ISSN 2657-9596

Od „zielonej gospodarki” do „ożywienia” (cz. I)

Bartłomiej Kozek
29/01/2016

Czyli ekologia polityczna czasów kryzysu

Kryzys ekonomiczny, który trwa od 2008 roku i przybiera zróżnicowane formy (od kryzysu sektora finansowego aż po zadłużenie publiczne, będące pretekstem dla polityki cięć i zaciskania pasa), miał odsunąć na drugi plan kwestie ekologiczne.

W celu potwierdzenia tej tezy wystarczy porównać polską prasę z lat 2007­‑2008, która wydawała kolejne „zielone edycje”, tworzyła codzienne działy ekologiczne czy dołączała do swych nakładów płócienne torby wielorazowego użytku, z dzisiejszymi tytułami odkrywającymi kolejne „ekościemy”.

Zainteresowanie ochroną środowiska jako nowym paradygmatem cywilizacyjnym, wzbudzone opublikowaniem na początku 2007 roku przez Międzyrządowy Zespół do spraw Zmian Klimatu (Intergovernmental Panel on Climate Change – IPCC) raportu na temat antropogenicznych zmian klimatu, na polskim zaś gruncie dodatkowo poprzedzone dyskusją wokół budowy obwodnicy Augustowa, która miała przebiegać przez cenne przyrodniczo tereny doliny Rospudy, z radarów mediów głównego nurtu w dużej mierze zniknęło po fiasku szczytu klimatycznego w Kopenhadze pod koniec 2009 roku.

Od tego czasu w dyskursie głównego nurtu gospodarka zaczęła być odmieniana przez wszystkie przypadki, a działania mające na celu poprawę jej złego stanu odsunęły na dalszy plan walkę ze zmianami klimatu, którą uznano za przedsięwzięcie drogie i zmniejszające konkurencyjność rynkową (na przykład Unii Europejskiej wobec Chin).

Nie oznacza to rzecz jasna, że szeroko pojęte środowiska ekologiczne zupełnie straciły grunt pod nogami. Mimo istotnych problemów, związanych chociażby z ogłoszeniem przez media kolejnego „renesansu energetyki jądrowej” czy boomu na eksploatację gazu łupkowego w Stanach Zjednoczonych, udało im się wypromować korzyści, jakie uzyskały podążające drogą transformacji energetycznej w stronę rozproszonej energetyki odnawialnej Niemcy.

Nawet stosunkowo mało „zielone” instytucje międzynarodowe zaczęły propagować inwestycje w działania na rzecz ochrony klimatu jako remedium na zadyszkę globalnej gospodarki. Jak to z przejmowaniem postępowych haseł przez główny nurt bywa, szybko pojawiły się zarzuty o traktowanie haseł ekologicznych jako nowej zasłony dymnej dla robienia tego, co zwykle – prywatyzowania usług publicznych czy przerzucania kosztów społecznych i ekologicznych na uboższe warstwy społeczne.

Zielona korekta kapitalizmu

Pierwszą zieloną odpowiedzią na globalny kryzys stała się koncepcja Zielonego Nowego Ładu – publicznych inwestycji w sektory, których rozwój może przyczynić się do zmniejszenia emisji gazów cieplarnianych oraz stworzenia nowych miejsc pracy. Trzema obszarami uznanymi za priorytetowe z powodu ich wysokiego udziału w generowaniu szkodliwych emisji były energetyka, transport oraz budownictwo.

Zgodnie z koncepcjami partii ekopolitycznych oraz zielonych think tanków na całym świecie oznaczało to promowanie inwestycji w podnoszenie efektywności energetycznej, wspieranie rozproszonej energetyki odnawialnej, zintegrowanych systemów transportowych w miastach, kolei zamiast indywidualnego transportu samochodowego oraz termorenowacji budynków publicznych i prywatnych.

Istotne inspiracje płyną z Niemiec, gdzie 30 procent zapotrzebowania na energię elektryczną pokrywa się ze źródeł odnawialnych. Rozwój i wdrażanie technologii, dzięki którym stało się to możliwe, przyczyniły się do skruszenia oligopolu czterech największych firm energetycznych i utworzenia niemal 400 tysięcy nowych miejsc pracy. Dziś w sektorze energetyki odnawialnej w tym kraju zatrudnia się ponad dwukrotnie więcej osób niż w energetyce konwencjonalnej, opartej na surowcach nieodnawialnych, takich jak węgiel, gaz, ropa czy uran.

