ISSN 2657-9596

Religijny żar zza oceanu

Bartłomiej Kozek
20/09/2013

Nowa wystawa w warszawskiej Zachęcie – „In God We Trust” – przypomina, że religia jest polityczna.

Amerykańska religijność zawsze wydawała się wdzięcznym tematem dla bieżącej publicystyki. Podczas gdy bogacąca się Europa Zachodnia laicyzowała się na potęgę, Stany Zjednoczone nie przestały być krajem, w którym religie odgrywają istotną rolę, i to nie tylko w życiu prywatnym. Przykłady bojów o nauczanie teorii ewolucji w szkołach, o prawo do aborcji czy o małżeństwa gejowskie pokazują, jak ważną rolę w bieżącej polityce USA odgrywa religijna argumentacja.

Byłoby jednak niesprawiedliwością redukować religijny wymiar życia Amerykanek i Amerykanów wyłącznie do poziomu irracjonalnego religijnego fundamentalizmu. Do wywiedzionych z Biblii zasad etycznych odwołują się tam przecież także i liberalni politycy, walczący o zupełnie inny kształt kraju niż proponowany przez konserwatystów. Religia miesza się tam z władzą – zarówno polityczną, jak i ekonomiczną, ale też bywa traktowana w kategoriach osobistego życiowego wyboru. Jej niejednoznaczność sprawia, że staje się wdzięcznym obiektem zarówno dla badań naukowych, jak i działań artystycznych.

Zaprezentowane przez Zachętę zbiory artystyczne starają się tę różnorodność i niejednoznaczność pokazać. Z jednej strony – nawet najbardziej nieprzychylna religii osoba, uznająca, że jest ona „opium dla mas” nie zaprzeczy, że bez tej inspiracji świat kultury i sztuki byłby znacznie uboższy. Z drugiej – nawet najbardziej wobec niej życzliwa osoba nie zaprzeczy, że nie jest ona zjawiskiem niewinnym, ograniczonym li tylko do wiary w lepsze życie po śmierci, pozbawionym wpływu na ekonomię i politykę.

Popatrzmy więc na megakościoły, przypominające swym rozmachem stadiony sportowe, w których brylują obiecujący lepsze życie teleewangeliści. Czy to liberalni, czy konserwatywni – mają szansę sporo zarobić na swoich nauczaniach. Religijne kanały telewizyjne oraz sprzedawane za ich pośrednictwem produkty stały się inspiracją dla jednego z wielu wystawowych eksponatów – „pasa biblijnego”, którego elementem jest otwarta Biblia i który nawiązywać ma do innego „pasa biblijnego” – głównie południowych obszarów USA, w których konserwatywne, ewangelikalne odłamy chrześcijaństwa mają najwięcej do powiedzenia. Wraz ze zmontowanymi fragmentami religijnych telezakupów ma pokazywać, jak wiara poddawana jest utowarowieniu. Bóg i Rynek nie tylko potrafią się ze sobą połączyć, ale też Rynek może zupełnie zdominować Boga.

Byłoby jednak sporym uproszczeniem poprzestawać na analizie amerykańskiej religijności jedynie na poziomie radykalnych odłamów protestantyzmu. Jak na próbę odzwierciedlenia prawdziwego etnicznego i religijnego tygla przystało, znajdziemy tu i inne wyznania i religie. Jedna z prac odwołuje się na przykład do roli kobiet w społecznościach mormońskich. Z daleka wygląda ona na gustowny czepiec z pereł, z bliska okazuje się jednak, że to główki igieł. Dzieł, które z oddali wydają się być wyłącznie religijnymi obrazami i które z bliska okazują się kodować zupełnie inny przekaz – powiązań wiary z przemocą, władzą czy pieniądzem – jest tu zresztą więcej, jak wizerunek Chrystusa, który z bliska okazuje się złożony z figurek żołnierzyków.

Ten tygiel widać chociażby na zdjęciach Davida LaChapelle’a, inspirowanych motywami biblijnymi. Na jednej z serii fotograficznych widzimy zstępującego z niebios do Nowego Jorku Chrystusa, który głosi swą dobrą nowinę ludziom o różnych kolorach skóry i pochodzeniu społecznym, w domach i na ulicach miasta. Co ciekawe, z nieba zstępuje tu również… David Koresh, lider sekty Gałąź Dawidowa, który wraz z wieloma swymi wyznawcami zginął podczas oblężenia w teksańskim Waco. Do życia budzi go gra komputerowa, z zapisem której możemy się zapoznać na jednym z filmów tworzących wystawę.

Osoby odpowiedzialne za „In God We Trust” nie ograniczyły się zresztą wyłącznie do prezentacji religijności chrześcijańskiej. Zadbały o to, by nie zabrakło chociażby dzieł, odwołujących się do wierzeń Wschodu – nie powinien zatem zdziwić różowy Budda, siedzący na wysokiej jakości głośnikach, odtwarzających różnego rodzaju mantry, czy mandale, które dzięki odpowiedniemu układowi luster potrafią nas przenieść w bliżej nieokreśloną, niemal kosmiczną przestrzeń. Wschód wydaje się tu być wpisany w idylliczną wizję „lepszego życia”, poszukiwań indywidualnego szczęścia i samorealizacji. Wydaje się zdepolityzowany, zupełnie wyprany z politycznych treści, co najwyżej lekko przypudrowany mariażem z zachodnią kulturą konsumpcyjną.

Porównując dzieła z USA do polskiego dyskursu o religii, zobaczymy, jak dużą rolę odgrywają tu wątki, które nad Wisłą nie wydają się tak istotne – jak chociażby powiązania pomiędzy prezentowaną przez władze religijnością a jastrzębią postawą w polityce międzynarodowej. Już sama różnorodność wierzeń – w przeciwieństwie do zdecydowanej dominacji kościoła rzymskokatolickiego – tworzy zupełnie inną przestrzeń dyskusji. Te same, ocierające się o kicz obrazy Jezusa, Maryi czy świętych na świecach czy malowidłach wydają się zupełnie inaczej „grać”, gdy zestawione są z podobnymi wizerunkami z innych wierzeń i religii, niż gdy stanowią jedyny liczący się element popularnej religijności.

Na wizytę warto zarezerwować sobie trochę czasu. Jedno z wyświetlanych na niej dzieł – film „Mesjasz”, w którym w tle oratorium Haendla możemy oglądać Amerykę w pigułce – trwa prawie dwie godziny. Także przy innych pracach, jak choćby tych, w których wykorzystany jest motyw Piety czy ukrzyżowania, przyobleczony w amerykańskie mundury wojskowe, można spędzić długie minuty.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.