ISSN 2657-9596

W stronę zielonego systemu finansowego

David Kemp
29/04/2014

Dlaczego Zielonym na zmianie systemu ekonomicznego i finansowego zależy równie mocno, jak zależy im na ekologii i sprawiedliwości społecznej.

Kwestia zazieleniania systemu ekonomicznego i finansowego jest szeroka i złożona. Rozbicie jej na parę kluczowych zagadnień pozwoli nam skupić uwagę na krokach, jakie my, Zieloni, powinniśmy pilnie podjąć, by okiełznać sektor finansowy.

Do czego służy „gospodarka”?

Do alokowania zasobów przyrodniczych, ludzkich i finansowych do produkcji dóbr i usług, poprawiających w trwały, zrównoważony sposób dobrobyt człowieka.

Do czego służy „system finansowy”?

Do przenoszenia zasobów finansowych w czasie i przestrzeni, aby umożliwić wspieranie w efektywny i zrównoważony sposób postawionych celów ekonomicznych.

Na całe szczęście ludzie o różnych poglądach politycznych zgadzają się (przynajmniej publicznie), że ostatecznym celem funkcjonowania gospodarki jest służenie społeczeństwu.

Głównym źródłem sporów jest kwestia tego, czy podstawową zasadą gospodarki ma być maksymalizacja zysku, a celom ekologicznym i społecznym powinno służyć późniejsze redystrybucyjne opodatkowanie dochodów, czy przeciwnie – cele te powinny być wbudowane w sam rdzeń systemu ekonomicznego.

Zieloni uważają, że licho zaprojektowana gospodarka może stanowić przeszkodę do osiągnięcia ważnych celów społecznych i ekologicznych, jak również generować dodatkowe koszty ekonomiczne.

Nasz obecny system ekonomiczny jest ślepy na kwestię społecznej użyteczności tego, co produkuje. W efekcie wynikającej stąd niewłaściwej alokacji surowców, ludzi i pieniędzy prowadzi do niepokojów społecznych, przyczynia się do nierówności oraz generuje sporo „kosztów zewnętrznych”, prowadzących do wyczerpywania się kapitału społecznego i ekologicznego, niezbędnego do jego funkcjonowania.

Artykuł ten ma na celu wskazanie najważniejszych wad w obecnej architekturze systemu oraz sprawdzenie, jakie działania mogą służyć ich skorygowaniu.

Dlaczego Zielonym powinno zależeć na zmianie systemu ekonomicznego i finansowego równie mocno, jak zależy im na ekologii i sprawiedliwości społecznej?

Dlatego, że to ich obecny kształt jest największą przeszkodą w wdrożeniu zielonej polityki ekologicznej i społecznej.

Kryzys ma się dobrze. Cięcia i zaciskanie pasa nadal utrudniają ludziom życie oraz szkodzą spójności społecznej, jak również przyszłej produktywności gospodarki. Wiele demokratycznych rządów Unii Europejskiej nadal podporządowanych jest życzeniom „rynków”. Nie doszło do zreformowania europejskich banków, mimo miliardowych subsydiów i bailoutów, których z powodu przyszłorocznej kontroli Europejskiego Banku Centralnego może być zresztą wkrótce więcej. Zadłużenie tak przedsiębiorstw, jak i gospodarstw domowych w UE jest olbrzymie (przeciętnie 200% PKB), a poziom inwestycji w realną gospodarkę oraz innowacje pozostaje niski. W wielu krajach mały i średni biznes zmaga się nawet ze spłatą odsetek.

Kryzys ten NIE JEST w niczym nowy czy odmienny od poprzednich. W ostatnich 4 dekadach mieliśmy do czynienia z dziesiątkami kryzysów walutowych, zadłużeniowych oraz bankowych (patrz This Time it’s Different duetu Reinhart i Rogoff). Czy gdyby Wasz samochód zepsuł się w kilka dni po naprawie, zrzucalibyście winę na swój brak szczęścia czy raczej na to, w jaki sposób został zaprojektowany?

Politycy głównego nurtu są dziś „ekonomicznymi talibami”. Brakuje im wyobraźni bądź odwagi do zakwestionowania liczących sobie setki lat koncepcji ekonomicznych, powstałych w ramach systemu, mającego wspierać wysiłki wojenne oraz kolonializm monarchów, nie zaś pomagać demokratycznym społeczeństwom w finansowaniu innowacji oraz produkowaniu dóbr i usług, poprawiających jakość życia (patrz: Ferguson, The Cash Nexus).

