AFERA REPRYWATYZACYJNA – patologia systemu czy patologiczny system
Reprywatyzacja to proceder przejmowania nieruchomości odebranych prywatnym właścicielom w okresie Polski Ludowej. W Warszawie objęte były nim do niedawna niemal wszystkie budynki w przedwojennych granicach miasta.
Stanowiło to znaczący łup dla ludzi, którzy postanowili się szybko wzbogacić. Powstały kancelarie adwokackie specjalizujące się w „restytucji mienia”. Miejscy urzędnicy nie tylko nie sprawdzali napływających roszczeń, ale wręcz popierali proces, ponieważ prowadził on do pozbywania się „kłopotliwych” budynków mieszkalnych wymagających od samorządu ciągłych nakładów na remonty. O skali patologii, jaka ma miejsce w Warszawie przy okazji oddawania nieruchomości „prawowitym właścicielom”, organizacje lokatorskie pisały już w roku 2010. Powstał wówczas, siłami Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów, Komitetu Obrony Lokatorów i kilku innych stowarzyszeń, „Raport w sprawie reprywatyzacji warszawskiej”. Sami lokatorzy oddawanych budynków opisali przykłady reprywatyzacji dokonanej pomimo tego, że dawni właściciele uzyskali już wcześniej odszkodowania z tytułu posiadania obywatelstwa innych państw, z którymi Polska podpisała umowy o rekompensatach za przejęte mienie. Zwrócili uwagę na odzyskiwanie kamienic między innymi na podstawie wątpliwych testamentów czy wręcz przez ludzi zmarłych na długo przed reprywatyzacją. Raport trafił do kosza, a zignorowanie go doprowadziło do wielu tragedii. Najbardziej znaną jest zabójstwo w marcu 2011 roku Jolanty Brzeskiej, działaczki WSL.
Nie dało się nie oddawać
Od początku w sprawie reprywatyzacji pojawiały się te same nazwiska, między innymi czyściciela kamienic Marka Mossakowskiego, członka zarządu Związku Szlachty Polskiej, księcia, jak się określał, Huberta Massalskiego i grupy znanych prawników. Wśród tych ostatnich znalazł się Robert N. Dla grupy klientów, których reprezentował, odzyskał w roku 2012 działkę przy ulicy Chmielnej 70. Sprawdzające wnioski zwrotowe Biuro Gospodarki Nieruchomościami nie dopatrzyło się nieprawidłowości. Decyzję o reprywatyzacji podpisał Jakub R., wicedyrektor BGN. Jedną z osób odzyskujących była z kolei Marzena K., siostra mecenasa N. oraz urzędniczka w Ministerstwie Sprawiedliwości. Wszyscy bohaterowie tej sprawy żyliby spokojnie do dziś, gdyby na jaw nie wyszły niewygodne dla nich fakty. Stowarzyszenie „Miasto Jest Nasze” poinformowało, iż działka przy Chmielnej 70 została odebrana po wojnie człowiekowi, który miał duńskie obywatelstwo, więc posiadał prawo do rekompensaty, co powinno anulować wszelkie roszczenia. Na nic zdały się zapewnienia ratusza, że „nie dało się nie oddawać”. Światło dzienne ujrzał też fakt, iż plan zagospodarowania przestrzennego ratusz zmienił w taki sposób, aby na działce przy Chmielnej 70 można było zbudować wieżowiec. Sprawiło to, że jej wartość wzrosła do 160-190 mln zł.
Wkrótce potem w tarapaty wpadł Jakub R. Wicedyrektorowi BGN udowodniono, że robił interesy z mecenasem N., z którym jest współwłaścicielem górskiego pensjonatu. W kluczowym dla sprawy roku 2012 zabrakło jego sprawozdania majątkowego. Jakby tego było mało, Jakub R. w pół roku po odejściu ze stanowiska wicedyrektora sam został kamienicznikiem. Od swoich rodziców nabył zreprywatyzowaną kamienicę położoną w atrakcyjnym punkcie miasta. Rodzice odzyskali ją wcześniej, gdy R. był jeszcze wicedyrektorem. Jak się później tłumaczył, nie rozpatrywał tego wniosku, więc nie było konfliktu interesów.
Problemy „niezatapialnych”
30 stycznia 2017 roku miało miejsce wydarzenie istotne dla historii warszawskiej reprywatyzacji. Jakub R., wraz z rodzicami oraz mecenasem Robertem N., czyli ludzie uznawani dotąd za „nie-zatapialnych”, trafili za kratki. CBA prowadzi obecnie postępowanie w sprawie wręczenia łapówek za zwrot nieruchomości przy Chmielnej. Ich szacowana wartość to około 2,5 mln zł.
