ISSN 2657-9596
Graffiti, symbol Legii Warszawa

Czytając moje osiedle

Bartłomiej Kozek
05/04/2013

Spór o to, kto ma kształtować przestrzeń miejską, toczy się od dawna. Poddaje się krytyce tworzenie odgórnych, miejskich utopii, od modernistycznych po technokratyczne, demaskuje się ich opresyjny charakter. Kulminacją tej krytyki w Polsce wydaje się wydanie tłumaczenia książki Davida Harveya „Bunt miast”. Jej autor przekonuje, że wielkie przemiany przestrzeni, z najsłynniejszą, haussmannowską przebudową Paryża na czele, służyły zwiększeniu kontroli nad populacją miasta, ale też stanowiły świetną okazję dla przystosowania metropolii do potrzeb kapitału. Nowe, szerokie ulice z kwitnącym na nich luksusowym handlem stanowić miały również dogodny grunt dla kapitału finansowego, inwestującego w rynek nieruchomości. Patrząc na trwające obecnie procesy przenoszenia ludności z brazylijskich slumsów w celu przygotowania infrastruktury na potrzeby zbliżających się igrzysk olimpijskich oraz mistrzostw świata w piłce nożnej, które wedle szacunków mają objąć ćwierć miliona osób, można uznać, że opisane przez Harveya procesy trwają w najlepsze.

Chaos czy Plan?

Haussmann nie był jednak pierwszym „kreatorem przestrzeni” na wielką skalę. Jak przekonuje Zygmunt Bauman w artykule „O ładzie, co niszczy, i chaosie, który tworzy, czyli o polityce przestrzeni miejskiej”, proces odchodzenia od tradycyjnych sposobów patrzenia na przestrzeń trwa od wieków. Na początku to lokalna społeczność miała władzę nad zamieszkiwaną okolicą. Egzekwowała ją m.in. za pomocą miar odległości, odzwierciedlających doświadczenie cielesne – stąd łokcie czy stopy. Przestrzeń ta była czytelna dla lokalnej grupy, jako że w wypadku podróży do innej miejscowości miary te mogły się między sobą różnić.

Chęć rozszerzenia swojej władzy przez centralne instytucje państwowe miała skończyć z tym oddolnym porządkiem. Na potrzeby efektywności systemu podatkowego powstawać zaczęły jednolite miary i wagi. Doświadczenie indywidualne czy też lokalnej zbiorowości zostało wpisane w ramy „zobiektywizowanego”, odgórnego systemu. Wraz z jego rozwojem poszerzały się możliwości tworzenia „zracjonalizowanej”, utopijnie uporządkowanej przestrzeni – możliwe do realizowania wraz ze wzrostem – ludnościowym i ekonomicznym – miast. Bauman przekonuje, że chaos przestrzenny może odgrywać pozytywną rolę, strzegąc przed przed byciem zdominowanymi przez dyktat odgórnej Władzy i jej Planu.

Widać tu wszystkich głównych aktorów dzisiejszej polityki miejskiej: społeczność lokalną (już nie pierwotną, z wielu względów labilną i heterogeniczną), inwestorów, władzę instytucji publicznych oraz – może mniej wyraźnie, ale jednak – również architektów, a więc twórców i wykonawców Planu. Toczy się między nimi skomplikowana gra, budowane są mniej lub bardziej chwiejne sojusze. Każda ze stron w sytuacjach konfliktowych broni swojego roszczenia do prawdy. Mieszkanki i mieszkańcy skweru będą spierać się o stan zdrowotny drzew z miejskim dendrologiem, deweloper usiłować będzie przekonać o prymacie swoich roszczeń nad wartością ekologiczną terenu, na którym chce budować, twórcy planów rewitalizacyjnych czy nowych brył z kolei zawzięcie będą bronić zasadności swych projektów i realizowanej przez nich estetyki.