Zieloni już dziś dysponują kluczową ideą: trwałością (sustainability). Lietaer i inni w opublikowanym w 2012 r. raporcie Money and Sustainability dają jej użyteczną definicję: to „optymalna równowaga pomiędzy (długookresową) odpornością na wyzwania a efektywnością”. Koncepcja ta powinna być stosowana nie tylko do ekosystemów, zużycia energii czy struktur społecznych, ale także do gospodarki.

Zieloni muszą głośno mówić o kwestiach ekonomicznych i finansowych. Nie tylko obecny kryzys, ale sama obowiązująca w głównym nurcie koncepcja gospodarki i finansów jest jedną z najważniejszych przeszkód, blokujących urzeczywistnienie zielonej wizji politycznej. Zieloni postrzegani są jako siła polityczna mająca konkretne propozycje jej zmiany. To ważne, gdyż obecny model ekonomiczny jest nie do pogodzenia z celami ekologicznymi i społecznymi, jakie sobie stawiamy.

Co jest nie tak z obecnym systemem ekonomicznym i finansowym?

Jest ze swej natury niestabilny i nieefektywnie alokuje zasoby (surowce, pracę, kapitał), nakierowane na produkcję, mającą podnosić jakość życia.

Nie docenia się w nim roli sektora publicznego. Kiedy w głównym nurcie mówi się o „gospodarce”, jest ona traktowana jako synonim „gospodarki (wolno)rynkowej”, w której zyski trafiają do kieszeni prywatnych przedsiębiorców. Przekonanie, że część produkcji może być realizowana przez rządy, organizacje pozarządowe czy wręcz samych konsumentów (np. za pomocą spółdzielni) uważane jest za naiwne. Czasem utożsamia się je wręcz z katastrofalnym modelem sowieckim. Gospodarka rynkowa jest odpowiednia dla pewnych rodzajów optymalizacji, ale sektor publiczny również odgrywa ważną rolę – szczególnie przy innowacjach i inwestycjach strategicznych.

Gospodarki rynkowe nie są efektywne, nawet na własnych zasadach. Jest naiwnością wierzyć w to, że rynki są efektywne, nawet jeśli jedynym kryterium efektywności uczynić zyski. Oskarża się je zarówno o „nieracjonalny entuzjazm”, jak i „nieracjonalne lekceważenie zagrożeń”. Uważamy je za nieracjonalne, gdy nie dostarczają kapitału bankom, zmuszając rządy do interwencji. Kiedy te same rynki domagają się zaciskania pasu od tychże rządów, uważamy to za absolutnie racjonalne działanie i domagamy się jego realizacji. Brzmi to tym bardziej ironicznie, że dwa największe w ciągu ostatnich lat kryzysy są efektem działań „niewidzialnej ręki rynku”, nie zaś sektora publicznego.

Efektywność to więcej niż tylko maksymalizacja zysków. Zaklecie głównego nurtu brzmi następująco – najpierw maksymalizujcie efektywność ekonomiczną (czyli zyski), dopiero potem zaś używajcie wygenerowanego w ten sposób bogactwa do finansowania celów społecznych – a może nawet i ekologicznych. Zielona odpowiedź? Cele społeczne i ekologiczne muszą stanowić podstawę – gospodarka musi działać najlepiej, jak tylko możliwe, po uwzględnieniu ograniczeń przez te cele narzuconych. Wszelkie inne rozwiązania ani nie będą odporne na wstrząsy, ani też efektywne.

Gospodarki rynkowe są ślepe na „użyteczność społeczną”. Prowadzi to do alokacji ograniczonych zasobów środowiskowych, ludzkich czy kapitałowych w sposób oderwany od potrzeb społecznych. Co gorsza, często prowadzi ona do takiej dystrybucji zasobów, która generuje olbrzymie koszty społeczne i ekologiczne. Opodatkowanie zysków, które wykorzystane będzie do naprawy szkód wygenerowanych przez proces osiągania tegoż zysku trudno uznać za efektywne działanie. Co więcej, wysiłki na rzecz internalizacji kosztów społecznych i środowiskowych często napotykają na opór ze strony biznesu, sektora finansowego i, co gorsza, polityków, których horyzont intelektualny nie sięga dalej niż do kolejnych wyborów.