Koncepcja Zielonego Nowego Ładu pomogła Zielonym w Europie w przezwyciężeniu największego ograniczenia ich dalszego rozwoju – przekonania, że ekologia jest wartością postmaterialną i tym samym kierowanie się zasadami trwałego, zrównoważonego rozwoju jest dobre jedynie w czasie prosperity.

Idea odwołująca się do programu inwestycji publicznych realizowanych w czasach wielkiego kryzysu lat trzydziestych dwudziestego wieku przez amerykańskiego prezydenta Franklina Delano Roosevelta obrana została przez Europejską Partię Zielonych za hasło przewodnie kampanii w wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2009 roku, w wyniku której ich reprezentacja w Europarlamencie uległa zwiększeniu.

Nie oznacza to jednak, że jest to wyłącznie ideowa podbudowa dla programów wyborczych. Sama idea nie powstała w sztabach wyborczych, lecz w ramach specjalnej grupy roboczej, powołanej przez postępowy brytyjski think tank, Fundację Nowej Ekonomii (New Economics Foundation – NEF).

Grupa ta rozpoczęła pracę jeszcze w roku 2007, a rok później światło dzienne ujrzała publikacja A Green New Deal, której podtytuł streszcza stojącą za nią koncepcję: „Sprzężone postulaty na rzecz rozwiązania potrójnego kryzysu: finansowego, zmian klimatu oraz wysokich cen ropy”.

Zawarte w niej propozycje wyraźnie pokazują, że jeśli już mówimy o „zielonej korekcie kapitalizmu”, to ma ona głęboki charakter. Tworzący ją zespół – w którym znalazł się między innymi szef działu ekonomicznego dziennika „The Guardian”, Larry Elliott, były dyrektor organizacji Friends of the Earth, Tony Jupiter, czy obecnie jedyna posłanka Partii Zielonych Anglii i Walii w Izbie Gmin i była jej liderka, Caroline Lucas – zauważył, że aby wyjść z kryzysu i zerwać z uzależnieniem kraju od sektora finansowego, Wielka Brytania musi inwestować 50 miliardów funtów rocznie.

Poza wzywaniem do publicznych inwestycji w efektywność energetyczną czy termomodernizację publikacja NEF zwracała dużą uwagę na konieczność ponownego uregulowania sektora finansowego oraz oddzielenia bankowości detalicznej od inwestycyjnej, a także na walkę z unikaniem płacenia podatków przez wielkie korporacje, które są zarejestrowane w rajach podatkowych – tu rozwiązaniem miałby stać się wymóg prezentowania raportów ze swojej działalności w rozbiciu na poszczególne kraje, w których korporacje prowadzą interesy.

Podobne postulaty – wzbogacone między innymi o pomysły na powołanie do życia publicznej, europejskiej agencji ratingowej czy wprowadzenie podatku od transakcji finansowych – pojawiły się wśród postulatów Europejskiej Partii Zielonych.

Dyskusje w rodzinie

Impulsem do rozwoju idei Zielonego Nowego Ładu stała się jego krytyka feministyczna. Zauważono, że promowane za pośrednictwem tej koncepcji miejsca pracy powstałyby w zawodach, w których większość stanowisk zajmują mężczyźni. Krytyka ta przyczyniła się do poszerzenia koncepcji Zielonego Nowego Ładu o silny komponent społeczny, w którym istotną rolę odgrywa gospodarka opieki oraz zapewnienie wysokiej jakości usług publicznych, takich jak ochrona zdrowia czy edukacja.

Ambitna polityka społeczna miałaby być realizowana dzięki zwiększeniu opodatkowania bogactwa (stąd postulaty zwiększenia progresywności systemu podatkowego, które możemy zaobserwować wśród europejskich partii ekopolitycznych) oraz zanieczyszczeń.

W tej ostatniej kwestii dyskusja toczy się wokół tego, czy bardziej efektywnym narzędziem miałby być podatek węglowy podobny do tego, który wprowadziła kanadyjska prowincja Kolumbia Brytyjska, czy też zreformowany system handlu emisjami.

Innym przedmiotem dyskusji jest problem relacji między Zielonym Nowym Ładem a koncepcją nieograniczonego wzrostu gospodarczego, która jest krytykowana przez liczną grupę przedstawicielek i przedstawicieli ruchu ekologicznego. Według osób, które na podstawie faktu ograniczonej ilości surowców naturalnych oraz zdolności regeneracji cykli życiowych planety postulują konieczność spadku gospodarczego, Zielony Nowy Ład jest typowym, keynesowskim z ducha narzędziem stymulacji gospodarki, którego użycie może skończyć się powrotem do normalnego biegu spraw.

