Ekonomia nie z tego świata
Niebawem upłynie dziesięć lat od momentu, kiedy pęknięcie bańki spekulacyjnej na rynku papierów wartościowych powiązanych z amerykańskimi kredytami hipotecznymi doprowadziło do największego w powojennej historii kryzysu gospodarczego. W pierwszej fazie załamania dokonywano eksmisji i licytacji nieruchomości w USA, zwalniano pracowników sektora finansowego na Wall Street i w londyńskim City, strat doświadczyli inwestorzy giełdowi oraz pracownicy odkładający na przyszłość za pośrednictwem funduszy emerytalnych. Dopiero później pojawiły się problemy Grecji, Hiszpanii, Portugalii, Włoch i Irlandii, tzw. kryzys zadłużenia strefy euro i wysokie bezrobocie.
Mijająca dekada przypomniała, jak trudna sytuacja gospodarcza wpływa na dyskurs publiczny. Bezkarność sektora finansowego, nierówności, narzucona polityka zaciskania pasa i powodowane tym ludzkie dramaty z jednej strony zrodziły ruchy Occupy i hiszpańskich Oburzonych, które przełożyły się na popularność ich politycznych reprezentacji – Berniego Sandersa w USA, partii Podemos w Hiszpanii czy Syrizy w Grecji. Z drugiej jednak strony – kryzys spowodował też niepokojący wzrost nastrojów nacjonalistycznych i popularność podsycającego je brytyjskiego UKIP, greckiego Złotego Świtu, Donalda Trumpa czy francuskiego Frontu Narodowego.
Gdzie szukać inspiracji?
Zmiany w zakresie polityki gospodarczej i społecznej, jakie postuluje amerykański prezydent i przedstawiciele innych ruchów antyestablishmentowych, są z reguły pomysłami dobrze znanymi. Postępowa lewica naturalnie chce powrotu państwa dobrobytu, większego bezpieczeństwa socjalnego, redystrybucji i regulacji rynków, z kolei inne środowiska prezentują cały wachlarz pomysłów na gospodarkę, które łączy chyba jedynie narodowa i antymigracyjna retoryka. Oznacza to szansę na odejście od neoliberalnego status quo, jednak, jak zauważa w swojej ostatniej, pośmiertnie wydanej książce Zygmunt Bauman, oba sięgające w przeszłość kierunki – państwo dobrobytu i państwo narodowe – są dowodem braku wiary w alternatywną przyszłość.
Mimo to na marginesie debaty publicznej pojawiają się także idee wychodzące daleko poza ramy określone przez mainstreamową wyobraźnię. Kreśli się różne wizje post-kapitalizmu, spośród których część ufundowana jest na techno-optymizmie i wierze w świat obfitości z darmową energią, robotyzacją oraz ludźmi wolnymi od pracy. Inne, koncentrujące się bardziej na przeobrażeniach o charakterze organizacyjnym niż innowacjach, przewidują zmianę logiki gospodarowania – odejście od dominującej roli rynku i akumulacji kapitału na rzecz wspólnotowego zarządzania zasobami.
Dziś trudno sobie wyobrazić zamieszkiwany przez 8 miliardów ludzi świat technoobfitości lub kooperatyw, ale niepokojące jest podejrzenie, że jeszcze bardziej nieprzystające do rzeczywistości mogą okazać się zarówno obecnie realizowane kierunki polityki gospodarczej, jak i mające je zastąpić wizje z przeszłości, nazywane przez Baumana retrotopiami.
