ISSN 2657-9596

Instytucjonalna różnorodność na rzecz trwałych społeczności

Dirk Holemans
08/02/2017

Społeczne podejście do zarządzania zasobami lub świadczenia usług kształtowało się do tej pory w formie ostrego wyboru między kontrolą państwa a mechanizmami rynkowymi.

Alternatywa ta pomija trzecią możliwość – zarządzanie realizowane przez autonomicznych obywateli. Istnieją dowody na to, że podejście to jest kluczowe dla jakości życia – zarówno jednostek, jak i społeczności.

Dwie prawdziwe historie

Pierwsza dzieje się w średniowiecznym mieście Gandawa. Pozostałości po pradawnym opactwie St-Baafs są publicznym muzeum. Brzmi to sensownie – to tu zaczęła się historia miasta. Samorząd zmuszony zostaje jednak do cięć budżetowych, przez co odwiedzana z rzadka placówka zostaje zamknięta. Przez kilka lat na jej terenie nic się nie dzieje – kogo miałaby obchodzić?

Okoliczni mieszkańcy uznają jednak sytuację w której piękna, średniowieczna budowla i otaczający ją ogród pozostają odgrodzone od życia miasta za haniebną. Decydują się na działanie wierząc, że piękno tego miejsca powinno być dostępne dla wszystkich. Ruszają z inicjatywą obywatelską, organizując w opactwie wykłady i koncerty. Przekształca się ona w sprawnie działającą organizację.

Dwadzieścia lat później około 150 ochotników przygotowuje tu przeszło 200 wydarzeń w których uczestniczą tysiące ludzi. Powstaje nowe, prężne miejskie dobro wspólne.

Druga dotyczy dużego kraju o nazwie Niemcy. W latach 90. XX wieku państwo produkuje energię głównie w elektrowniach jądrowych oraz dzięki paliwom kopalnym. Pomimo zmian klimatu cztery najważniejsze firmy zajmujące się produkcją energii elektrycznej twierdzą, że jedyną drogą naprzód pozostaje trzymanie się status quo. Inwestowanie w odnawialne źródła energii jest wyśmiewane.

Obywatele gromadzą się razem i zaczynają własne projekty energetyczne, przyjmujące najczęściej formę spółdzielni energetyki odnawialnej (REScoops). Pomysł rozprzestrzenia się po miastach i wioskach, zmieniając system energetyczny. Niemal połowa nowych instalacji OZE w Niemczech należy dziś do obywateli i powołanych przez nich inicjatyw. Nazwijmy je ogólnokrajową siecią lokalnych dóbr wspólnych.

Już nigdy nie będziesz szedł sam

To prawdziwe przykłady. Opowiadają one jednak tylko część historii.

Mieszkańcy Gandawy musieli poprosić o klucz do opactwa. Odpowiedzialny za niego urzędnik (prawdopodobnie wizjoner) nie tylko im go dał, ale dodał, że „nikt nie jest w stanie zająć się nim tak dobrze jak jego otoczenie”. Szereg wydziałów miasta aktywnie wspierało inicjatywę obywatelską, np. poprzez umieszczenie informacji o jej wydarzeniach w oficjalnym newsletterze lokalnego centrum sąsiedzkiego. Odpowiedzialny radny musiał wesprzeć urzędników, którzy w zaufaniu oddali swe klucze. Po jakimś czasie na zawsze.

Spółdzielnie energetyczne w Niemczech były w stanie rozkwitnąć w takiej ilości tylko dzięki korzystnemu otoczeniu prawnemu – stabilnej taryfie gwarantowanej na energetykę odnawialną wprowadzaną do sieci.

Wprowadzone po raz pierwszy w roku 1990 prawo zostało spięte z ambitną Ustawą o Energii Odnawialnej (a także innymi, dalekosiężnymi projektami rządowymi) już 10 lat później. Kiedy doszło do kryzysu gospodarczego inwestycje w produkcję energetyki odnawialnej okazały się nie tylko obywatelskim gestem, ale również trafnym wyborem finansowym.

