Elektrownie atomowe na Bliskim Wschodzie
Na Bliskim Wschodzie niemal wszyscy chcą mieć elektrownie atomowe. Nie zmieniła tego nawet katastrofa w Fukushimie. Nic dziwnego – kwestie związane z bezpieczeństwem czy ochroną środowiska mają tu znaczenie drugorzędne. Elektrownia atomowa to prestiż, miernik rozwoju i geopolitycznego znaczenia. A przede wszystkim gwarancja zapoznania się z technologią, którą w przyszłości będzie można wykorzystać do celów militarnych.
Wrogowie i sojusznicy
Podobne powody leżały u podstaw irańskiego programu jądrowego. Można uznać, że jest on modelowy dla całego regionu. Jego początki sięgają rządów szacha Mohammeda Rezy Pahlawiego. Pierwszy reaktor badawczy dostarczyli Iranowi Amerykanie. W latach 70. podpisano szereg kontraktów na budowę elektrowni jądrowych i dostawy paliwa jądrowego z USA, Francją i RFN. Inwestycji nie zaszkodziły nawet słowa szacha, który w 1974 r. zadeklarował, że zamierza posiąść broń jądrową. Prace nas budową elektrowni atomowej przerwała rewolucja islamska.
Rząd szacha podpisał kontrakt wart 4-6 mld dolarów na budowę dwóch reaktorów w Bushehr z niemieckim koncernem Siemens Kraftwerk Union. Wykonawcą miał być ThyssenKrupp. Zanim niemiecki koncern wycofał się z realizacji projektu, pierwszy reaktor był w 50%, a drugi w 85% gotowy. Elektrownia miał zostać ukończona w 1981 r. Z powodu upadku szacha, a później wojny iracko-irańskiej zawieszono realizację inwestycji. Dopiero na początku lat 90. projektem zainteresowali się Rosjanie. Mimo opóźnień wynikających m.in. z trudnej sytuacji międzynarodowej rosyjski Atomstroiexport ukończył elektrownię w Buszehr we wrześniu 2011 r. Na razie nie osiągnęła ona jeszcze pełnej mocy 1000 MW, ale już teraz Iran deklaruje dalszą współpracę z Rosją przy budowie następnych elektrowni atomowych.
Świat nie przestaje podejrzewać Iranu o prace nad bronią jądrową. Szczególnie od czasu, kiedy na jaw wyszedł irański program wzbogacania uranu, realizowany w ośrodku nuklearnym Natanz. Posiadający broń jądrową Iran nie musiałby się po raz pierwszy od bardzo dawna obawiać ataku z zewnątrz. To tylko wzmocniłoby jego pozycję w regionie i uczyniło niemal całkowicie odpornym na międzynarodową presję. Nie dziwi więc fakt, że inne w dużym stopniu autorytarne reżimy na Bliskim Wschodzie chcą iść drogą Iranu. Wcześniej z sukcesem kroczył nią przecież Izrael.
W pogoni za zyskiem
Dziwi za to upór państw zachodnich, które za wszelką cenę starają się sprowadzić budowę elektrowni atomowych na Bliskim Wschodzie do kwestii ekonomicznych. Ignorują fakt, że udostępnianie technologii jądrowych może mieć daleko idące skutki polityczne. Zagrożenia przesłaniają wielomiliardowe kontrakty zawierane przez zachodnie firmy. Arabia Saudyjska, która ma w planach wybudowanie 16 elektrowni atomowych, wyda na ten cel 100 mld dolarów. Jest się więc o co bić.
Przedsmak tego można było obserwować w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Do przetargu na budowę 6 reaktorów stanęły koncerny z USA, Japonii, Korei Południowej i Francji. Ostatecznie kontrakt wart 20 mld dolarów został zawarty trochę niespodziewanie z koreańskim KEPCO. Powstanie pierwszego reaktora planowane jest na r. 2016. Będzie to pierwsza elektrownia atomowa w kraju arabskim. Co zastanawiające, rząd USA zaoferował nawet swoje technologie nuklearne, mimo obaw Kongresu wywołanych bliską współpracą gospodarczą ZEA z Iranem. Chęć zdobycia kontraktu była jednak silniejsza.
W 2007 r. jedna z amerykańskich firm podpisała umowę na przeprowadzenie wstępnych analiz niezbędnych do budowy elektrowni atomowej z rządem Jemenu – jednego z najbiedniejszych krajów regionu. Po ustąpieniu prezydenta Alego Abdullaha Saleha rząd podjął decyzję o zawieszeniu inwestycji. Należy się domyślać, że gdyby znalazły się fundusze, byłaby ona kontynuowana. Nie miałby znaczenia fakt, że ten rządzony do niedawna autorytarnie kraj, rozdzierany przez separatyzm i uwikłany w wojnę z niezwykle silną lokalną komórką Al-Kaidy, jest niestabilny politycznie.