Wokół śmietnika

O tym, jak w praktyce wygląda życie osiedla, przekonuję się każdego dnia. Obserwacje mojej okolicy na Starym Mokotowie wskazują, że żaden z wymienionych podmiotów, wchodzących ze sobą w dynamiczne interakcje, nie posiada pełnej wiedzy i władzy nad osiedlem i okolicą. Jednocześnie każde zachodzące w promieniu wzroku wydarzenie jest przez nie kreowane i jest zarazem efektem ich – nierzadko trudnych – interakcji.

Oto w altance śmieciowej przypisana do mojego bloku brakuje kosza na odpady recyklizowane. Właściwie – gdzieś powinien być, tyle że jest pomalowany na ten sam kolor co inne, a jedyne, co ma wskazywać na jego wyjątkowy charakter, to niechlujnie naklejone literki. Sęk w tym, że często kosze stoją tak, że ich odróżnienie staje się niemożliwe. Ryzykuje się ich wyrzucenie do niewłaściwego pojemnika, albo też wynosi się je do wyraźnie oznaczonego – bo czerwonego – kosza w sąsiedniej altance. Tam jednak – mimo iż jesteśmy na terenie jednej spółdzielni mieszkaniowej – grozi nam przykre spotkanie z kimś z sąsiedniego bloku, kto bronić będzie wyłączności swego prawa dostępu do rzeczonego kosza. Argumentami ekologicznymi można od czasu do czasu wykupić jednorazowe „zezwolenie” na skorzystanie z kosza, koniec końców jednak recykling odpadów z dość prozaicznej czynności zaczyna zmieniać się w skomplikowaną procedurę, realizowaną pod osłoną nocy.

Cóż z tego przykładu możemy wyciągnąć dla rozważań o tym, czyje jest osiedle i komu ma służyć? Żyjąc w nim, wchodzimy w skomplikowany splot tego, co lokalne z tym, co globalne. Pełne zrozumienie działających w jego obrębie podmiotów wymaga nie lada wysiłku intelektualnego, na który nie każdy ma czas bądź ochotę. Powyższa, pozornie banalna sprawa, do pomyślnego rozwiązania wymaga chociażby pobieżnej znajomości nie tylko sąsiadek i sąsiadów, ale też lokalnej spółdzielni mieszkaniowej. Czasem i to nie wystarczy – szczególnie, kiedy okazuje się, że na podwórku przy bloku trwają spotkania osób z sąsiednich bloków, chcących stworzyć własną, niezależną wspólnotę. Być może pozornie błahy „spór o altankę śmieciową” to tak naprawdę fragment sporu o przestrzeń między spółdzielnią już istniejącą a chcącą się od niej oddzielić, o czym nie ma się pojęcia?

W tle tych wszystkich rozważań można – a wręcz trzeba – wspomnieć o wchodzącej wkrótce w życie „reformie śmieciowej”, dzięki której miasto przejmie od wspólnot gospodarkę odpadami. Wedle doniesień medialnych trwają obecnie prace nad najbardziej efektywnym i sprawiedliwym sposobem naliczania opłat za odbiór śmieci. Dla wspomnianych przeze mnie altanek – i związanych z nimi interakcjami społecznymi – ma ona istotne znaczenie, jako że już wkrótce obie mogą doczekać się własnych, wyraźnie oznaczonych koszy na recykling.

Władza nad przestrzenią

Idące pod prąd deklaracjom o podstawowej roli partycypacji społecznej wydaje się samo osiedle, powstałe wkrótce po wojnie, w latach 1947–1952. Projekt „Mokotów WSM” autorstwa Zasława Malickiego, Mikołaja Soroki i Stefana Tworkowski tworzą w swej większości niskie (do 4–5 pięter) modernistyczne bloki. Większość z nich, poza wyższymi i bardziej reprezentacyjnymi budynkami przy Alejach Niepodległości, pozbawiona jest socrealistycznych detali. W okolicy znaleźć można szeroką gamę sklepów, co po dziś dzień minimalizuje konieczność udawania się na zakupy do galerii handlowej na drugi koniec miasta. Osiedle tonie w zieleni, a w okolicy znajduje się pełna infrastruktura społeczno-kulturalna: kawiarnie, żłobki i przedszkola, szpitale, szkoły, biblioteki i domy kultury. Nie potrzeba tu było szeroko zakrojonych konsultacji społecznych, by mieszkanie w tej okolicy wiązało się z wysokim komfortem życia.

