Pięć całkiem zadziornych kobiet
O muzyce źródeł i przełamywaniu stereotypowych poglądów o kulturze wiejskiej mówią Helena Matuszewska i Patrycja Napierała z zespołu Same Suki w rozmowie z Marcinem Wrzosem.
Marcin Wrzos: Gracie ze sobą niespełna rok, więc moje pytanie być może was jeszcze nie zdenerwuje. Skąd się wzięła nazwa Same Suki?
Helena Matuszewska: U źródeł naszego wspólnego projektu leży stary polski instrument ludowy: suka biłgorajska. Nazwa nawiązuje do nazwy instrumentu. Oraz do tego, że jest nas w zespole pięć całkiem zadziornych kobiet.
MW: Gracie muzykę etniczną. W Polsce chyba nadal ludowość nie jest postrzegana najlepiej?
HM: To prawda, ostatnio przykładem może być „Koko Euro spoko” zespołu Jarzębina. Gdzie indziej wybór tej piosenki potraktowany by został z humorem, u nas był to straszny obciach. Polacy muzyki źródeł raczej nie słuchają, wciąż jest to nisza. Powoli zaczyna się to jednak zmieniać.
Patrycja Napierała: Warto zaznaczyć, że my nie gramy muzyki ludowej, czerpiemy z niej, inspirujemy się nią, ale wszystko robimy po swojemu. Czasami tak daleko odbiega to od oryginału, że ciężko to nazwać „ludowizną”. Wynika to w dużej mierze stąd, że każda z nas pochodzi z zupełnie innego świata muzycznego. Każda dodaje trochę siebie i w ten sposób tworzymy nową całość.
HM: Na muzykę źródeł staramy się patrzeć przez pryzmat współczesnego świata. Gramy na tradycyjnych akustycznych instrumentach, wydobywając z nich nowe, współczesne brzmienia i tworzymy współczesne aranżacje starych melodii. Dziś kobiety nie siedzą przy garach i nie haftują wieczorami, za to uczestniczą w manifie, a wieczorami idą na imprezę. Korzystając z muzyki źródeł, próbujemy powiedzieć coś po swojemu.
MW: Tradycyjne melodie i współczesne teksty? Jakie treści chcecie przekazać?
HM: W muzyce ludowej ważny był przekaz, nie przeciwstawiałabym tych dwóch rzeczy. Piosenki miały czasem wydźwięk moralizatorski, czasem refleksyjny, a innym razem humorystyczny. Śpiewano o tym, co w życiu jest ważne. Większość zespołów grających muzykę etniczną używa starych tekstów źródłowych, koncentrując się tylko na muzyce, a my chcemy też opowiedzieć słowami – nie tylko muzyką – współczesny świat, używając tradycyjnych melodii. Koncentrujemy się na jednym i drugim – aranżacji tekstu i muzyki. Chcemy mówić swoim głosem o tym co się dzieje teraz, a nie o tym co działo się 100 lat temu.
PN: Również o rzeczach delikatnych, o których według niektórych głośno nie wypada mówić. Ważne jest dla nas, by wyrażać wszystko to, co myślimy. Polska muzyka etniczna ma wciąż wiele tabu. Chodzi w niej bardziej o zachowanie tradycji niż tworzenie na jej bazie czegoś nowego. W naszych tekstach występują przekleństwa, co niektórych oburza. Z drugiej strony, jak się człowiek zagrzebie w starych tekstach, to okazują się one dużo bardziej sprośne niż np. nasza piosenka „VillageAnka”, w której wyliczamy kochanków. Jak się je czasem poczyta, to naprawdę uszy więdną.
MW: Tradycja bywa nie aż tak tradycyjna, jak chcieliby tego tradycjonaliści?
HM: Być może. Mamy jedną piosenkę z oryginalnym, chociaż trochę uwspółcześnionym tekstem. Nosi ona tytuł „Siedem” i jest w niej mowa o mordowaniu dzieci przez matkę. Można powiedzieć, że jest to temat w dzisiejszej Polsce bardzo aktualny. Pamiętam, jak po występie na Festiwalu Nowa Tradycja podszedł do nas pewien pan i nie krył swojego oburzenia. Nakrzyczał na Magdę Wieczorek-Duchewicz, jak ta śmie śpiewać takie rzeczy, kiedy na sali znajdują się dzieci. Ona starała się spokojnie mu wytłumaczyć, że jest to tradycyjna ballada z XVI w. i pretensje co do ewentualnej drastyczności przekazu należy kierować do jej autora.
