Czy potrzebujemy migrantów bardziej niż migranci potrzebują nas?
Podczas ostatniej rozmowy w Audycji Samorządowej na antenie Radia RDC część dyskusji poświęciliśmy zmianom demograficznym i ich konsekwencjom dla systemu oświaty. To temat, który brzmi technicznie, ale w rzeczywistości dotyczy przyszłości nas wszystkich.
Prognozy GUS są jednoznaczne: w perspektywie 25 lat populacja Polski zmniejszy się o około 7 milionów – do poziomu 30,9 mln mieszkańców. Dzietność na poziomie 1,16 plasuje nas na piątym miejscu od końca w całej Unii Europejskiej. W mediach pojawiają się nagłówki: „Demograficzna zapaść”, „Wyludnianie Europy”, „Klęska populacji”. I nie jest to przesada. To nie jest straszenie – to proces, który dzieje się tu i teraz.
Jak możemy na to reagować? Widzę trzy możliwe kierunki:
-
Ekspresowe wsparcie rodzin – od popularyzacji in-vitro, przez nowe świadczenia, po systemowe wsparcie dla rodziców.
-
Przygotowanie się na kurczenie gospodarki, akceptując rolę robotów i automatyzacji w zastępowaniu pracy ludzkiej.
-
Otwarcie się na migrację i integrację cudzoziemców, którzy chcą na stałe związać swoje życie z Polską.
Na demografię wpływają również czynniki globalne: zmiany klimatu, które przesuwają populacje z południa na północ, oraz wojny, które zmuszają ludzi do ucieczki w poszukiwaniu bezpieczeństwa. Pojawia się więc pytanie moralne: gdy ci ludzie docierają do granic naszego państwa, co robimy? Odwracamy wzrok i budujemy kolejne płoty, podsycając konflikty? Czy też – ucząc się na błędach innych – szukamy metod kontrolowanej i bezpiecznej integracji, która przynosi stabilność i korzyści wszystkim stronom?
Przeciwnicy migracji często podnoszą argument, że „imigranci zabiorą nam miejsca pracy i obniżą płace.” Fakty pokazują coś innego – Polska już dziś cierpi na brak rąk do pracy. To nie spekulacja, tylko realny problem gospodarki. Wystarczy spojrzeć na przykład z Zachodu: Niemcy dzięki imigracji w dużej mierze utrzymali tempo wzrostu po kryzysie 2015 roku. Bez dopływu nowych pracowników nie byłoby ani stabilnej produkcji przemysłowej, ani usług publicznych.
Nieprzypadkowo Jacques Attali, francuski ekonomista i doradca François Mitterranda, na konferencji „Future of Europe” (Bruksela, 2016) podkreślał, że Europa potrzebuje imigrantów, aby utrzymać wzrost gospodarczy i stabilność systemów emerytalnych.
To stwierdzenie może być dla niektórych niewygodne, ale pokazuje brutalną prawdę: bez ludzi Polska się nie obroni – ani gospodarczo, ani kulturowo. Nie będzie miał kto realizować inwestycji, kto płacić składek emerytalnych, kto dbać o infrastrukturę, którą dziś z takim rozmachem projektujemy.
Weźmy Centralny Port Komunikacyjny – inwestycję szacowaną na ponad 130 miliardów złotych do 2032 roku. Dla porównania: dochody podatkowe budżetu całego państwa w 2024 r. wyniosły 555,9 mld zł. Skala imponująca. Tylko pojawia się fundamentalne pytanie: kto to zbuduje, jeśli nasz rynek pracy już dziś nie jest w stanie dostarczyć rąk do pracy?
Prawica lubi powtarzać, że „Polska musi najpierw zadbać o swoich obywateli, dopiero potem o obcych.” Tyle że jedno nie wyklucza drugiego. Migranci nie są wrogiem – są częścią rozwiązania. Wzmacniają system emerytalny, pobudzają konsumpcję, płacą podatki. Co więcej, badania pokazują, że dobrze zintegrowani imigranci w długim okresie zwiększają bogactwo kraju szybciej, niż kosztuje ich przyjęcie.
Warto wrócić do słów Jana Pawła II z orędzia na Światowy Dzień Migranta i Uchodźcy w 2004 roku:
„Jeżeli stwarza się warunki sprzyjające stopniowej integracji wszystkich migrantów, respektując zarazem ich tożsamość i jednocześnie chroniąc kulturowe dziedzictwo społeczności, które ich przyjmują, zmniejsza się niebezpieczeństwo, że imigranci będą skupiać się we własnym środowisku, tworząc prawdziwe ‘getta’.”
Przeciwnicy otwartości straszą nas osiedlami zamkniętymi, gettami i „islamską Europą”. Jednak to właśnie brak integracji i lęk produkowany przez polityków prowadzi do izolacji. Tam, gdzie państwo prowadzi aktywną politykę – jak w Kanadzie czy Portugalii – migranci stają się aktywnymi obywatelami, a nie „problemem”.
Historia uczy nas, że strach to najgorszy doradca. Lęk prowadzi do nienawiści, a nienawiść do agresji. Mieszkańcy Mazowsza już nieraz pokazali, że potrafią reagować na kryzysy solidarnością i odpornością. To daje mi przekonanie, że sprostamy także wyzwaniom demograficznym i migracyjnym. Tym większą odporność wypracujemy dzisiaj na naturalne zmiany demograficzne, tym lepiej będziemy mogli sprostać wyzwaniom przyszłości.
Dziś, w Światowy Dzień Pomocy Humanitarnej, szczególnie mocno wybrzmiewają słowa: „Nie lękajmy się.” Bo każdy inny wybór to droga donikąd.
Felieton Mirosława Kaznowskiego, Zielonego Wiceburmistrza Milanówka
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.