Rynki kiepsko spisują się w generowaniu radykalnych innowacji. Można to wręcz uznać za jedną z zawodności rynku. Rynki tworzone są w celu znajdywania innowacyjnych pomysłów na obniżanie kosztów produkcji (w tym również płac) oraz podwyższania cen, które konsumenci gotowi są zapłacić (dzięki marketingowi) za już istniejące produkty. Jak jednak zauważył z reguły prorynkowy tygodnik „The Economist” w okładkowym temacie numeru z 12 stycznia 2013, najbardziej użyteczną innowacją, jaką udało się w historii wdrożyć rynkowi była prawdopodobnie… spłuczka klozetowa. Bardziej znaczące innowacje są z reguły najbardziej efektywnie produkowane przez uniwersytety albo rządowe programy badawcze (w tym, niestety, także i te militarne).

Globalizacja rozprzestrzenia nie tylko zyski, ale również i straty. Głównym źródłem niestabilności gospodarek rynkowych jest fakt, że wszystkie transakcje przechodzą przez monolityczny środek wymiany, a mianowicie „pieniądze”. Oznacza to, że z perspektywy inwestora wszelkie produkty mogą być zamienione jeden na drugi. Osoby z nadwyżkami pieniężnymi mogą inwestować w każdy produkt (bezpośrednio lub za pomocą pośredników finansowych) na bazie tego, jak duży zysk może przynieść. Poprzez „kieszenie” tych inwestorów nie tylko zyski, ale również straty z tytułu inwestycji w określony produkt przenoszą się na inny. Oznacza to, że rynki są ze sobą coraz bardziej powiązane oraz coraz mniej odporne na wstrzący. Im bardziej globalne są inwestycje, tym większa kruchość gospodarki. W efekcie opóźniona spłata rat kredytów hipotecznych w Los Angeles może mieć wpływ na to, że garncarz w Lublanie straci swą pracę.

„Dług publiczny”. Wbrew obiegowym wyobrażeniom to prywatne banki tworzą pieniądze, kiedy kreują zobowiązania. Jako że robią to dla osiągnięcia zysku, mają interes w dostarczaniu większej ilości usług niż potrzeba, co prowadzi do powstawania baniek. Gdy te pękają, rynki załamują się, a rządy zmuszane są do zapożyczania się w instytucjach prywatnych (w tym bankach) w celu uratowania sytuacji. Rynki domagają się następnie od rządów, by ścinały swoje wydatki, podnosiły podatki i sprzedawały swoją własność, by spłacić zadłużenie, co prowadzi do dalszego transferu bogactwa i wpływów politycznych w stronę rynków. Zmniejsza to publiczną kontrolę nad nimi, dzięki czemu wybijają się na niezależność.

„Pieniądze za nic”. Co gorsza, jeśli nie ma gdzie inwestować stworzonych przez banki pieniędzy, nie oznacza to, że przestają one je tworzyć. Banki oraz inne instytucje sektora finansowego potrafią tworzyć z niczego nie tylko pieniądze, ale też produkty, na zakup których można je wydawać. Klasycznym przykładem jest tu zakład – do jego zawarcia wystarczy porozumienie stron. Nic nie musi zostać wyprodukowane – poza kontraktem. Równoległa do gospodarki realnej „gospodarka kasynowa” nie ma fizycznych ograniczeń, z jakimi spotkamy się w świecie rzeczywistym. Co do zasady nie ma tu górnego limitu tego, jak dużo pieniędzy może przepływać w skomplikowanych kręgach wirtualnej gospodarki, która może rozmiarami przytłoczyć gospodarkę realną. Straty w tym świecie, które również mogą być nieograniczone, mogą z szybkością światła spaść na gospodarkę realną, z którą są powiązane poprzez ten sam środek wymiany – pieniądze – w efekcie powodując dramatyczne spustoszenie, którego świadkami byliśmy przez ostatnie pięć lat.