MW: Trudno uciec od stereotypów. Tradycja, a już wiejska szczególnie bywa postrzegana jako model patriarchatu. A przecież na wsi przetrwało wiele tradycji, często jeszcze pogańskich, które zupełnie inaczej definiują rolę kobiety. Zapytam wprost, czy czujecie się czarownicami?
PN: Póki co jesteśmy na etapie uwspółcześniania starych rzeczy, ale w przyszłości… Fajny pomysł, kto wie (śmiech). Nigdy o tym nie myślałyśmy, nikt tego wprost nie nazwał, ale trochę tak jest rzeczywiście…
HM: Na pewno wszystkie zdajemy sobie sprawę jak silna jest kobieca natura i jak ważna jest dla nas. Każda z nas jest silną osobowością. Praca nad muzyką i połączenie tak różnych sposobów myślenia o muzyce bywa czasem nie lada wyzwaniem. Fajne jest to, że zawsze staramy się dogadać. Jest to nie tylko muzyczne spotkanie, ale też poszukiwanie własnego brzmienia…
PN: Plecenie warkocza (śmiech). Czasami jest nam bardzo łatwo go zapleść, a czasami siedzimy i nie jesteśmy w stanie stworzyć nowego numeru. A na końcu jeszcze się obrażamy na siebie. Na szczęście potem pojawia się impuls, ten najprzyjemniejszy moment dla każdego artysty i w jednej chwili wiemy, co chcemy osiągnąć.
MW: Co sprawiło, że zaczęłyście grać razem? Czy to forma ucieczki od muzyki popowej?
PN: My od niczego nie uciekamy. Czerpiemy z różnych źródeł. Zanim powstały Same Suki, każda z nas uczestniczyła w wielu innych projektach. My nie zaczynamy swojej przygody z muzyką. Ja muzycznie działam już niemal 19 lat. Regularnie gram w zespole wykonującym muzykę celtycką. Grywam muzykę bałkańską, żydowską, sefardyjską, Same Suki to dla mnie kolejny etap muzycznego rozwoju. Większość z nas można znaleźć w innych projektach. Całe nasze życie kręci się wokół muzyki. Każda z nas szuka czegoś nowego. Kiedy muzyk przestaje szukać, przestaje być muzykiem.
HM: Każda z nas inaczej się rozwijała, ja jestem po 18 latach klasycznego grania na skrzypcach. Muzyką źródeł interesowałam się od zawsze, wychowałam się w górach, moi rodzice uwielbiali muzykę góralską. Może „fizycznie” muzyką etniczną zajmujemy się od roku, ale była ona obecna w moim życiu od zawsze. Tak naprawdę to styl życia ukierunkował nas w tę stronę.
MW: Jeśli mówimy o poszukiwaniach, to nie mogę nie zapytać o instrumenty, na których gracie.
HM: Ja i Marta Sołek gramy na fidelach kolanowych, paznokciowych, tj. na suce biłgorajskiej i fideli płockiej. Kluczowa jest oczywiście suka biłgorajska, instrument zapomniany na sto lat i zrekonstruowany dopiero 20 lat temu. Nie zachował się do naszych czasów żaden egzemplarz, do rekonstrukcji musiała wystarczyć akwarela Wojciecha Gersona.
