Na tropach ludzkości
Jak opowiedzieć o wojnie z terroryzmem, polityce w stanie wojny, torturach, równości płci, roli religii i granicach człowieczeństwa? Najlepiej przy pomocy statków kosmicznych, robotów, robotów, które wyglądają jak piękne kobiety i pięknych kobiet, które strzelają do robotów. Mowa oczywiście o serialu „Battlestar Galactica” (BSG) stworzonym przez Glena A. Larsona i zrealizowanym w 1978 r. na fali popularności „Gwiezdnych wojen”. Jego najważniejszą inkarnacją jest trzygodzinny miniserial z 2003 r. i jego kontynuacja stworzona przez Ronalda D. Moore’a i Davida Eicka. Serial doczekał się też dwu prequeli: „Caprica” i „Blood and Chrome”, towarzyszyły mu również książki, komiksy i gry.
Historia opowiedziana w „Battlestar Galactica” zaczyna się w dawno temu w odległej galaktyce. Ludzkość zamieszkująca 12 planet-kolonii zostaje zaatakowana przez Cylonów – roboty, które zbuntowały się przeciw swoim twórcom. Tytułowa Battlestar Galactica (BSG) to ostatni statek bojowy, który przetrwał atak Cylonów i wraz z przypadkową flotą innych jednostek ucieka przed złymi robotami, jednocześnie szukając legendarnej kolebki ludzkości – Ziemi.
Opowieść nie bazuje na przewidywalnym podziale na roboty, desperacko próbujące zrozumieć i posiąść jakąś ulotną i niedostępną im ludzka cząstkę, i ludzi o miękkich ciałach, a wielkich sercach. Od kiedy Cyloni zbudowali sobie ludzkie ciała i odczuwają emocje, podział na to, co ludzkie i co „sztuczne” staje się coraz bardziej płynny. A co jeśli Cyloni wyglądają jak ludzie, czują jak ludzie; a co jeśli… Cyloni są wśród nas? Pytanie o istotę człowieczeństwa to jedna z najbardziej fundamentalnych kwestii rozważanych w serialu.
Na pewno wyróżnikiem ludzkości nie jest wiara, gdyż Cyloni są głęboko religijni. Wierzą w jednego boga i jego boski plan, którego wszyscy – i ludzie, i Cyloni – są częścią. Tymczasem wierzący w cały panteon bogów ludzie walczą o przetrwanie, a metody, po jakie sięgają w tej walce, często dowodzą, że niezbędność istnienia ludzkości jest mocno dyskusyjna. A jednak ludzkość potrzebuje mitu, bo tylko mit, dający nadzieję, jest w stanie uchronić 50 000 ludzi, zamkniętych w statkach kosmicznych i żyjących w ciągłym strachu przed tropiącymi ich Cylonami, od masowego szaleństwa i chaosu. Religijne wątki były wpisane w DNA serialu od samego początku. Glen A. Larson, Mormon, wplótł w historię elementy mormońskiej doktryny, z planetą Kolob (w serialu: Kobol) na czele. Religia jest w serialu rozpatrywana jako część mechanizmów władzy i aparat ideologiczny budujący wspólnotę.
Dwie osiowe postaci serialu, wokół których koncentrują się najważniejsze wątki polityczne, to prezydent Laura Roslin i komandor William Adama. Jak para pierwszych rodziców, Roslin i Adama prowadzą ludzkość ku przetrwaniu (pierwotny tytuł serii, nadany jej jeszcze przez Jacksona, to „Arka Adamy”.) W warunkach wojny delikatna równowaga sił między władzą cywilną a militarną, jest wciąż poddawana próbom i negocjacjom. Na dodatek pani prezydent, głęboko wierząca w siłę swojego urzędu i jego niezbędność dla prawidłowego funkcjonowania i przyszłości ludzkości, dostaje nieoczekiwany bagaż do udźwignięcia, gdy okazuje się, że jej sytuacja pasuje do starożytnej przepowiedni, nomen-omen, niejakiej Pytii, co stawia trzeźwo myślącą i niezbyt religijną panią prezydent w ciekawym położeniu, zarówno od strony osobistej, jak i politycznej.
Scena zaprzysiężenia pani prezydent jest nawiązaniem do okoliczności zaprzysiężenia Lyndona Johnsona na pokładzie samolotu Air Force One po śmierci Kennedy’ego w zamachu. Całość jest filmowana „z ręki”, drżącą jakby z emocji kamerą, wprost odwołującą się do słynnego zdjęcia z zaprzysiężenia Johnsona i przywołującą ważne dla Amerykanów emocje. Takich odniesień jest mnóstwo, jak choćby mowa Chiefa Tyrol’a, głównego mechanika na pokładzie BSG, działacza związkowego, która wprost cytuje słynną mowę Mario Savio z Free Speech Movement z 1964 r., nawołującą do sprzeciwu wobec opresyjnej maszyny państwowej.
Laurę Roslin gra Mary McDonnell, znana z kultowego „Donnie Darko”, dwukrotnie nominowana do Oscara (w tym raz za rolę w „Tańczącym z wilkami”), w Adamę wcielił się Edward James Olmos, znany fanom fantastyki z Blade Runnera, jednego z najważniejszych i najlepszych filmów gatunku. Obsadzenie tych aktorów w głównych rolach było bezpieczną decyzją, która zrobiła miejsce na bardziej kontrowersyjne ruchy, które początkowo spotkały się z mocnym oporem ze strony fanów oryginalnej wersji.
