Poza miasto poprzemysłowe
Być może nie jesteśmy jeszcze w momencie miast poprzemysłowych. Może jeszcze jest szansa, żeby wymyślić taką drogę, która ominie pułapki, w jakie wpadły miasta na Zachodzie Europy.
Dobry wieczór państwu. Bardzo miło po raz kolejny być we Wrocławiu. Mam nadzieję, że tak naprawdę nie jest tak, że biorę udział we wszystkich dyskusjach na temat miasta w Polsce. Na sali jest przynajmniej dwóch przedstawicieli Stowarzyszenia My-Poznaniacy. Ponieważ dwa tygodnie temu sam zostałem przyjęty w poczet My-Poznaniacy, można powiedzieć, że jestem poznaniakiem typu plug-in. Co do pytania, które zostało zadane, zacząłbym od tego, czym jest miasto przemysłowe. Bardzo przepraszam za straszną skrótowość i zbanalizowanie problemu. Okres przemysłowy to był w zasadzie najmocniejszy moment w historii miast, złoty wiek miast, gdy miasto rzeczywiście się rozwijało. Oczywiście koszty społeczne tego rozwoju były olbrzymie, wszyscy pamiętamy to mniej więcej z historii. Był to też moment w którym przemysł kierował rozwojem, nadawał sens miastu. Co jest istotne, przemysł był lokalny. Miasta przemysłowe były miastami opartymi o pewien lokalny kapitał – zarówno kapitał wiedzy, kapitał finansowy, jak i kapitał ludzki. To była cecha konstytuująca to miasto. Można powiedzieć, że fabryki czy szerzej rozumiany przemysł był zasobem, na którym rozwijało się miasto.
Miasto poprzemysłowe temu zaprzecza. Przede wszystkim miasto poprzemysłowe traci lokalny „silnik” rozwoju. To oczywiście powoduje olbrzymie zmiany, dezintegrację społeczną i przestrzenną. Nagle pojawiają się olbrzymie fragmenty miast, z którymi nie wiadomo, co zrobić. Miasto przemysłowe, ze względu na określony typ produkcji, miało określoną formę. Były potrzebne drogi, kolej, olbrzymie tereny składowe itd. Pojawiały się osiedla robotnicze. Nagle przy upadku miasta przemysłowego powstaje miasto poprzemysłowe, które określmy jako rodzaj miasta w kryzysie. Tak jak wspomniałem, jest to miasto, w którym pojawiają się fragmenty, z którymi nie wiadomo, co zrobić. Pojawiają się ludzie, którzy stracili swoją pracę, środki do życia. Miasto przestaje być bytem zorientowanym i konstytuowanym lokalnie. Nie ma już w zasadzie niczego, co konstytuowałoby to miasto od wewnątrz. Tak jak przemysł był zasobem dla miasta przemysłowego, w tym następnym etapie miasto jako takie staje się zasobem dla – nie chcę powiedzieć „globalnych korporacji”, bo to straszne uproszczenie – globalnych rynków. Pojawiają się przedsiębiorstwa, firmy, które korzystają z zasobów miasta spekulując, korzystając z ludzi, którzy tu mieszkają, i wykonując pracę. Wszystko, co się dzieje, jest zorientowane raczej na zewnątrz niż do wewnątrz.
Szczególnie dobrze widać to w przypadku Polski. Spójrzmy na przykład Łodzi. Łódź to miasto, które powstało na zasadzie lokalnej akumulacji kapitału. Miasta poprzemysłowe po 1989 roku w Polsce nie akumulowały kapitału. To miasta, o których ciężko do końca mówić, że są kapitalistyczne, ponieważ nie mają podstawowego atrybutu miasta kapitalistycznego – nie akumulują kapitału. To był kapitał, który przychodził z zewnątrz i który bardzo często jest transferowany na zewnątrz. To oczywiście prowadzi do kryzysu finansowego, o którym prawdopodobnie będziemy dzisiaj jeszcze mówić, i o którym mówi Edwin Bendyk. Kryzys łączy się między innymi z Euro2012, które go wzmocni. Pytanie: skoro miasto poprzemysłowe jest miastem w kryzysie, to co nastąpi po nim?