Ekonomiczny przerost formy nad treścią
Ostatni kryzys nie był bowiem przypadkiem, a jedynie efektem naturalnych dla kapitalizmu procesów, które na przestrzeni kilku dekad doprowadziły do rozrostu sektora finansowego, ubezpieczeń i rynku nieruchomości. Tym razem, w odróżnieniu od poprzednich okresów zapaści gospodarczej, oprócz społecznych kosztów dalszej konkurencyjnej akumulacji piętrzą się także wyzwania antropocenu, a więc konieczność powstrzymania zmian klimatu i ograniczenia presji, jaką człowiek wywiera na środowisko naturalne. Niestety priorytet wciąż przyznawany jest wzrostowi gospodarczemu, przez co osiągnięcie założonego w porozumieniu paryskim celu zatrzymania globalnego ocieplenia w granicach 1,5 stopnia Celsjusza jest mało realne, a dodatkowo cały proces sabotowany jest przez Donalda Trumpa i jego wizję polityki gospodarczej.
Katalog problemów współczesności, a także trudność wyobrażenia sobie innego świata, są w dużej mierze konsekwencją dominujących idei ekonomicznych. Wpływ ekonomistów na rzeczywistość jest widoczny nie tylko w akcie transformacji, gdy pojedynczy ekspert lub niewielki ich zespół dokonuje przeobrażenia warunków życia całego społeczeństwa (np. „Chicago Boys” w Chile, Jeffrey Sachs w Boliwii, Rosji i w Polsce), czy w polityce gospodarczej, ale można go dostrzec także w dyskursie publicznym i popularnych sposobach postrzegania świata. Dlatego właśnie tak naturalne jest myślenie o otaczającej nas rzeczywistości w kategoriach konkurencyjności, wzrostu gospodarczego i rynków – jest to bowiem zgodne z dogmatami współczesnej ekonomii głównego nurtu. Stąd też biorą się pomysły, by walkę ze zmianami klimatu, ochronę wymierających gatunków, a nawet rozwiązania wybranych problemów społecznych prowadzić przy użyciu mechanizmu rynkowego. Filozof polityki Michael Sandel słusznie chyba zatem zauważa, że w miejsce gospodarek rynkowych mamy dziś urynkowione społeczeństwa.
Kryzys pokazał jednak, że dominująca w organizacjach międzynarodowych, na uniwersytetach i w czasopismach naukowych ekonomia neoklasyczna zupełnie nie poradziła sobie z analizą świata na poziomie makro. Przypomnijmy, że w 2003 roku Robert Lucas, laureat Nagrody Banku Szwecji im. Alfreda Nobla mówił, że „główne problemy w zapobieganiu załamaniu [gospodarczemu] zostały rozwiązane”. Z kolei rok później prezes amerykańskiego banku centralnego Ben Bernanke uznał, że wolne od kryzysów lata, tzw. okres Wielkiej Normalności, to wynik dobrej polityki gospodarczej i monetarnej. A nawet tuż przed upadkiem banku inwestycyjnego Lehman Brothers, co wywołało globalną fazę kryzysu we wrześniu 2008 roku, późniejszy główny ekonomista Międzynarodowego Funduszu Walutowego profesor MIT Olivier Blanchard twierdził, że makroekonomia dysponuje dobrymi narzędziami do analizy sytuacji ekonomicznej.
Jak to się stało, że nikt tego nie przewidział? – pytała prof. Luisa Garicano królowa Elżbieta II podczas wizyty w London School of Economics w listopadzie 2008 roku. Hiszpan odpowiedział, że to problem koordynacji działania grupowego i sytuacja, gdy wszyscy liczą, że to ktoś inny weźmie sprawy w swoje ręce i upora się z problemem. Publikowane przez ostatnie lata diagnozy były jednak o wiele bardziej krytyczne wobec fundamentów współcześnie dominującego podejścia do ekonomii i powtarzały od dawna formułowane zarzuty. Prawdziwym problemem miały być bowiem umiłowane przez ekonomistów eleganckie, wysoko zmatematyzowane modele ekonomiczne, które mimo pięknej formy nie za dobrze odzwierciedlały rzeczywistość. Zbyt dużo wiary pokładano w modelach, które w swoich założeniach nie dopuszczały nawet możliwości wystąpienia podobnego kryzysu.