Powyższe dwa przykłady wpisują się w trendy, zauważone w prowadzonych w Holandii badaniach nad inicjatywami obywatelskimi. W ten czy inny sposób musiały one polegać na wsparciu publicznym, np. udostępniania im potrzebnej do działania przestrzeni, skrawka ziemi na miejskie rolnictwo albo wsparcia finansowego. Uważam, że wsparcie to nie jest problemem, lecz istotnym elementem demokracji.

Nadal jednak brakuje w tych opowieściach jednego wymiaru – ekonomicznego. Sprzedający swą własną energię ze źródeł odnawialnych w Niemczech dokonują tego na rynku, nawet jeśli jest on mocno uregulowany. Kiedy brakuje wiatru czy słońca mogą oni na szczęście zakupić energię z innych źródeł czy krajów. Nawet jeśli „sąsiedztwo opactwa” jest prowadzone przez ochotników to nawet oni muszą płacić rachunki. W tym celu prowadzą kawiarnię. Z belgijskiego punktu widzenia to najbardziej oczywisty finansowo wybór.

Holistyczne spojrzenie

Z poziomu pojedynczych przykładów przejdźmy teraz na bardziej ogólny. Jeśli popatrzymy się na stanowiska na temat tego, w jaki sposób powinniśmy podchodzić do budownictwa mieszkaniowego to kształtują się one gdzieś na spektrum dwóch przeciwnych sobie opinii. Po lewej dominuje przekonanie, że to państwo jest najlepszym narzędziem do dostarczenia go w sprawiedliwy sposób. Po prawej słyszymy argumenty, że tylko rynek może doprowadzić do optymalnej alokacji zasobów.

Przechodząc na jeszcze wyższy poziom wielu komentatorów uznawało upadek Muru Berlińskiego w roku 1989 za sukces podejścia prawicowego. W krajach takich jak Wielka Brytania przekonanie to przekładało się na demontaż publicznego mieszkalnictwa społecznego oraz transfer domów z sektora publicznego do prywatnego.

Dyskusje takie jak wspomniana powyżej – jak również wiele innych – tkwią w pułapce myślenia w kategoriach “lewica-prawica”, w których radykalna lewica bezrefleksyjnie argumentować będzie na rzecz rozwiązania rządowego podczas gdy prawica – równie automatycznie – dostrzega same zalety w stawianiu na podejście rynkowe i prywatne podmioty.

Tak jakby obywatel, ów fundament demokracji, mógł jedynie patrzeć się na sprawy z widowni bez możliwości zaproponowania własnych odpowiedzi na potrzeby społeczne.

Pozostając w temacie budownictwa mieszkaniowego dostosowanego do osób starszych argumenty na rzecz inicjatyw społecznych, takich jak Abbeyfield Houses, słyszane są w głównym nurcie debaty publicznej dość rzadko. Inicjatywa ta narodziła się w roku 1956 w Wielkiej Brytanii jako odpowiedź na rosnący problem społeczny. Coraz więcej osób starszych w ubogich dzielnicach Londynu nie było w stanie żyć godnie i samodzielnie.

British Abbeyfield Society zarządza dziś 700 domami z 7.000 seniorek i seniorów, w czym pomaga 10.000 osób pracujących wolontaryjnie. Inicjatywa ta pokazuje, jak mocno w wielu krajach już dziś zakorzeniła się idea wspólnego życia i ochotniczego działania.

Nie chodzi tu o stwierdzenie, że inicjatywy obywatelskie są lekiem na całe zło – mogą jednak, jeśli tylko stać nas będzie na poszerzenie naszej perspektywy, stać się istotną częścią przyszłości. Wspomniane przykłady jasno pokazują, że mamy trzy podstawowe odpowiedzi na stojące przed nami wyzwania i na organizację społeczeństwa. To poszerzone spojrzenie daje się zawrzeć w formie trójkąta. Dotychczasowe historie dają się wpisać w jego podstawę.

