Gra pozorów
Sztandarowe projekty, którymi się rząd chwali, okazały się albo zbyt przedwcześnie odtrąbioną fanfarą albo niewypałem. Agnieszka Grzybek ocenia 4 lata PO z punktu widzenia praw kobiet.
Stagnacja. Tak można by ocenić sytuację kobiet po czterech latach rządów PO. Niewiele drgnęło, niewiele się zmieniło. Jest raczej miałko i nijako. Krok w przód i dwa w tył. Sztandarowe projekty, którymi się rząd chwali, okazały się albo zbyt przedwcześnie odtrąbioną fanfarą (np. obietnica refundowania in vitro, która się ostatecznie zakończyła brakiem stosownej ustawy), albo niewypałem (np. ustawa żłobkowa, na realizację której samorządy nie mają środków), albo projektem innego autorstwa (np. ustawa parytetowa, która przybrała kształt ustawy kwotowej, była całkowicie oddolną inicjatywą).
Trudno się zresztą temu dziwić, skoro w expose wygłoszonym przez premiera Donalda Tuska tuż po objęciu teki szefa rządu w 2007 r. polityka równościowa nie została wymieniona wśród priorytetów. Kadencja upłynęła zresztą pod znakiem awantur wokół min. Radziszewskiej, pełnomocnika rządu ds. równego traktowania, która przez pierwsze dwa lata wykazywała daleko idący dystans, o ile nie wrogość, wobec problemu dyskryminacji kobiet. I zajmowała się głównie… blokowaniem tzw. ustawy antydyskryminacyjnej. Obowiązek jej uchwalenia wynikał z konieczności dostosowania polskiego prawa do równościowych dyrektyw unijnych, za opieszałość groziły Polsce unijne kary. Min. Radziszewska nieustannie zgłaszała rozliczne uwagi do projektu ustawy, co w pewnym momencie skończyło się absurdalnie – wystawieniem negatywnej opinii przez Urząd Integracji Europejskiej, który zarzucił proponowanemu przez rząd projektowi, że jest… sprzeczny z prawem unijnym (sic!). W tej sprawie interweniowali np. w 2009 r. europosłowie z Grupy Zielonych w Parlamencie Europejskim, domagając się od Komisji Europejskiej podjęcia działań. Ta w końcu wniosła przeciwko Polsce sprawę do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości za niewdrożenie w terminie unijnych przepisów antydyskryminacyjnych. Za lenistwo min. Radziszewskiej zapłacimy my – z naszych podatków.
Gwoli usprawiedliwienia można powiedzieć, że ten marazm w dziedzinie polityki równouprawnienia spowodowany był niejasnym podziałem kompetencji. Z jednej strony w kancelarii premiera utworzono stanowisko pełnomocnika rządu ds. równego traktowania. Z drugiej zaś w ministerstwie pracy i polityki społecznej funkcjonował departament ds. kobiet, rodziny i przeciwdziałania dyskryminacji odziedziczony jeszcze po poprzednim rządzie, który zlikwidował stanowisko pełnomocnika rządu ds. równego statusu kobiet i mężczyzn sprawowane przez nieodżałowaną Izabelę Jarugę-Nowacką, a później prof. Magdalenę Środę. To rozproszenie odpowiedzialności za politykę równouprawnienia było dla min. Radziszewskiej wygodnym pretekstem, którym zasłaniała się, tłumacząc brak swoich działań. Okazało się bowiem, że właściwie za nic nie odpowiada.
Pewnie dlatego, szukając dla siebie zajęcia, zajęła się różnymi inicjatywami na rzecz dzieci (to zawsze chwalebna działalność!), wchodząc w kompetencje Rzecznika Praw Dziecka. Ten stan się nie zmienił wraz z przyjęciem przez Sejm pod koniec 2010 r. tzw. ustawy antydyskryminacyjnej, gdyż min. Radziszewska sprytnie co bardziej uciążliwe obowiązki związane z realizacją polityki równouprawnienia powierzyła Rzecznikowi Praw Obywatelskich, nie zapewniając w projekcie ustawy żadnych środków, które pozwalałyby się z nich wywiązać. Ustawa jest? Jest! A że jej przepisy martwe, to już inna sprawa.
Osłabianie instytucji mających działać na rzecz wyrównywania szans kobiet i mężczyzn to zresztą znak firmowy rządów Platformy. Z niegdyś prężnej Parlamentarnej Grupy Kobiet (PGK), założonej w Sejmie na początku lat 90. przez Barbarę Labudę, która w działania na rzecz kobiet chciała włączyć posłanki z różnych partii, zostały w zasadzie zgliszcza. Niektórzy sądzą, że Grupa się nawet samorozwiązała, z pewnością jednak trudno powiedzieć, czym się wsławiła w tej kadencji Sejmu, może właśnie tylko brakiem działań.
Ani PGK, ani min. Radziszewska nie interweniowały np., kiedy minister zdrowia Ewa Kopacz orzekła, że „rodzenie musi boleć”, w związku z czym w standardach opieki okołoporodowej nie uwzględniono refundowanego dla kobiet rodzących znieczulenia. Nie protestowały, kiedy – jak to zwykle bywa ze względów finansowych – rząd po raz kolejny zrezygnował z wprowadzenia zmian prawnych, które wyrównałyby sytuację kobiet prowadzących własną działalność gospodarczą, a przebywających na urlopach wychowawczych. W przeciwieństwie do zatrudnionych na etatach za kobiety samozatrudnione państwo nie odprowadza składek na ubezpieczenie społeczne, z których płacone są przyszłe emerytury. Biorąc pod uwagę, że choć mamy wysoki odsetek kobiet prowadzących własną działalność gospodarczą, to jednak większość z nich ma małe firmy zatrudniające jedną, dwie osoby, dyskryminację tę odczują boleśnie na starość. Za to min. Radziszewska wsławiła się torpedowaniem obywatelskiego projektu ustawy o parytetach, przygotowanego przez Kongres Kobiet, pod którym zebrano ponad 150 tys. podpisów. Na dwa dni przed pierwszym czytaniem w Sejmie na specjalnie zwołanej konferencji prasowej usiłowała udowodnić, że ustawa jest sprzeczna z Konstytucją.
Przykłady zaniechań można by mnożyć. Jeśli mimo wszystko nie jest tak źle i jak donoszą media, dokonują się w Polsce ogromne zmiany w obszarze równouprawnienia, to zawdzięczamy to przede wszystkim oddolnym inicjatywom, organizacjom pozarządowym od lat domagającym się innej polityki i ich konsekwencji w nagłaśnianiu rażących przypadków dyskryminacji. Pewnie dlatego nowa inicjatywa „TAK dla Kobiet” cieszy się tak dużym powodzeniem. Osoby podpisujące się pod obywatelskim projektem ustawy o świadomym rodzicielstwie oraz innych prawach reprodukcyjnych, mówią z ulgą: „Wreszcie!”. Bo wreszcie ktoś miał odwagę powiedzieć, że hipokryzji i gry pozorów w odniesieniu do praw kobiet mamy dość.
Agnieszka Grzybek kandyduje do Sejmu z rekomendacji Zielonych na liście SLD, okręg warszawski, lista nr 3, miejsce 6. Tekst ukazuje się w ramach cyklu Polska po 4 latach PO. Zapraszamy do lektury i dyskusji!
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.