Co ciekawe, po dziś dzień to projekt architektów, przez stworzenie odpowiedniej dominanty, w dużej mierze „rządzi” okolicą. Deweloperzy, nowe bloki, starają się wkomponować je w otoczenie – nie ma tu zatem płotów, a na dole budynków na najważniejszych szlakach komunikacyjnych i spacerowych – np. na ulicach Łowickiej czy Kazimierzowskiej – rozkwitają sklepy, kawiarnie i inne punkty usługowe.

O tym, że otoczenie architektoniczne ma istotny wpływ na nowe budownictwo, przekonałem się, gdy chcąc przebić się na Pole Mokotowskie od strony ulicy Wołoskiej, trafiłem na boczną uliczkę, którą niegdyś można było się na nie dostać. Od mej ostatniej wizyty wybudowane tam zostało nowe osiedle. Nie musiało być zamknięte, by zniechęcić do dłuższego przebywania – dostosowana do samochodów przestrzeń, nienajlepsze oświetlenie, urywające się chodniki, lokale usługowe, pochowane w labiryncie bloków i wyraźnie skierowane wyłącznie dla ich mieszkanek i mieszkańców…

Uzmysłowiło mi to, jak skutecznymi narzędziami przestrzennego izolowania nowej społeczności od innych, położonych w okolicy może posłużyć się realizujący zamówienie architekt. Kreując nową przestrzeń, może zostawić ją pozornie otwartą i inkluzywną (a przez to odróżniającą się od innych, odgrodzonych płotami bloków nowego budownictwa na Wołoskiej), w praktyce zaś nie do oswojenia przez osoby spoza osiedla. Uzmysłowiło również, jak bardzo spójna wizja architektoniczna sprzed 60 lat po dziś dzień zdaje się mieć dominujący wpływ na to, w jaki sposób kształtowana jest tworzona w jej okolicy przestrzeń – znacznie większy, jak się zdaje, niż formalne narzędzia władzy, jako że plan zagospodarowania przestrzennego Starego Mokotowa został przyjęty dopiero w ostatnich latach.

Jak rozmawiać?

Pozostaje nadal pytanie, w jaki sposób kreowane mogą być zmiany w opisanej przestrzeni. Skoro nie uznajemy bezdyskusyjnego „monopolu na prawdę” tego czy innego aktora miejskiego życia, to w jaki sposób wykorzystać dynamikę ich interakcji dla szerszego dobra?

W książce „Dziury w całym. Wstęp do miejskich rewolucji” Krzysztof Nawratek przekonuje, że należy być świadomym, że miasto jest dziś przestrzenią snucia rozmaitych narracji na jego temat. Im bardziej narracja jest kompletna, tym bardziej kompletna staje się opowieść o mieście, która może stać się alternatywą dla dominującego dziś dyskursu przewagi interesów globalnych przepływów kapitałowych nad zaspokajaniem potrzeb lokalnych społeczności.

Dziś wiedza na temat miasta, sposobu jego funkcjonowania i działalności pozostaje rozproszona. Instytucje publiczne, chcące zwiększyć rolę innych aktorów (w tym lokalnej społeczności) na jej otoczenie powinny kreować narzędzia bądź instytucje, które nie będą zakładać z góry, że „wiedzą lepiej”. Nawet jeśli ogarnięcie całej wiedzy o praktykach przestrzennych – a tym bardziej ich wdrożenie – wydaje się niemożliwe, obowiązkiem władz publicznych czy zarządców przestrzeni osiedlowej powinno być stałe dążenie do poszerzania zasobów swojej wiedzy i wykorzystywanie zróżnicowanych narzędzi – od bezpośrednich spotkań przez obserwacje uczestniczące aż po internet. Stworzy to przestrzeń „polityki”, umożliwiającą konstruowanie bardziej adekwatnych narracji na temat sposobu funkcjonowania i potrzebnych zmian w przestrzeni, która nas otacza.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.