Na jakie zmiany postawił Słupsk
Na pierwszy rzut oka to nie mogło się udać. Niezwiązany z nie za dużym miastem poseł-gej, postanowił zostać jego prezydentem. Skończyło się wyraźnym zwycięstwem w II turze.
Jakie jest jego źródło? Nie było nim pomieszanie zmysłów czy „celebrycki wizerunek”, jak sugerują prawicowi publicyści. Media bardziej liberalne dziwią się z kolei, gdy nowy prezydent nie wspomina nic o wojnach kulturowych. Ani Biedroń nie mówił w czasie swej kampanii o tęczach czy krzyżach, ani też mieszkanki i mieszkańcy Słupska go o tego typu kwestie nie pytali.
Odpowiedź wydaje się banalna – to połączenie ciężkiej, oddolnej pracy niedawnego posła Twojego Ruchu oraz jego sztabu z postulatami programowymi, uwiarygadniającymi hasło zmiany, z jakim jego komitet wyborczy szedł na sztandarach. Jedno z drugim, jak widać, zagrało dość sprawnie. Kandydat spoza Słupska postawił na tematy, które dla lokalnej elity mogły wydawać się egzotyczne. Również dla wielu osób o progresywnych poglądach, trzymających za ich realizacje kciuki, mogły się wydawać „nazbyt postępowe” jak na „Polskę powiatową”.
Aspiracje i jakość życia
Weźmy na tapetę jeden z najważniejszych postulatów kampanii „Nareszcie Zmiana”: powołanie do życia Instytutu Zielonej Energii. Z pozoru pomysł uczynienia z tego jednego z czołowych haseł wyborczych w wyludniającym się mieście, zmagającym się z wysokim poziomem bezrobocia, powinien – gdyby uwierzyć przekonaniom głównego politycznego nurtu o ekologii jako postmaterialistycznej fanaberii bogatych społeczeństw zachodu Europy – skończyć się paruprocentowym poparciem i odpadnięciem kandydata w I turze. Tak się jednak nie stało.
Dlaczego? Wydaje się, że spora część sukcesu bierze się z opakowania tego typu pomysłów w szerszą, optymistyczną ramę pobudzania aspiracji. Biedroń w swym 20-stronicowym programie ani nie mami swojego elektoratu wizją pozyskania bliżej nieokreślonych „zagranicznych inwestorów” (ulubiona fraza znacznej części rodzimych samorządowców, mających później problemy z wytłumaczeniem, czemu mieliby oni zainwestować z dala od rynków zbytu czy centrów logistycznych), ani też nie szermuje na prawo i lewo hasłami „obrony najsłabszych” czy „walki z wyzyskiem”.
Równość i nowoczesność
Nie oznacza to, że rezygnuje z progresywnych, lewicowych postulatów. Dość wspomnieć w tym miejscu o obietnicach taniej komunikacji publicznej, powrotu publicznych stołówek do szkół czy dentobusów, stojących na straży zdrowia zębów słupskich dzieci. Postanawia jedynie ubrać te postulaty w bardziej świeży, nowoczesny język aspiracji i jakości życia. Nie chce robić z drugiego po Trójmieście ośrodka na Pomorzu Berlina, Paryża czy Londynu – chce za to, by rządzone przez niego miasto czerpało z dobrych wzorców i oferowało możliwości całościowego rozwoju.
Składnikami tak definiowanego rozwoju staje się tu zarówno wykorzystanie możliwości ekonomicznych okolicy (inwestycje w energetykę odnawialną, generującą nowe miejsca pracy), potanienie kosztów życia (niższe rachunki za prąd dzięki inwestycjom w OZE czy tańsze bilety komunikacji miejskiej), ale także możliwość samorozwoju bez konieczności wyprowadzki do większego miasta. Najlepszym przykładem tego ostatniego filaru wydaje się pomysł Alternatywnego Centrum Kultury, mającego użyczać przestrzeń na działania artystyczne lokalnych organizacji pozarządowych.
Docenić warto śmiałość w kwestii podnoszenia haseł demokracji energetycznej. Wyjście do ludzi z hasłem możliwości czerpania 100% energii elektrycznej z lokalnych źródeł odnawialnych do r. 2025 jest bodaj najmocniejszym akcentem polityki klimatycznej, jaki wybrzmiał w tegorocznej kampanii samorządowej w całej Polsce.
