Euro i jego (proeuropejscy) krytycy
Kiedy w drugiej połowie lat 90. państwa Unii Europejskiej przyjmowały wspólną walutę, przed Polską pozostawała ciągle daleka droga do przystąpienia do europejskiej wspólnoty, która funkcjonowała w wyobraźni większości Polek i Polaków jako obiekt marzeń, kraina demokracji, dobrobytu, rozwoju i konsumpcyjnego stylu życia.
Mentalność parweniusza
Chociaż już na etapie projektowania wspólnej waluty pojawiały się z różnych stron wątpliwości, czy jej konstrukcja gwarantuje państwom członkowskim trwały i stabilny rozwój, Polska nie brała udziału w tej dyskusji. Głównym celem polskiej polityki zagranicznej był przecież „powrót do Europy”, rozumiany jako adaptacja do wypracowanych na Zachodzie wzorów i instytucji. Wśród polskich elit politycznych wykształciła się swego rodzaju peryferyjna mentalność, nastawiona nie tyle na czynne współtworzenie europejskiego projektu, ile na dostosowywanie Polski do unijnego prawa, postrzegane jako proces naturalny i neutralny.
Z punktu widzenia większości społeczeństwa członkostwo w UE przyniosło Polsce wymierne korzyści, np. możliwość swobodnego przemieszczania się wewnątrz Unii i legalnego zarobkowania w kolejnych państwach otwierających swoje rynki pracy dla taniej siły roboczej z nowych państw członkowskich. Pozwoliło to obniżyć stopę bezrobocia w kraju, co pozytywnie wpłynęło także na warunki pracy w kraju, ponieważ zmniejszenie „rezerwowej armii bezrobotnych” zwiększa siłę przetargową pracowników. a przesyłane zza granicy przez polskich emigrantów i emigrantki banknoty euro w wydatnym stopniu zasilają budżety wielu rodzin. Żeby przekonać się, jak wielkie jest to ułatwienie dla Polek i Polaków, wystarczy spojrzeć za nasze wschodnie granice – po rozszerzeniu strefy Schengen na nowe państwa członkowskie obywatele i obywatelki Ukrainy czy Białorusi nie mają przywileju swobodnej migracji do Unii Europejskiej w poszukiwaniu lepszego życia.
To zrozumiałe, że euro jawi się Polkom i Polakom jako ukoronowanie ich członkostwa w Unii. Ojcowie wspólnej europejskiej waluty podkreślali zresztą, że euro, obok wymiaru ekonomicznego integracji, jest ambitnym projektem integracji politycznej, który ma ją scementować, posunąć tak daleko, by niemożliwe stało się jej cofnięcie. Nic więc dziwnego, że Polska dziś nie tylko z entuzjazmem bierze na siebie zobowiązania restrykcyjnej dyscypliny budżetowej, by ratować drżącą w posadach strefę euro, której nawet nie jest członkiem, ale staje się ich propagatorem wewnątrz Unii Europejskiej.
Warto w tych okolicznościach przypomnieć, że projekt wspólnej waluty od początku spotkał się z ostrą krytyką nie tylko niechętnych integracji nacjonalistycznych eurosceptyków, ale także części ugrupowań progresywnych, które wskazywały na ryzyko negatywnych skutków przyjęcia wspólnej waluty w kształcie, jaki jej nadano: kosztów społecznych i ekologicznych, erozji demokracji, umacniania się międzynarodowych korporacji i powiększenia dotychczasowych dysproporcji w rozwoju zarówno między państwami, jak i pomiędzy regionami.
