Mop kontra zachwyty koneserów
Przez media przetoczyła się niedawno fala komentarzy o wypadku w Museum am Ostwall w Dortmundzie, gdzie sprzątaczka „bezpowrotnie zniszczyła” najdroższe dzieło w muzealnej kolekcji: instalację słynnego niemieckiego artysty-prowokatora, Martina Kippenbergera, pt. „Gdy zaczyna kapać z sufitu”.
Częścią instalacji był gumowy pojemnik na wodę z warstwą wapiennego osadu, która – jak z powagą donoszą media – „fascynowała koneserów”, a którą wymyła sprzątaczka, uznając ją za brud. „Najwyraźniej nie znała się na sztuce nowoczesnej” – komentują dziennikarze. Ja chciałbym zaproponować inne myślenie o tej sytuacji: to raczej media komentujące w ten sposób wydarzenie, zademonstrowały smutną ignorancję. To próba XIX-wiecznego podejścia do sztuki, którą ogląda się w nabożnej ciszy w muzeach – sanktuariach Kultury Wysokiej.
Tymczasem sprzątaczka podjęła z dziełem żywy dialog: obejrzała je wnikliwie i zainterweniowała w nie zgodnie z własną wrażliwością kulturową. Czy Martin Kippenberger, gdyby nadal żył, wściekłby się o to? Nie sądzę. Myślę że śmiałby się do rozpuku, zachwycony tym, że jego dzieło wywołało żywą interakcję. Warto też odnotować, że żadne z popularnych mediów nigdy wcześniej nie zająknęło się o instalacji Kippenbergera; dzieło „ożyło” i stało się aktywnym elementem obiegu kultury dopiero przez interwencję sprzątaczki. Być może trzeba na to wydarzenie spojrzeć na opak. To nie sprzątaczka uśmierciła dzieło Kippenbergera, ono już wcześniej było martwe: upupili je – mówiąc po Gombrowiczowsku – kuratorzy dortmundzkiego muzeum, gdy tę instalację – będącą szyderstwem z rytuałów „kultury wysokiej” – ustawili w przestrzeni galerii i oczekiwali oglądania jej w nabożnej ciszy.
Oto w czystej postaci zderzenie starego z nowym. Jak widać, stare podejście do kultury ma się dobrze, stereotypy trzymają się mocno. Artystyczne prowokacje bywają bezlitośnie wciągane w pułapkę przytulnych instytucji. Artyści też nie są bez winy: niejednemu buntownikowi marzy się rola ulubieńca „kulturalnego salonu”. Ale z perspektywy debaty o znaczeniach współczesnej sztuki, kto wie, czy interwencja dortmundzkiej sprzątaczki z mopem nie jest wypowiedzią wartościowszą niż pompatyczne „zachwyty koneserów” nad osadem w gumowym pojemniku Kippenbergera?
Odbiorca kultury przez lata był stawiany w roli słuchacza, widza, nie zaś partnera dialogu. Nie dziwota, że może dziś nie mieć łatwości uczestniczenia, podejmowania rozmowy z dziełami. Oduczył go tego pracowicie stary model upowszechniania kultury. Mamy kryzys uczestnictwa w kulturze nie tylko dlatego, że instytucje kultury działają w sposób nieprzystający do potrzeb współczesności, że nie tworzą zadowalającego dostępu do kultury. Kryzys wynika także stąd, że nie powstały społeczne zwyczaje uczestnictwa w kulturze, która dzieje się w instytucjach. Uczestnictwo jednak nie znikło; wyniosło się tylko z nieprzyjaznych instytucji do Internetu i w sferę zapośredniczoną przez urządzenia techniczne. Tu następuje nie tylko odbiór sztuki, ale i twórczość. Każdy dziś może być pisarzem-blogerem i reżyserem własnych filmów rejestrowanych telefonem komórkowym (są już festiwale takich filmów). Jeśli instytucje nie dostrzegą potrzeby partnerstwa z taką aktywnością kulturalną – bajecznie zróżnicowaną i opartą o żywe uczestnictwo – mogą za chwilę nie być nikomu potrzebne.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.