W pierwotnej wersji z 1978 r. w pilota-asa przetworzy o znaku wywoławczym „Starbuck”, wcielił się znany z „Drużyny A” Dirk Benedict, w wersji z 2003 r. Starbuck ma okrągłe policzki aktorki Katee Sackhoff. Ta zmiana tak mocno zirytowała Benedicta, że napisał na swoim blogu, że tak, jak nie może być Hamletty, tak też nie może być Stardoe (Starbuck – „gwiezdny kozioł”, Stardoe – „gwiezdna łania”). Jednak po początkowym oporze (Katee Sackhoff została wygwizdana w czasie Comic Con w San Diego w 2004 r.), Starbuck została w końcu zaakceptowana przez fanów, stając się jedną z najważniejszych i najpełniejszych postaci serii. Według Benedicta „wykastrowanie” Starbuck (wpis nosi uroczy tytuł „Utracone w kastracji”) całkowicie pozbawiło tę postać wiarygodności, a cygaro w jej ustach ma zupełnie inny posmak niż w ustach Starbucka-mężczyzny. Prawdopodobnie ma to związek z tym, kto jakie cygara lubi, ale to już problem Benedicta, bo na pewno nie Starbuck.
Decyzja, aby Starbuck zagrała kobieta, nie była prostą zamianą płci – scenarzyści próbowali wyobrazić sobie społeczeństwo, w którym równość płci jest praktyką codzienności, i w którym płeć najlepszego pilota floty nie ma najmniejszego znaczenia. Jest to udana próba i z łatwością wierzymy w Starbuck – dziewczynę, która według słów samej Katee Sackhoff „większość swoich kalorii przyjmuje w postaci alkoholu”. Jednocześnie Cylon Number 6 (Tricia Helfer), czyli długonoga blondynka w czerwonej sukience, zdecydowanie puszcza oko do jeszcze nie całkiem wyemancypowanej widowni.
To pomiędzy Starbuck a Laurą Roslin rozgrywają się sceny jednego z najbardziej kontrowersyjnych odcinków. Aby wydobyć informacje o ładunkach atomowych rzekomo zainstalowanych na pokładzie BSG, Starbuck torturuje Cylona Leobena, stosując waterboarding, czyli podtapianie. Dzieje się to za zgodą prezydent Laury Roslin, która jednak przerywa przesłuchanie, zdegustowana przemocą. Sama jednak skazuje Leobena na śmierć. Ten odcinek ogląda się z mieszanymi uczuciami – i Starbuck, i Roslin mają swoje powody, ale żadna z nich nie wychodzi z tej moralnej próby zwycięsko. To jedna z najmocniejszych stron serialu. Nawet gdy postacie podejmują złe decyzje, zawsze rozumiemy dlaczego, i chociaż wybaczamy im ich słabości, nigdy nasze – widzów – przebaczenie nie wystarcza, by bohaterowie nie musieli mierzyć się z konsekwencjami swoich decyzji. W ich portretach jest subtelność i głębia, dbałość o ciągłość osobistych historii, w których nie ma zwycięstwa bez kosztów, a każda porażka jeśli nie zabija, to zostawia trwałe ślady.
Tuż przed finałowym odcinkiem serii w marcu 2009 r. w siedzibie Organizacji Narodów Zjednoczonych w Nowym Jorku odbył się panel dyskusyjny poświęcony „Battlestar Galactica”. Rozmawiano o prawach człowieka, terroryzmie, dialogu pomiędzy cywilizacjami i religiami, a także sytuacji dzieci w czasie konfliktów zbrojnych. Oglądanie zapisu panelu to ciekawe doświadczenie. W pewnym momencie Edward James Olmos, serialowy komandor Adama, swoim szorstkim, głębokim głosem mówi, że nie ma ras, jest tylko jedna – ludzka. Na jeden magiczny moment zaciera się granica pomiędzy serialem a rzeczywistością i na jedną krótką chwilę bardzo chce się wierzyć, że jakiś komandor Adama poprowadzi nas na bezpieczną Ziemię.
Jak każda rasowa science-fiction, w bezpiecznym kamuflażu odległej w czasie i przestrzeni galaktyki, BSG na serio rozważa współczesną wojnę z terroryzmem i jej konsekwencje. Mimo że sceny walk w kosmosie ogląda się świetnie, a organiczna elegancja Cylońskich statków urzeka, to najważniejsze sceny serialu mogłyby z powodzeniem zostać wystawione na teatralnych deskach, z minimum charakteryzacji i podstawową scenografią. Najważniejsi są ludzie i zupełnie ludzcy Cyloni, w nieubłaganych trybach wojny, własnych słabości i uprzedzeń, często niechętnie stawiający czoła rolom, jakim muszą sprostać. Wszystkie decyzje mają konsekwencje i koszty, a happy end ma słodko-gorzki smak.
Być może tylko w takim właśnie, trochę archaicznym i przez to umownym sztafażu, można poważnie mówić o sprawach, które w Ameryce z traumą 11 września, inaczej mogłyby brzmieć zbyt boleśnie, zbyt prawdziwie, bez należnego im dystansu. W obliczu kolejnej wojny, na którą wybierają się USA, pytanie, które wciąż zadaje sobie wielu Amerykanów, brzmi – co zrobiłaby Laura Roslin?
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.