Euro pod ostrzałem
Świadectwem takiej krytyki jest opublikowana w 2000 r. broszura „The Euro or a Suistanable Future for Britain? A Green Critique of Single Currency” autorstwa zielonej europosłanki Caroline Lucas oraz Mike’a Woodina. Liderzy Partii Zielonych Anglii i Walii wyjaśniają w niej, dlaczego ich ugrupowanie – progresywne, proeuropejskie, a wręcz internacjonalistyczne – proponuje, by Wielka Brytania nie przystępowała do unii walutowej. Angielscy Zieloni protestowali przeciwko euro z zupełnie innych powodów niż przywiązanie do narodowej suwerenności czy do funta jako symbolu zamierzchłej brytyjskiej potęgi imperialnej.
Lucas i Woodin szkicują tło, na którym zrodził się pomysł ustanowienia wspólnej waluty i odbyło się negocjowanie jej kształtu. Wpisywał się on w trend liberalizacji, deregulacji i prywatyzacji gospodarek, znoszenia barier w handlu światowym, przybierający na sile od przełomu lat 70. i 80. Ustanowienie wspólnej waluty leżało przede wszystkim w interesie potężnych, transnarodowych korporacji – miało umożliwić im swobodniejsze funkcjonowanie na wspólnym rynku europejskim poprzez wyeliminowanie przeszkód takich jak wahania kursów walut. Wspólna waluta miała też ułatwić przenoszenie inwestycji do tych państw, które kusić będą niższymi podatkami, tanią pracą, słabszą ochroną pracowników i środowiska, niskim poziomem uzwiązkowienia itp.
Autorzy przewidywali, że wprowadzenie wspólnej waluty przyspieszy „wyścig na dno” pod względem standardów społecznych i ekologicznych oraz zmusi pracowników w Europie do wzmożonej konkurencji. Zobowiązania, jakie Traktat z Maastricht nałożył na państwa uczestniczące w unii walutowej, dotyczą niskich poziomów deficytu budżetowego i długu publicznego oraz zbliżonych poziomów inflacji i stóp procentowych. Lucas i Woodin ostrzegali, że tego rodzaju narzucana przez euro polityka „zaciskania pasa” może zniechęcić obywateli i obywatelki Europy do Unii Europejskiej. Antyunijne protesty w niektórych państwach i niepokojąco wysokie poparcie dla ugrupowań antyunijnych, antyimigranckich i ksenofobicznych stanowią potwierdzenie ich obaw.
Zastrzeżenia Lucas i Woodina budziło również oderwanie polityki monetarnej w eurolandzie od demokratycznej kontroli przez powierzenie jej Europejskiemu Bankowi Centralnemu, którego status określono jako „niezależny” od innych organów Unii. EBC ma za zadanie zwalczać inflację, nie ma natomiast obowiązku dbać o cele społeczne, jak np. poziom zatrudnienia. Lucas i Woodin wskazywali, że nie sposób wyznaczyć stóp procentowych na takim poziomie, aby były odpowiednie dla wszystkich gospodarek eurolandu. Wysokie stopy procentowe, które pomogą zdusić inflację w części państw, spotęgują recesję w innych, zaś niskie, korzystne dla państw słabiej rozwiniętych, doprowadzą do „przegrzania się” gospodarek wiodących. Dlatego autorzy przewidywali, że polityka „one size fits all” („jeden rozmiar dla wszystkich”), niewrażliwa na różnice w rozwoju gospodarek narodowych, spowoduje wzrost dysproporcji między państwami oraz… kryzysy zadłużeniowe państw o mniej konkurencyjnych gospodarkach.