Ochrona przes nieodpowiedzialnym rozprzestrzenianiem technologii jądrowych była jeszcze do niedawna jednym z priorytetów przy podpisywaniu umów dotyczących budowy elektrowni atomowych. W ostatnim okresie schodzi to na dalszy plan. Symbolem tego była wizyta Muammara Kadafiego w Paryżu w 2007 r. Prezydent Sarkozy złożył wówczas obietnicę budowy w Libii elektrowni atomowej, która dostarczałaby energię do zakładu odsalania wody morskiej. Działo się to ledwie dwa lata po tym, jak Libia oddała Amerykanom kupione nielegalnie wirówki do wzbogacania uranu i w rok po tym, jak wyrzekła się broni atomowej, co umożliwiło skreślenie jej z listy krajów, którym nie należy udostępniać technologii nuklearnych. Do niedawna był na niej również Egipt, który w 2008 r. podpisał umowę z Rosją na budowę elektrowni atomowej w Ad-Daba.
Liczy się tu i teraz
Prawdopodobieństwo, że technologie nuklearne trafią do państw trzecich, to tylko jedno z zagrożeń. Budowa elektrowni atomowych w regionie, w którym działa wiele islamskich organizacji terrorystycznych, może tylko ułatwiać im wejście w posiadanie materiałów radioaktywnych. Mogą być one następnie wykorzystane do budowy tzw. brudnej bomby, która zdetonowana może być dosłownie wszędzie. O tym, że problem jakości zabezpieczeń nie jest czysto teoretyczny, świadczą poszukiwania przez władze Egiptu skradzionych w styczniu tego roku materiałów radioaktywnych. Zaalarmowana została policja i wojsko. Niewiele wiadomo o sprawcach, prawdopodobnie uciekli w kierunku półwyspu Synaj, gdzie znajdują się kryjówki Al-Kaidy.
W Egipcie trwają protesty przeciwko budowie elektrowni w Ad-Daba. Ludzie boją się katastrofy i ewentualnego skażenia. Egipt ma dwa reaktory badawcze w Inshas. W maju 2011 r. doszło najprawdopodobniej do wycieku 10 tys. litrów silnie radioaktywnej wody. Przyczyną było niezachowanie środków bezpieczeństwa. Trudno stwierdzić cokolwiek pewnego, bo incydent został zatajony. Takie postępowanie władz dodatkowo wzbudza strach. Ten problem istnieje wszędzie, również w Europie władze niechętnie informują o nieprawidłowościach związanych z funkcjonowaniem reaktorów jądrowych. Skala tego zjawiska na Bliskim Wschodzie jest jednak zdecydowanie większa.
Obserwując dyskusję wokół irańskiego programu nuklearnego, nie sposób nie zauważyć, jak bardzo schizofreniczne podejście prezentują państwa zachodu. Krytykują Rosję za dostarczanie technologii Iranowi i jednocześnie starają się sprzedać swoje technologie niemal każdemu, kto zechce je kupić. Dziś aspiracji atomowych na Bliskim Wschodzie nie ma chyba tylko Irak. Swoje programy nuklearne chcą rozwijać również państwa arabskie z północnej Afryki. Nawet biedny Sudan planuje zbudować do 2030 r. pierwszą elektrownię atomową. Dziś decydujące znaczenie ma zysk, sprawy takie jak prawa człowieka czy bezpieczeństwo schodzą na dalszy plan.
Nie bez przyczyny Bliski Wschód jest dziś miejscem, gdzie będzie budowało się najwięcej elektrowni atomowych. W tym momencie jest to jeden z najbardziej zapalnych regionów na świecie. Posiadanie własnych programów jądrowych wymusza sytuacja, nikt nie chce zostać w tyle. Wkrótce może się to zmienić, decyzję o tym, czy technologię nuklearną wykorzystuje się w celach cywilnych, czy również wojskowych, można podjąć bardzo szybko. Wyprodukowanie przez Iran pierwszej bomby atomowej najprawdopodobniej pchnie również inne państwa regionu w tym kierunku.
Eksperci ostrzegają przed udostępnianiem technologii nuklearnych na Bliskim Wschodzie. Może to skomplikować i tak już trudną sytuację w regionie. Niestety zarówno Rosja, jak i państwa zachodnie zaślepia wizja przyszłych zysków. Obserwujemy bezmyślny pęd do tego, by zarobić na eksporcie technologii nuklearnej jak najwięcej. Liczy się tu i teraz, nikt nie zastanawia się nad tym, ile to może kosztować w przyszłości. Trudno przewidzieć, na ile sytuację w regionie może zmienić demokratyzacja zapoczątkowana przez arabską wiosnę. Lobby atomowe ma środki na skuteczną kampanię propagandową, jej skutki możemy przecież obserwować również w naszym kraju. Szkoda, że nie dla wszystkich tragedia w Fukushimie był impulsem do ponownego przemyślenia sensowności energetyki jądrowej.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.