Również świadomość znaczenia procesu starzenia się społeczeństwa jest na kartach programu miejskiego Biedronia wyraźnie widoczna. Wśród ciał doradczych, które chciałby widzieć w swoim otoczeniu, wymienia Radę Seniorów, chce również zaradzić problemowi braku geriatrów w Słupsku poprzez utworzenie pierwszego w Polsce centrum szpitalnego dla seniorek i seniorów.
Innym ważnym filarem programu Biedronia były postulaty związane z szeroko pojętą transparentnością oraz partycypacją społeczną. Z pozoru wydawać by się mogło, że pomysły w rodzaju dostępnego w Internecie rejestru umów zawieranych przez miasto, nagrywanie posiedzeń rady czy solidnie przeprowadzane konsultacje społeczne powinny być oczywistością – nie jest to jednak niestety rzeczywistość wszystkich samorządów.
Yes, we can!
Wszystko – włącznie z konsekwentnym, jednoczesnym stosowaniem form żeńskich i męskich (np. „mieszkańcy i mieszkanki”) powinno skłaniać do uznania politycznego przekazu Biedronia za stosowny być może dla wielkomiejskich hipsterów.
Okazuje się jednak, że ani orientacja seksualna kandydata, ani żeńskie formy od „zbrodniczej ideologii gender”, ani walka o spójną sieć tras rowerowych nie przestraszyły wyborczyń i wyborców w 90-tysięcznym mieście. Co więcej, Biedroń wygrał nie z kandydatem PiS (można by wówczas sądzić, że byłby to efekt mobilizacji przeciwko formacji Kaczyńskiego), lecz z posłem PO – i to dość wyraźną przewagą głosów.
Nawet pewne postulaty, kojarzone z bardziej „głównonurtowym” podejściem do spraw samorządowych w Polsce (jak chęć zwiększenia budżetu partycypacyjnego, odchudzenia rad nadzorczych miejskich spółek czy sprzedaży prezydenckich limuzyn) chyba nie tłumaczą, dlaczego program Biedronia znalazł tak szerokie uznanie.
Z jednej strony powinniśmy zatem wrócić do tezy z początku tekstu i przyznać, że ciężka praca w terenie (rozpoczęta zresztą już w momencie, gdy jako poseł Ruchu Palikota utworzył w mieście swe biuro poselskie) po prostu przyniosła owoce.
Z drugiej strony być może czas uwierzyć w to, że problemem progresywnych sił politycznych jest raczej niezorganizowanie niż jakaś szeroka, społeczna niechęć do ich postulatów. Biedroń nie musiał przyszywać sobie żony ani zacząć chodzić do kościoła, by wkupić się w łaskę elektoratu. Wystarczyło, że zamiast na zdejmowaniu krzyża skupił się na zaprezentowaniu konkretnej, ambitnej, ale zarazem niebujającej w obłokach wizji przyszłości miasta.
Wizji, w której więcej jest nadziei, a mniej lęku, której podmiotem jest raczej mgławicowy „zwykły człowiek” z jego lękami i marzeniami niż jakkolwiek definiowani „wykluczeni” – mało kto bowiem chce się w ten sposób określać. Wizji, w której nie brakuje śmiałych pomysłów, ale która podana jest prostym, zrozumiałym językiem, pozbawionym wielkich, ideologicznych kwantyfikatorów.
Cała naprzód?
Wydaje się, że nowy prezydent ma w tym ważny cel – sprawienie, by jego postulaty uznane zostały za „zdroworozsądkowe”, co umożliwić ma ich poparcie ze strony innych sił politycznych.
Nie da się ukryć, że poparcie to będzie mu bardzo potrzebne. Komitet Biedronia zdobył jedynie dwa mandaty w radzie miasta. Porozumienia z innymi formacjami politycznymi będą więc koniecznością. Pytanie, czy będą one skłonne ułatwiać zadanie nowemu prezydentowi miasta, pozostaje otwarte. Poprzeczkę – nie da się ukryć – postawił wysoko. Na pozytywne efekty jego rządów czekają nie tylko mieszkanki i mieszkańcy miasta, ale również osoby wierzące, że inna polityka – także ta samorządowa – jest możliwa.
Pozostaje trzymać kciuki i rozliczać z obietnic.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.