Każdy z wierzchołków jest skrajną możliwością: społeczeństwa w pełni rynkowego, w 100% kierowanego przez państwa albo zarządzanego wyłącznie przez inicjatywy obywatelskie. To, w jaki sposób dana społeczność odpowiada na potrzeby społeczne – na przykład domy opieki – można nakreślić w obrębie tego trójkąta.

To poszerzone spojrzenie pozwala nam, jak zauważa filozof Philippe Van Parijs, dotrzeć do samego rdzenia ekologii politycznej. Pokazuje nam, jak ograniczone jest pole dyskusji w naszych społeczeństwach (więcej państwa kontra więcej rynku), toczącej się w obrębie jednego ramienia trójkąta. Kiedy zaczynamy widzieć jego trzy wierzchołki z położonym na szczycie aspektem autonomicznym, tworzącym obok poziomego również pionowy wymiar staje się natychmiast jasne, że gdy liberałowie i socjaliści zachwalają odpowiednio rolę rynków czy państwa nie tylko walczą o mniej państwa czy mniej rynku, ale też redukują znaczenie przestrzeni obywatelskiej.

Istnieje jednak trzecia perspektywa, podkreślająca rolę aktywności obywatelskich oraz zmniejszenie znaczenia tak państwa, jak i rynku. Pozioma oś „lewica-prawica” charakteryzuje nowoczesne społeczeństwo przemysłowe. Przechodzenie od tej linii w kierunku góry trójkąta jest charakterystyczną cechą społeczeństwa poprzemysłowego, promującego zaangażowanie społeczne opierające się na autonomii, a nie pieniądzach i pracy. Dokładnie tam znajdziemy dobra wspólne.

Potęga innowacji społecznych

Perspektywa autonomiczna stanowi kluczowy element ekologii politycznej (ekologizmu, ekopolityki). Z zielonej perspektywy nie jest pożądane, by społeczeństwo sprowadzone zostało do któregokolwiek kąta. Ekopolitycy – podobnie jak liberałowie czy socjaliści – uznają mieszankę rynku, państwa oraz inicjatyw obywatelskich za optymalną. Jednocześnie jednak ich spojrzenie jasno różni się od podejścia wspomnianych idei.

Niezależność jest dla nich radosną podstawą potencjalności wspólnego kształtowania świata. Autonomia stoi w sprzeczności z jednostronnym indywidualizmem – wspomniane współkształtowanie odbywa się zawsze we współpracy z innymi.

Zwolenniczki i zwolennicy ekopolityki mówią o współzależnej autonomii – tylko dzięki owocnym więziom z innymi możemy znaleźć spełnienie i stworzyć świat warty życia. Oznacza ona również wprowadzenie perspektywy opieki: za innych, za otoczenie w którym żyjemy i za planetę. Perspektywa ta wiąże się z kolei z perspektywą bycia kustosz(k)ami. Nasza swoboda działania i zmieniania świata wymaga od nas poczucia odpowiedzialności.

Znaczenie sfery autonomicznej jako źródła innowacji społecznych nie może pozostać niedoceniane. Mnóstwo odpowiedzi na stojące przed nami wyzwania nie pochodzi dziś z rządu czy biznesu ale ze strony kreatywnych obywatelek i obywateli. Wspomniana już inicjatywa Abbeyfield Housing jest tu dobrym przykładem – podobnie jak carsharing, rolnictwo ekologiczne czy kooperatywy spożywcze. Kto zbudował pierwsze, produkujące elektryczność wiatraki? Obywatele, tworzący pozytywną alternatywę dla energetyki jądrowej w krajach takich jak Dania czy Irlandia.

Wspomniany trójkąt pokazuje też, że ekologia polityczna nie może być redukowana do ochrony środowiska. Ekopolityka nie tylko szanuje ograniczenia ziemskiego ekosystemu, ale chce też większej, bardziej autonomicznej sfery społecznej, w której obywatelki i obywatele mogą wykorzystywać swoje umiejętności bez ingerencji ze strony rynku czy państwa. Ostatecznym celem staje się dobre życie dla wszystkich.