PN: Eksperymentujemy z bardzo różnymi instrumentami, czego przykładem może być rebab. Jest to strunowy instrument smyczkowy podobnie jak fidele, ale brzmi zupełnie inaczej. Ten turecki instrument wykorzystujemy w polskich melodiach ludowych, gdzie świetnie się sprawdza. Ja gram na bębnach obręczowych, które pochodzą z tej samej tradycji co rebab. W naszych utworach można usłyszeć instrumenty z różnych stron świata takie jak zanza, cajon, bendir czy darabuka. Justyna Meliszek jest głównie muzyczką klasyczną, gra na wiolonczeli i coraz lepiej się odnajduje w etnicznym graniu, umiejętnie łącząc je z klasycznym brzmieniem. No i oczywiście jest Magda, która nie śpiewa białym głosem…
HM: …i o to właśnie chodziło. Niektórzy mieli do nas o to pretensje, a my po prostu nigdy nie chciałyśmy, by było inaczej. Im więcej mamy utworów, tym więcej wprowadzamy nowych elementów, instrumentalnych też. Wszystkie eksperymentujemy, a przez to, że każda z nas jest inna i każdy z tych instrumentów jest tak inny, to mamy szansę nawzajem się inspirować. Chcemy delikatnie poeksperymentować z elektroniką. Ostatnio kupiłam sobie elektryczną lirę kreteńską. Zobaczymy, co z tego wyjdzie, niektóre rzeczy na próbach przejdą, a inne nie.
MW: Jak ważnym dla waszej kariery był Festiwal Nowa Tradycja?
PN: Pierwszy koncert, który zagrałyśmy razem, miał miejsce na Nowej Tradycji w kwietniu 2012 r. I tak się złożyło, że zaowocowało to nagrodą w postaci sesji nagraniowych w studiu Polskiego Radia. Płyta, nad którą pracujemy, będzie nagrywana właśnie tam. Korzystając z okazji, chciałabym wyjaśnić, że zespół Same Suki nie powstał na potrzeby festiwalu Nowa Tradycja. Powstał dużo wcześniej, a pewne sprawy niezależnie od nas spowodowały, że musiałyśmy trochę zwolnić tempo. Przez ostatni rok regularnie odbywały się próby, pracowałyśmy nad materiałem na płytę. Ci, którzy myśleli, że powstałyśmy na potrzeby festiwalu, ostro się wkrótce zdziwią.
MW: Powoli szykuje się nowa płyta i zapewne nowa trasa koncertowa?
PN: Płyta się szykuje, trasa koncertowa mniej, ale już parę koncertów jak najbardziej. Mamy mnóstwo miejsc, które się do nas zgłaszają z propozycją zagrania. Być może damy koncerty już w kwietniu w Warszawie, Poznaniu, Zamościu… Są już konkretne plany, teraz trzeba je tylko zrealizować. Płytę planujemy zacząć nagrywać w kwietniu, powoli dopinamy materiał. Oczywiście to tylko plany, bo po drodze może wyskoczyć mnóstwo różnych rzeczy. Jesteśmy już faktycznie umówione w Polskim Radiu i tylko od nas zależy, czy będziemy w 100 procentach przygotowane, żeby wejść, czy może trochę przesunąć to w czasie. Nie chcemy nic robić na siłę, przede wszystkim chcemy być zadowolone z efektu końcowego. Wymaga to cierpliwości i dłuższego posiedzenia nad materiałem, który już mamy. Do końca roku płyta powinna być już do kupienia. Teraz pracujemy nad stroną internetową, musimy zorganizować sesję zdjęciową…
MW: Już nie mogę doczekać się efektów. Czy w tym, co robicie, czujecie wsparcie środowiska?
PN: Myślę, że zdania co do tego, co robimy, są podzielone. Jak w każdym środowisku. Są tacy, którzy będą nam kibicować i tacy, którzy z radością przyjmą każde nasze potknięcie. My staramy się robić swoje, w sposób jak najbardziej profesjonalny. Mogą mówić o nas źle, ważne by w ogóle mówili (śmiech).
HM: Muzykom, którzy chcą robić coś fajnego w naszym kraju jest ciężko. Realizacja niekomercyjnych projektów bywa bardzo trudna. Niezależnie od tego, czy jest to muzyka etniczna, jazzowa czy jakakolwiek inna. I choć bywa ciężko, nikt z nas nie zastanawia się nad tym, czy nie pójść pracować do Biedronki. Nam się po prostu bardzo chce, muzyka jest naszą pasją. My nie widzimy sensu życia bez muzyki, tworzenia, prób, bez poznawania nowych ludzi.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.