Polska w świecie cieplejszym o 4 st. Celsjusza
Jeśli obecny trend wzrostu emisji CO2 zostanie utrzymany, do połowy stulecia wzrosną one z 35 mld ton rocznie do 100 mld ton. Kontynuacja tego scenariusza doprowadzi do wzrostu średniej temperatury powierzchni Ziemi do 2100 roku o 4°C. Oczywiście w roku 2100 temperatury nie przestaną rosnąć: do roku 2300 wzrost sięgnie 8°C.
Skalę i tempo zmian można zobrazować, zestawiając te prognozy z historycznymi zmianami temperatury powierzchni Ziemi.
Około 20 tysięcy lat temu Ziemia zaczęła wychodzić z epoki lodowcowej, a około 10 tysięcy lat temu klimat Ziemi ustabilizował się na obecnym poziomie, o około 4 st. Celsjusza wyższym niż w czasach maksimum epoki lodowcowej. Obecny długotrwały okres stabilnego klimatu – trwający już ponad 10 000 lat holocen – umożliwił nam osiedlenie się i utworzenie cywilizacji. Jednak szybko dobiega on końca.
Jeśli utrzymamy obecne trendy wzrostu emisji, to w przeciągu dwóch stuleci temperatura powierzchni Ziemi wzrośnie o 8°C. Katapultujemy się ze stabilnego klimatu holocenu, po drodze miniemy maksymalne temperatury ciepłych okresów interglacjalnych z ostatniego miliona lat (+1,5°C), pliocenu z ostatnich kilku milionów lat (+3°C), klimat z eocenu (+4°C), a nawet ten z ery dinozaurów (+5°C).
Doświadczymy drastycznego przesuwania się stref klimatycznych, linii brzegowej, całego wachlarza ekstremalnych zjawisk pogodowych, zakwaszania i odtleniania oceanów, wreszcie rozpadu wiecznej zmarzliny i oceanicznych hydratów metanu.
Gdy globalna średnia wzrośnie o +4°C, temperatury nad lądami podskoczą o około +6°C.
Jeśli obecne tendencje emisji gazów cieplarnianych się utrzymają, pod koniec XXI w. średnia temperatura roczna w Polsce będzie wynosiła ok. 13°C – tyle, ile obecnie notuje się w krajach śródziemnomorskich. Greckie temperatury w Polsce doprowadzą do fal upałów. Latem będziemy mogli spodziewać się temperatur sięgających 35, a nierzadko nawet 40°C, prowadzących do wielotygodniowych susz, co będzie sprzyjać pożarom i utracie roślinności. Zimą zamiast śniegu będziemy mieć opady deszczu.
Poziom wody w oceanach podniesie się o 1-1,5 m. Półwysep Helski zniknie pod wodą, Gdańska Starówka i Żuławy będzie można uratować tylko dzięki wielki inwestycjom inżynieryjnym na modłę holenderską. Będzie to i tak dopiero początek wzrostu poziomu oceanów – w świecie cieplejszym o 4°C poziom mórz wzrośnie o 7 metrów. Morze Bałtyckie będzie na drodze do zostania Zatoką Bałtycką (bo Dania i Niemcy Północne znikną pod wodą).
W sumie może jednak nie brzmi to tak źle, prawda? Inni będą mieli gorzej: wyspy koralowe na Pacyfiku znikną pod wodą, podobnie Bangladesz i delty wielkich rzek (ciekawe, dokąd przeniosą się mieszkańcy Bangladeszu czy delty Nilu?), znikną zapewniające całoroczne dostawy wody lodowce w Andach i Himalajach, Nowy Jork i Nowy Orlean mogą zatopić huragany, a Amazonia zamieni się w step.
To i tak będzie dopiero początek. Jeśli dojdzie do wielkoskalowego rozpadu wiecznej zmarzliny i oceanicznych pokładów hydratów metanu, możemy odtworzyć scenariusz wielkiego wymierania z przełomu permu i triasu, podczas którego wymarło ponad 90% gatunków. W tak drastycznym scenariuszu analizowanie skutków zdarzeń z wąskiej perspektywy Polski ma równie wiele sensu, co przyglądanie się życiu kolonii mrówek na zboczach eksplodującego wulkanu.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.