To, o czym w tej chwili dyskutujemy, było analizowane i poddawane próbom w miastach zachodniej Europy czy Stanów Zjednoczonych. Co nastąpi po mieście poprzemysłowym? To jest o tyle interesujące, że za trzy tygodnie biorę udział w konferencji na temat końca miasta kreatywnego w Polsce. Dopiero niedawno została przetłumaczona na polski książka Richarda Floridy. Nawet prezydent Dutkiewicz napisał w „Rzeczpospolitej” artykuł na temat recepcji idei klasy kreatywnej. Od paru lat istnieje przekonanie, że idea klasy kreatywnej wyznacza kierunek, w którym będą rozwijały się miasta, co wzmocni i nada napęd miastu poprzemysłowemu. Próbuje się więc mówić o mieście kreatywnym, o klasie kreatywnej. Nie mówię tu tylko o Floridzie. Klasa kreatywna i miasta kreatywne to nie do końca to samo. Mówi się o turystyce, o wielkich inwestycjach w kulturę, o muzeach. Przywołuje się bardzo często efekt Bilbao, mówi się o usługach. To są alternatywy które buduje się po mieście poprzemysłowym. Jak państwo zapewne zdają sobie sprawę, te alternatywy również zakładają miasto w roli zasobu. To jest miasto, które nie ma podmiotowości, do którego przyjeżdżają przedstawiciele klasy kreatywnej albo turyści. Zależność globalna takiego miasta jest fundamentalna, istnieje ono jako część sieci.
Problem z tymi drogami czy alternatywami rozwoju polega na tym, że one po prostu nie działają. To wszystko, o czym od pewnego czasu mówi się w Polsce, zostało przetestowane w Europie i w Stanach z marnym skutkiem. W Stanach Zjednoczonych mówi się o ponad stu miastach, które są bankrutami. W Europie jest ich mniej, ale są wśród nich miasta sztandarowe: Berlin, Florencja, Barcelona – miasta piękne, bogate, interesujące, które znajdują się na krawędzi bankructwa. To pokazuje, że ten model, który usiłuje się w Polsce przedstawiać jako szansę na rozwój, po prostu nie działa. Nie wiem czy warto powtarzać błędy, które przyniosły klęskę innym.
Nie jest natomiast tak, że nie ma wobec tego modelu alternatyw. Pytanie na ile mogą one być zastosowane w Polsce. Przykładem do pewnego stopnia pozytywnym jest Londyn. Bardzo mocny węzeł sieci globalnej i finansowej wymiany powoduje, że Londyn istnieje, liczy się, że jest miastem bardzo silnym. Jest częścią globalnej sieci, ale jego „węzłowość” jest tutaj istotna.
Prawdopodobnie trudno sobie wyobrazić, żeby Wrocław czy Warszawa zastąpiły Londyn czy zaczęły z nim konkurować. Możemy też mówić o rozwiązaniach w miejscach, gdzie silny jest region. Mamy przykład Monachium czy Bawarii, gdzie miasto jest silne dlatego, że silny jest region. Związek między miastem a regionem jest bardzo wyraźny. Możemy mówić o Singapurze, który jest przykładem zupełnie innym, bo to miasto-państwo. Podmiotowość, o której wspomniałem wcześniej, jest jakby zagwarantowana z samej definicji. Możemy w końcu mówić o miastach chińskich, do których czasami wracam, i o których mówię z pewnym zainteresowaniem. Co ważne, nie mam na myśli tego, że powinniśmy je naśladować – istnieje przeciwko temu milion różnych przyczyn. Zdecydowanie jednak warto obserwować to, co się tam dzieje. Miasta chińskie są o tyle specyficzne, że są zarówno miastami feudalnymi – bo są oparte na nieprawdopodobnym wyzysku – ale też miastami przemysłowymi. 17% globalnej produkcji jest wytwarzane w Chinach.
