych, wręcz wszędobylskim drzewiastym „chwastem”. W Europie obecnie wędruje on wzdłuż szlaków kolejowych, opanowując tereny dużych miast od Londynu przez Wrocław czy Warszawę po Moskwę. Kolonizuje również doliny rzeczne. Podróżując pociągiem, na stacyjkach i przytorzach widzimy już niemal wszędzie jego tysiące krzewów i drzewek wyróżniających się jasnym żółtozielonym kolorem liści. Mają one po kilka-kilkanaście lat, co dowodzi, że bariera w namnażaniu się tego drzewa została pokonana niedawno. Przypuszczam, że w rozwijaniu się jego siewek pomaga związany ze zmianą klimatu zanik przymrozków.
Drzew, które stają się gatunkami inwazyjnymi, jest więcej. We Wrocławiu w tysiącach miejsc można już napotkać grupki starych i młodych egzemplarzy sprowadzonego z Azji drzewa zwanego bożodrzewem Ailanthus altissima. Czterdzieści lat temu widywało się go rzadko. Jego malownicze kilkunastoletnie egzemplarze wyróżniają się imponującymi liśćmi typu pierzastego (Fot.1), budząc skojarzenie z palmami. Taki liść dochodzi do 1,5 m długości, znacznie przewyższając również pierzaste liście orzecha włoskiego. Dojrzały bożodrzew ma liście mniejsze, za to jego gałęzie bywają obsypane pękami brązowiejących nasion podobnych do skrzydlaków jesionu. Dziś przy Moście Uniwersyteckim we Wrocławiu bożodrzewy tworzą wręcz aleję (Fot.2), a dalsze owocujące egzemplarze rosną na wielu sąsiednich podwórkach. Także w dzielnicy Śródmieście ten „najeźdźca” rozrasta się bujnie w setkach miejsc, kiełkując nawet w studzienkach okien piwnicznych lub przy ścianach budynków na zwałach tynku.
Innymi gatunkami inwazyjnymi stały się azjatyckie rdestowce (rodzaj Reynoutria), wysokie do 4 m wieloletnie rośliny krzewiastego pokroju. Szczególnie ekspansywne są ich dwa gatunki oraz mieszańce międzygatunkowe, które wytwarzają lite płaty roślinności, wypierając roślinność rodzimą, nawet trawy (na Fot.3 duży lity płat rdestowców wyróżnia się zielonożółtawym kolorem). Z pociągu podobne ich skupienia, w czasie kwitnienia obsypane drobnymi białymi kwiatami, widać już na obszarach podmiejskich i kolejowych przy wszystkich stacjach Śląska, ale także i Warszawy oraz innych aglomeracji miejskich kraju i kontynentu.
Co robić z gatunkami inwazyjnymi?
Celowe sprowadzanie i rozsiewanie ekspansywnych gatunków obcych jest dziś zabronione prawem krajowym, jak i międzynarodowym. Zalecane jest też wycofywanie takich gatunków z naszych lasów, gdzie dawniej nierozważnie je sadzono. Mniej jasne jest, jak postępować z gatunkami zawleczonymi w obręb zieleni miejskiej. Przez stulecia ogrodnicy wręcz preferowali je jako rośliny ozdobne.
Wobec ekspansywności niektórych przybyszów należy się zastanowić nad słusznością dalszego ich sadzenia w parkach miejskich. Raczej należy preferować sadzenie drzew rodzimych, zamiast przekształcania terenów zielonych w coś w rodzaju ogrodów botanicznych. Byłby to też przejaw szacunku dla rodzimej przyrody. Co najmniej z trzech powodów gatunki rodzime górują też nad obcymi. Już w końcu kwietnia i na początku maja pięknie kwitnące klony oraz niektóre wierzby i dęby dostarczają nektaru i pyłku pszczołom i innym owadom zapylającym kwiaty. W czerwcu i lipcu funkcję tę przejmują obficie kwitnące i pięknie pachnące lipy. Tym drzewom wiele egzotów nie dorównuje. Po drugie, drzewa rodzime są bardziej przydatne dla ptaków i nietoperzy, mając bujniejsze ulistnienie gałęzi oraz częściej wykształcając dziuple. Po trzecie, z drzewami rodzimymi są związane biologicznie setki drobnych gatunków roślin, zwierząt i grzybów, które nie mają takiego związku z gatunkami obcymi. Zamiana drzew na obce z jednej strony nieco podwyższa, ale z drugiej znacznie obniża, różnorodność gatunkową ekosystemu.
Czy już obecne w miastach gatunki obcego pochodzenia winniśmy tolerować, czy podobnie jak w naturalnych ekosystemach, starać się ich pozbywać? Zdania są tu podzielone, a wieloletnie skutki jeszcze słabo rozpoznane. Warto jednak pragmatycznie przynajmniej hamować dalsze inwazje, gdzie i kiedy to możliwe, ale nie histeryzując, jeśli przeciwdziałanie okaże się czasem nieskuteczne. W końcu i obce gatunki mogą wspierać ubożejącą z innych powodów (np. chemizacji środowiska) różnorodność biologiczną. Warto też oczywiście tworzyć tu i ówdzie ogrody botaniczne i arboreta, pełniące funkcję dydaktyczną i estetyczną (czyli inną od funkcji parków miejskich). Różnorodność podejść jest tu jak najbardziej pożądana.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.