Kłopoty ma również siostra mecenasa N. Okazało się, że uzyskała od miasta ponad 35 mln zł odszkodowań za nieruchomości, których miała być „prawowitą właścicielką”. Prokuratura przygląda się temu, czy pieniądze te nie zostały wyłudzone.
6 lutego zatrzymany został kolejny były wicedyrektor BGN – Jerzy M. Gdy w zeszłym roku spotkał się z aktywistami Kolektywu Syrena, którzy wraz z organizacjami lokatorskimi zwracali uwagę na koszt odbudowy Warszawy poniesiony przez społeczeństwo, twierdził, iż jest on nieistotny, gdyż miasto nie może domagać się od nowych właścicieli zwrotu tak dużych nakładów. Podczas rozmowy wyśmiał sugestie, że może procederem reprywatyzacji zajmie się prokuratura.
Na wolności pozostaje jak dotąd Marcin Bajko, który do niedawna pełnił obowiązki dyrektora BGN, co nie przeszkadzało mu jednocześnie prowadzić działalności gospodarczej polegającej między innymi na doradzaniu zarządcom nieruchomości.
Hanna Gronkiewicz-Waltz, aby ratować swój wizerunek, zapowiedziała audyt warszawskiej reprywatyzacji. Miałby on być zlecony i opłacony przez ratusz, czyli kontrolowany sam by się kontrolował. W związku z tym nie wpłynęła żadna poważna oferta przeprowadzenia audytu. Warto też pamiętać, iż lokatorzy mieszkający w zreprywatyzowanych budynkach nie usłyszeli od polityków rządzącej miastem PO przeprosin. Pani prezydent udaje, że o niczym nie wiedziała. Hanna Gronkiewicz-Waltz padła, jak wynika z jej słów, ofiarą niecnego spisku uknutego przez podległych jej urzędników. Na sesjach poświęconych polityce mieszkaniowej po prostu się nie pojawiała, gdyż były mniej pasjonujące od przecinania wstęg.
Patologiczny system
Afera reprywatyzacyjna stała się orężem politycznej wojny. Odbywają się nadzwyczajne sesje Rady Miasta. PiS domaga się głowy prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz, a jego radni spekulują nawet, czy aby nie ucieknie ona za granicę. Okręgowa Rada Adwokacka, do której należał mecenas N., odcina się od niego i stara się zmienić swój wizerunek. Brakuje jednak bardzo ważnego stwierdzenia. W Warszawie setki milionów złotych trafiały z budżetu miasta w ręce prywatne nie ze względu na aferę, czy jednostkowe przypadki patologii. Cały system, w którym uznano, że własność prywatna jest świętością, bez względu na społeczne koszty i ludzkie tragedie, to patologia. Miasto nie dbało o mieszkańców reprywatyzowanych budynków, ponieważ lokatorzy komunalni to w ogromnej większości ludzie niezamożni, niezauważani przez system. Póki występowali w jednostkowych sprawach, byli ignorowani. Kiedy protestowali na sesjach Rady Warszawy, broniący obecnie „demokracji” radni PO nasyłali na nich straż miejską i policję. Wspomagającym ich aktywistom przyczepiono z kolei łatkę „niebezpiecznych anarchistów”. To, że układ ten zaczyna się sypać, jest po części zasługą zorganizowania się lokatorów, a także współpracy z „niebezpiecznymi anarchistami”, przeciwko której reprywatyzowani nie mieli żadnych oporów.
O tym, że postępuje upartyjnianie sprawy, świadczyło lansowanie się polityków w dniu 6 lutego 2017 roku na nadzwyczajnej sesji Rady Warszawy. Publiczność była nimi wypełniona do tego stopnia, że znaczna część przybyłych lokatorów nie została na salę wpuszczona. Odbył się więc spontaniczny protest lokatorski w kuluarach. Broniący „demokracji” poseł Szczerba z PO, który pojawił się, aby wspierać warszawski ratusz, usłyszał od członków grup lokatorskich kilka nieprzyjemnych słów.
1 marca w Warszawie oficjalnie otwarto skwer imienia Jolanty Brzeskiej. Warszawscy Radni jednogłośnie poparli nadanie mu imienia zamordowanej lokatorki. W uroczystości wzięły udział Kolektyw Syrena oraz grupy lokatorskie. Obecnie toczy się walka również o odszkodowania dla osób, które ucierpiały w wyniku reprywatyzacji. Nie wiadomo jeszcze, jak skończą się postępowania prokuratorskie – dojdzie do skazania osób pociągających za sznurki, czy jedynie pionków? Należy jednak jasno powiedzieć: nie ma „dzikiej”, „patologicznej” reprywatyzacji i „normalnej”, „uczciwej”. We wszystkich przypadkach jest ona grabieżą mienia przez dziesięciolecia służącego mieszkańcom miasta.
Artykuł po raz pierwszy ukazał się w anarchistycznej gazecie ulicznej A-tak nr. 5/2017.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.