Przemysł nadaje chińskim miastom siłę. Są to również miasta kreatywne czy innowacyjne, oparte na wiedzy. Jeszcze dziesięć czy piętnaście lat temu wielu ludzi na Zachodzie miało nadzieję, że wyeksportujemy brudny przemysł i w koszulach z białymi kołnierzykami zawiadywać będziemy niedouczonymi Chińczykami czy Hindusami. Okazało się to bzdurą. W tej chwili koleje dużych prędkości są rozwijane przede wszystkim w Chinach i w Japonii. Administracja Obamy wysyła ludzi do Chin, żeby się uczyli lub ewentualnie kupowali tę technologię. Przepływ wiedzy i innowacji nie wychodzi od cywilizowanego Zachodu do krajów nierozwiniętych czy rozwijających się. Zaczyna się to odwracać. Eksportując przemysł wyeksportowaliśmy również mechanizmy tworzące wiedzę.
Powyższe przykłady to alternatywne drogi czy modele miast, które usiłują wyjść z europejskiej pułapki zachodniego miasta poprzemysłowego. Co z tego wynika dla nas, dla miast polskich, które zaczynają przerabiać problem kryzysu fiskalnego? W Wielkiej Brytanii pod koniec lat 70. i na początku lat 80. odpowiedzią rządzącej prawicy było sprzedawanie mieszkań socjalnych, transportu publicznego, gruntów itd. Dokładnie ten sam mechanizm funkcjonuje w Polsce. Kiedy byłem młody, pod koniec lat 80., zdążyłem załapać się na antykomunistyczne, nielegalne organizacje. Zawsze opowiadaliśmy, że prawica to ta, która buduje, a lewica to ta, która rozdaje to, co zbudowała prawica. Przykład Wielkiej Brytanii falsyfikuje ten pogląd, bo Torysi sprzedają to, co zostało zbudowane przez partie labourzystowską. Musimy zadać sobie pytanie – jak wyjść z tej pułapki, jak wyjść z problemu, gdzie nie ma pieniędzy, nie ma pomysłu na miasto ani na jego rozwój?
Prawdopodobnie musielibyśmy wrócić do pytań fundamentalnych, do pytania o to, czym jest miasto jako takie. Co miasto robi? Nie czym ono jest, tylko co ono robi, co wytwarza? Czy może jeszcze oprzeć się na przemyśle? Może da się wrócić, próbować reindustrializować nasze miasta? Taka dyskusja toczy się już od paru lat w Wielkiej Brytanii, z bardzo mizernymi skutkami, bo to, co zostało wyeksportowane, ciężko odzyskać. W Polsce być może ma to sens. Usiłowałem znaleźć dane na temat tego, jaki dochód do budżetu Wrocławia pochodzi z bardzo szeroko rozumianego przemysłu, ludzi którzy pracują w przemyśle i płacą podatki. Nie udało mi się tego znaleźć, więc nie wiem. Mogę jedynie podejrzewać, że tego nadal jest bardzo dużo. Udało mi się znaleźć tego typu dane dla Gdańska – 67%. Olbrzymia suma. Nagle okazuje się, że Gdańsk praktycznie rzecz biorąc jest miastem przemysłowym. Podejrzewam, że podobny procent byłby również we Wrocławiu. To jest tak, jak zostało powiedziane na samym początku – być może teraz jest bardzo dogodny moment na dyskusję o mieście poprzemysłowym. Być może nie jesteśmy jeszcze w momencie miast poprzemysłowych, może to jeszcze jest miasto przemysłowe i jeszcze jest szansa, żeby wymyślić taką drogę, która ominie pułapki, w jakie wpadły miasta na Zachodzie Europy.
Powyższy tekst jest wystąpieniem Krzysztofa Nawratka na konferencji „Miasto postindustrialne. Problemy społeczne, perspektywy rozwoju”, zorganizowanej we Wrocławiu przez Ośrodek Myśli Społecznej im. Ferdynanda Lassalle’a 14 marca 2011. Tekst pochodzi z zapisu konferencji, dostępnego na stronach Ośrodka (.pdf). Dziękujemy Autorowi i Wydawcy za zgodę na przedruk!
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.