Rynki uczą myśleć krótkoterminowo. Tam, gdzie wszelkie produkty aktywności gospodarczej traktowane są jako okazje inwestycyjne, tam pieniądze stają się niecierpliwe. Sytuację pogarsza niestabilność rynków, prowadząca do cykli ożywienia i recesji. Inwestorzy niecierpliwie czekają na okazję do zrealizowania zysków w czasie boomu i powstrzymują się od działania w czasie spowolnienia. Możemy podziwiać myślących długofalowo inwestorów w rodzaju Warrena Buffeta, którzy rozważnie wybierają cele, na które wydają swoje pieniądze, po czym inwestują, myśląc co najmniej 10 lat naprzód, ale stanowią oni niewielką mniejszość. Wspomniane przed chwilą spekulacje coraz bardziej nakręcają wizję rynków jako loterii, w której nieważne staje się rozumienie nawet podstaw inwestowania i gdzie wysiłki skupiają się na „wygraniu z ryzykiem” za pomocą skomplikowanych modeli matematycznych. Także i politycy skupiają się na myśleniu o dotrwaniu do kolejnych wyborów, przez co nie są w stanie zaprezentować alternatywy dla takiego myślenia.

Jaki model gospodarki proponują Zieloni – i jak do niego dotrzeć?

Kluczową sprawą jest „nasadzenie” różnorodnych narzędzi ekonomicznych służących do rozmaitych celów obok starego dębu ekonomicznej ortodoksji. Równie ważne jest wyrwanie chwastów z naszego przerośniętego sektora finansowego. Narzędzia, o których mowa, powinny wspierać długofalową odporność na wstrząsy i efektywność, nie zaś – krótkoterminową maksymalizację zysków, zmniejszając rolę przestarzałego modelu ekonomicznego bez konieczności jego obalania z dnia na dzień.

Wspieranie zaangażowania sektora publicznego w strategiczne innowacje: energetykę odnawialną, efektywność energetyczną, sprawny transport zbiorowy, profilaktykę zdrowotną. To wszystko czynniki ważne dla średnio- i długookresowej poprawy jakości życia. Należy ustanowić i sfinansować programy publiczne o dużej skali, łączące wysiłki i zasoby sektora publicznego, szkolnictwa wyższego oraz (starannie wybranych graczy) sektora prywatnego.

Promowanie „osadzonej” gospodarki. Wspieranie działań na rzecz dopasowania popytu i podaży najpierw na szczeblu lokalnym, w której wszelka nierównowaga będzie obsługiwana przez kolejny szczebel, aż do poziomu globalnego – tam, gdzie jest on konieczny. Stworzy to silniejszą gospodarkę, bardziej odporną na wstrząsy polityczne i problemy związane z łańcuchami dostaw – problemy wbudowane w model, w którym popyt i podaż w całości realizowane są na szczeblu globalnym, a jedynym mechanizmem ich dopasowania jest maksymalizacja zysków.

Promowanie walut alternatywnych. Istnieje dziś przeszło sto inicjatyw tego typu. Służą one nie tylko promowaniu opisanej przed chwilą „osadzonej” gospodarki, ale też mogą opierać się na takich zasadach jak negatywna stopa procentowa, zniechęcająca do akumulowania takich walut dla samego ich akumulowania, zachęcająca tym samym do ich cyrkulacji w gospodarce oraz nakręcająca tym samym producję towarów i usług.

Zagwarantowanie, że usługi finansowe służyć będą gospodarce realnej – a nie gospodarka usługom tego typu.

Znaczące zmniejszenie roli zadłużenia. Istytucje publiczne, prywatne i finansowe już dziś mają więcej długów, niż są w stanie spłacić. Polityka publiczna powinna dążyć do całościowego zmniejszenia jego poziomów. Jedną ze strategii może być anulowanie długów, inną – zaproponowaną przez oświeconych ekonomistów – użycie nowo wytworzonych pieniędzy publicznych do spłacenia prywatnych długów zamiast przyczyniać się do podwyżki ceny już istniejącego zadłużenia w celu pomocy rynkom finansowym, co ma dziś miejsce na szeroką skalę w formie tak zwanego „luzowania ilościowego”.

Ograniczenie znaczenia pośrednictwa finansowego. Pośrednicy finansowi powinni być jedynie tym, czym mówi ich nazwa – „kanalizacją” gospodarki, umożliwiającą „transport” pieniędzy potrzebnych na produktywne, długofalowe inwestycje. Szczególnie mocno potrzebne są ograniczenia aktywności spekulacyjnych, do których zachęca inżynieria finansowa banków, funduszy hedgeingowych, firm inwestycyjnych czy instytucji ubezpieczeniowych. Jest miejsce na spekulacje – są bowiem sytuacje, w których gracze z gospodarki realnej nie są w stanie podzielić się ryzykiem między sobą i potrzebują do tego pośredników. Poziom spekulacji powinien być jednak ułamkiem wartości realnej gospodarki, nie zaś jej wielokrotnością, jak to często bywa na wielu rynkach.