Od partnerstw publiczno-prywatnych w stronę publiczno-społecznych

Jak pokazują wspomniane przykłady większość inicjatyw obywatelskich w ten czy inny sposób zależy od współpracy z państwem. To nie problem – to przyszłość. Neoliberalny reżim minionych trzydziestu lat udowadniał, że najlepszym sposobem organizacji jakiegokolwiek elementu życia społecznego były rynki i konkurencja. Skutkowało to rozwijaniem partnerstw publiczno-prywatnych które, w większości wypadków, prowadzą do utraty kontroli przez instytucje publiczne oraz zbyt wysokimi podatkami płaconymi przez obywatelki i obywateli za dostarczane im usługi.

Po raz kolejny trójkąt ukazuje nam alternatywę, którą warto będzie rozwijać w przyszłości – partnerstwa publiczno-społeczne.

Wraz z rosnącą ilością inicjatyw obywatelskich, biorących sprawy w swoje ręce, władze publiczne stoją przed wyzwaniem zmieniania się w państwo partnerskie, tak jak dzieje się to już w Bolonii czy Gandawie. Politycy nie patrzą się tam na swój okręg wyborczy jako na obszar, którym należy odgórnie zarządzać, ale jako społeczność obywatelek i obywateli kipiących pomysłami i doświadczeniem.

W Gandawie udało się im w obrębie sprzyjającego partycypacji klimatu opracować ideę „żyjących ulic”. Zdecydowali się je odzyskać poprzez wyrzucenie na miesiąc-dwa wszystkich samochodów. Lokalny samorząd podjął wszelkie możliwe działania na rzecz tego, by odbyło się to w bezpieczny i legalny sposób. Dzięki partnerstwom publiczno-społecznym możliwa staje się pozytywna eksploracja niedocenianych do tej pory rewirów trójkąta możliwości organizacji społecznej.

Instytucjonalna różnorodność na rzecz trwałych społeczności

Wraz z odżyciem idei dóbr wspólnych stało się jasne, że istnieje trzeci podstawowy sposób na rozwój i organizację społeczną. Opierając się na zasadzie autonomiczności kieruje się on własną logiką, skupiającą się na specyficznych formach relacji społecznych opartych na wzajemności oraz współpracy. Jest bardziej niż prawdopodobne, że nowe inicjatywy tyczące się dóbr wspólnych będą istotnym elementem transformacji w społeczno-ekologicznym kierunku.

Byłoby czymś niemądrym dążenie do pełnego „commonizmu”. Tak jak z komunizmem czy neoliberalizmem społeczeństwo kierujące się wyłącznie jednym z trzech podejść do organizacji nie jest w tanie dostosować się do skali stojących dziś przed nami wyzwań.

Mając ten fakt z tyłu głowy pamiętajmy, że stymulowanie i podtrzymywanie dóbr wspólnych wymaga aktywnego państwa, tworzącego nowe instytucje umożliwiające obywatelkom i obywatelom angażowanie się w projekty zmian w bezpieczny sposób – tak, by rozwijała się ich kreatywność i niezależność. Minimalny dochód gwarantowany mógłby (w połączeniu z innymi innowacjami) stanowić element tej gotowej na XXI wiek ramy bezpieczeństwa społeczno-ekologicznego.

Niepodważalna wartość ruchu na rzecz dóbr wspólnych tkwi w tym, że poszerza on instytucjonalną różnorodność społeczną, będącą jednym z kluczowych elementów ich odporności. To prawdopodobnie najważniejszy argument polityczny na ich rzecz. Na poziomie dyskusji o tym kim jesteśmy i jak się do siebie odnosimy wspiera ona podstawową ludzką umiejętność współpracy oraz troszczenia się o siebie i innych. Czego można chcieć więcej jak obywatelek i obywateli, używających swej wolności do brania przyszłości w swoje ręce?

Ich zaangażowanie nie ma sobie równych.

Artykuł „Institutional Diversity for Resilient Societies” ukazał się na łamach Zielonego Magazynu Europejskiego. Tłum. Bartłomiej Kozek.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.