Zielona alternatywa
Lucas i Woodin nie ograniczyli się do krytyki, ale starali się zarysować alternatywny model integracji, realizujący wartości kluczowe z punktu widzenia zielonej polityki: sprawiedliwość społeczną, zrównoważony rozwój, wysokiej jakości usługi publiczne, czyste środowisko, wzmacnianie lokalnych społeczności oraz małych i średnich przedsiębiorstw, a także rolnictwa ekologicznego. Wymagałby on porzucenia neoliberalnych dogmatów na rzecz prorozwojowej polityki państwa, inwestycji w cele społeczne i zieloną transformację gospodarki. Nie chodzi o powrót do zbiurokratyzowanego i wszechwładnego państwa, ale raczej o używanie państwa do wzmacniania lokalnych społeczności, by mogły przejąć demokratyczną kontrolę nad lokalnymi gospodarkami, rozwijać rozproszoną energetykę odnawialną, tworzyć sieci pomiędzy lokalnymi producentami a konsumentami, a także małe banki spółdzielcze i związki kredytowe. Większej kontroli należy poddać globalne korporacje, poprzez nałożenie na nie ścisłych wymogów respektowania standardów socjalnych i ekologicznych, a także przejrzystości w swoim funkcjonowaniu. Ograniczenia w zakresie importu i eksportu miałyby wzmocnić lokalne przedsiębiorstwa i pozytywnie wpłynęłyby na środowisko. Na poziomie europejskim autorzy proponują wprowadzenie podatków ekologicznych, podatku od spekulacyjnych transakcji finansowych i walkę z unikaniem opodatkowania poprzez ucieczkę do „rajów podatkowych”.
Wizja przedstawiona przez polityków brytyjskich Zielonych brzmi dzisiaj równie atrakcyjnie, jak 12 lat temu. Z tą różnicą, że coraz powszechniejsze staje się przekonanie, że bez zmiany modelu gospodarczego, którego częścią jest tak skonstruowana jak obecnie unia walutowa, niemożliwe jest wyjście z obecnego kryzysu: finansowego, społecznego, ekologicznego i politycznego.
Nie wylewać dziecka z kąpielą?
Czy realizacja tej wizji wymaga odejścia od wspólnej waluty? Zdania w tej kwestii są podzielone. Wylanie dziecka europejskiej integracji, waluty euro, z kąpielą kłopotów, jakie zrodziło, mogłoby spowodować trudne do oszacowania straty. Dlatego pojawiają się pomysły na ratowanie wspólnej waluty, idące w zupełnie innym kierunku niż lansowana obecnie przede wszystkim przez Berlin dyscyplina budżetowa. Zdaniem większości ekonomistów nacisk na zaciskanie pasa zdusi wzrost gospodarczy w Europie, w efekcie czego zadłużone państwa nie tylko nie będą w stanie zmniejszyć zadłużenia, ale popadną w jeszcze większe tarapaty.
Dlatego konieczna jest szybka rekonstrukcja strefy euro. Zielony europoseł Pascal Canfin, specjalizujący się w zagadnieniach gospodarczych, wskazuje na szereg rozwiązań, które mogłyby zapewnić strefie euro stabilniejszą przyszłość. Euroobligacje sprawiłyby, że dług państw strefy euro byłby liczony łącznie, niwelując dysproporcje między słabszymi a mocniejszymi gospodarkami. Europejski podatek od transakcji finansowych ograniczyłby transakcje spekulacyjne. Poddanie Europejskiego Banku Centralnego demokratycznej kontroli pozwoliłoby zmienić jego priorytety tak, aby obejmowały np. troskę o zmniejszanie bezrobocia. Warto wprowadzić również wewnętrzny transfer środków od państw z nadwyżkami handlowymi, które uzyskują je w wyniku obniżaniu standardów socjalnych i ekologicznych, do państw z deficytami handlowymi, w których te standardy są respektowane.
Jeśli strefa euro ma ocaleć, unia gospodarcza musi pójść dużo dalej niż dotychczas. Dziś już coraz wyraźniej widać, że unia walutowa bez harmonizacji podatkowej to stawianie wozu przed końmi. I że musi jej towarzyszyć realna unia polityczna, w której kluczowe decyzje w polityce europejskiej będą podejmowały organy pochodzące z wyboru obywateli i obywatelek. Więcej demokracji i więcej solidarności przyda się w Europie niezależnie od tego, jaka będzie przyszłość wspólnej waluty.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.