Skurczenie banków – „za duży by upaść to za duży, by istnieć”. Banki obrosły w tłuszcz dzięki nadwyżkowej produkcji pożyczek oraz nadmiernemu rozrostowi działalności spekulacyjnej. „Kanalizacja”, która miała dostarczać pieniądze gospodarce, tak już obrosła szlamem nadmiernego ryzyka, że rządy zmuszone są wkroczyć i im pomagać, ze wszystkimi negatywnymi konsekwencjami tego kroku. To ważne, by banki podzielone zostały na instytucje kluczowe do sprawnego funkcjonowania realnej gospodarki (oferujące konta, zarządzanie płatnościami czy oferujące wsparcie gospodarstwom domowym i biznesowi), oraz na takie, które nie są do tego niezbędne (zajmujące się aktywnością na rynkach kapitałowych oraz handlem własnością). Równie ważne jest ich zmniejszenie, ograniczenie poziomu ich skomplikowania oraz wzajemnych powiązań – tak, by w wypadku popadnięcia w kłopoty z powodu kiepskich decyzji biznesowych mogły one upaść, nie pociągając za sobą całej gospodarki.

Ograniczenie, a może nawet zupełne zniesienie możliwości tworzenia pieniądza przez banki. Kiedy bank tworzy pożyczkę, tworzy zarazem w swoich rachunkach aktywa (obietnicę dłużnika, że odda dług wraz z odsetkami) oraz pasywa (obietnicę wypłacenia przez bank pożyczającemu określonej kwoty). Wierzytelność ta stanowi depozyt, większość krążących w gospodarce pieniędzy znajduje się w tej formie. To właśnie rozumiemy pod hasłem „banki tworzą pieniądze z niczego”. Jeszcze w latach 30. XX w., wkrótce po krachu na Wall Street i w trakcie Wielkiego Kyzysu, proponowano zakaz tego typu prywatnej kreacji pieniądza. Banki ostro lobbowały przeciwko odebraniu im tego przywileju – i wygrały. Zamiast tego uchwalony został Glass-Steagal Act, który ledwie oddzielił bankowość oszczędnościowo-kredytową od spekulacyjnej. Podobny pomysł pojawił się także w trakcie obecnego kryzysu – tym razem politycy, dla dobra gospodarki, powinni mieć odwagę odebrać prywatnym bankom prawo kreacji pieniądza. Ta radykalna, ale najzupełniej możliwa do przeprowadzenia zmiana mogłaby znacząco ograniczyć wahania koniunkturalne, wyeliminować ryzyko upadłości banków i zakłóceń w świadczeniu przez nie użytecznych usług, pozbyć się zagrożenia dla demokracji, wynikłego z faktu, że rządy są dłużnikami banków, jak również znacząco ograniczyć ryzyko nadmiernego zadłużenia gospodarki (patrz: Chicago plan revisited, Międzynarodowy Fundusz Walutowy).

Stworzenie zachęt dla „cierpliwych pieniędzy”. Długoterminowe inwestycje są potrzebne nie tylko do tego, by opanować zadłużenie gospodarstw domowych oraz przedsiębiorstw, ale też w celu promowania bardziej stabilnych rynków. Aktualnie w wielu krajach UE opodatkowane są dywidendy z akcji, podczas gdy zwolnione z niego bywa oprocentowanie kredytów. Powinno być dokładnie na odwrót. Zmniejszenie opodatkowania dochodów wynikłych z długofalowego inwestowania powinno w tym pomóc. By wesprzeć inwestowanie tego typu w strategicznych sektorach, takich jak energetyka odnawialna, efektywność energetyczna, transport czy komunikacja, sektor publiczny powinien zachęcać gospodarstwa domowe i firmy, promując szeroki wachlarz długoterminowych inwestycji, w których inwestorzy prywatni (bezpośrednio lub pośrednio – poprzez np. fundusze emerytalne) biorą na siebie mniejsze ryzyko w zamian za mniejszy zwrot z inwestycji, państwo zaś – odwrotnie.

Artykuł Towards a green economic and financial system ukazał się w „Green European Journal”. Przeł. Bartłomiej Kozek.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.