Poszerzyć horyzonty
Dzięki kryzysowi więcej uwagi zyskali w końcu krytycy obnażający słabości dominującego podejścia. Jednym z najbardziej znanych z nich jest Steve Keen, który twierdzi, że analizy makroekonomiczne nie uwzględniają tak istotnych zmiennych, jak dług prywatny, czyli zadłużenie przedsiębiorstw i gospodarstw domowych, a poza tym w ekonomii generalnie nie rozumie się mechanizmu powstawania kredytu i pieniądza.
Jednak problemy wynikające z dominacji ekonomii neoklasycznej to nie tylko techniczne braki powodujące nieumiejętność przewidzenia kryzysu. To szereg zniekształcających rzeczywistość metodologicznych założeń dotyczących natury ludzkiej i świata, a także pozbycie się z ekonomicznych rozważań roli polityki.
Wszystko to wygląda jeszcze bardziej dramatycznie, jeśli wsłuchać się w głosy tych, którzy jako kardynalny błąd ekonomii – zarówno tej mainstreamowej (ortodoksyjnej), jak i większości krytycznych wobec niej nurtów alternatywnych (heterodoksyjnych) – wskazują fiksację na punkcie wzrostu gospodarczego. Twierdzą oni, że współczesna gospodarka i ekonomiczne myślenie, które skupiają się na ciągłym powiększaniu wartości wytwarzanych towarów i usług, są na kursie kolizyjnym z fizycznymi i społecznymi granicami planety.
Świadomość tego, że nurt myślenia ekonomicznego, który spotyka się z tak poważną krytyką, wciąż dominuje w świecie akademickim i kształtuje politykę, każe zadać pytanie o sposób, w jaki ekonomia neoklasyczna zepchnęła inne podejścia na margines debaty i uzyskała pozycję hegemona. Badania nad tym fascynującym zagadnieniem socjologicznym, prowadzone m.in. przez Marion Fourcade („Economists and Societies”), pokazują, że przepływ idei ekonomicznych kształtowany jest politycznie oraz instytucjonalnie, m.in. przez sposoby zarządzania uniwersytetami i ich finansowanie. To właśnie te czynniki sprawiają, że studenci ekonomii często kształcą się w neoklasycznej bańce, co ma dalekosiężne konsekwencje dla całego społeczeństwa. Na szczęście ostatnio przeciwko takiej sytuacji aktywnie występują inicjatywy postulujące poszerzenie programów nauczania o nurty konkurujące z dominującym podejściem do ekonomii.
Uwzględnienie innych perspektyw ekonomicznych zarówno w nauczaniu, jak i w debacie publicznej oczywiście nie gwarantuje rozwiązania wszystkich problemów tego świata, jednak wydaje się konieczne, żeby zrozumieć jego złożoność i zacząć poważnie myśleć o przyszłości. Bowiem, jak zauważa prof. Jerzy Wilkin w głośnym i krytycznym artykule pt. „Dlaczego ekonomia straciła duszę”[1], „dużo musi się zmienić, byśmy wyszli tego kryzysu i uniknęli jeszcze ostrzejszych w przyszłości”.
[1] prof. Jerzy Wilkin, Dlaczego ekonomia straciła duszę, 20.12.2013 http://wyborcza.pl/magazyn/1,124059,15170886,Dlaczego_ekonomia_stracila_dusze.html
Artykuł ukazał się w Zielonych Wiadomościach nr. 028/lipiec 2017, do ściągnięcia w formacie pdf: https://zielonewiadomosci.pl/wp-content/uploads/028.pdf
Jeśli podoba Ci się to, co robimy, prosimy, rozważ możliwość wsparcia Zielonych Wiadomości. Tylko dzięki Twojej pomocy będziemy w stanie nadal prowadzić stronę i wydawać papierową wersję naszego pisma.
Jeżeli /chciałabyś/chciałbyś nam pomóc, kliknij tutaj: Chcę wesprzeć Zielone Wiadomości.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.