W zależności od podejścia do samej idei wzrostu gospodarczego padają dwie odpowiedzi. Przedstawiciele NEF – ale też na przykład dwóch niemieckich europosłów Zielonych, Reinhard Bütikofer i Sven Giegold – argumentują, że nie ma tu sprzeczności. Wzrost gospodarczy potrzebny jest po to, by w krótkiej perspektywie ustabilizować sytuację ekonomiczną, poprawić kondycję rynku pracy oraz pobudzić popyt w sektorze gospodarki realnej.

Wprowadzanie takich zmian, jak transformacja globalnej gospodarki z wysokowęglowej na niskowęglową, ponowna decentralizacja produkcji, skracanie łańcuchów dostaw, rozwój rolnictwa organicznego zamiast przemysłowego czy reindustrializacja globalnej Północy, jest pożądane i będzie jeszcze przez długie lata generować wzrost gospodarczy.

Inną perspektywę prezentują zwolennicy „zielonego wzrostu”, tacy jak dyrektor Fundacji im. Heinricha Bölla, Ralf Fücks. Zarówno w swoich tekstach publicystycznych, jak i wydanej niedawno książce o „inteligentnym wzroście”, Fücks argumentuje, że nie ma obecnie przekonujących dowodów na to, że gospodarka bezwzrostowa będzie w stanie podtrzymać zarówno miejsca pracy, jak i instytucje państwa opiekuńczego.

Pozostaje zwolennikiem skupiania się na oddzieleniu wzrostu gospodarczego od wzrostu emisji gazów cieplarnianych (ang. decoupling) i podkreśla, że rozwój gospodarki opartej na wiedzy, w powiązaniu z transformacją ekonomiczną, będą dostateczną odtrutką na mankamenty spekulacyjnego kapitalizmu finansowego.

Troska czy maskarada?

O ile koncepcja Zielonego Nowego Ładu wywoływała raczej zastrzeżenia niż całkowitą negację ze strony szeroko pojętych środowisk postępowych, o tyle już „zielona gospodarka” budziła ogromne kontrowersje.

Patrząc na dokumenty, takie jak opasła publikacja Programu Narodów Zjednoczonych do spraw Środowiska (United Nations Environment Programme – UNEP) Towards a Green Economy: pathways to sustainable development and poverty eradication („W stronę zielonej gospodarki. Ścieżki w kierunku zrównoważonego rozwoju i likwidacji biedy”), można by sądzić, że nie różni się ona zbytnio od Zielonego Nowego Ładu. Znajdziemy tu sporo troski o wyczerpujące się zasoby rybne, brak dostępu rzesz ludzi do wody oraz zmniejszenie poziomu zanieczyszczeń generowanych przez przemysł.

Krytycy zielonej gospodarki zdają się sugerować, że jest ona swego rodzaju „folderem reklamowym” dla prywatnych inwestorów. Zdradzać ma to już sam język, w którym przyroda staje się „kapitałem naturalnym” i poddawana jest monetyzacji, jak na przykład w próbach wyceny usług ekosystemowych. Zamiast traktować środowisko jako fundament życia na Ziemi, w obrębie którego aktywność gospodarcza człowieka jest jedynie niewielkim jego elementem, wtłacza się je w ramy maksymalizacji zysków i minimalizacji kosztów.

Zagrożenia związane z tym procesem streszczają w swej pracy Critique of the Green Economy („Krytyka zielonej gospodarki”) Barbara Unmüßig, Wolfgang Sachs i Thomas Fatheuer. Poza oczywistymi problemami z dokładnym oszacowaniem wartości środowiska zauważają, że wyliczenia te mogą otworzyć puszkę Pandory komercjalizacji i prywatyzacji usług ekosystemowych. Wycena poszczególnych elementów środowiska naturalnego może sprawić, że staną się one przedmiotem handlu i spekulacji.

I tym samym – zdaniem krytyków – wytworzy się złudne przekonanie, że elementy środowiska naturalnego są w jakiś sposób wymienialne i że wystarczy zapłacić określoną sumę pieniędzy, by uzyskać rozgrzeszenie z ekologicznie szkodliwych działań, na przykład budowy zalewającej dziewiczą puszczę tamy w Amazonii. Podejście to pomija chociażby znaczenie, jakie dany ekosystem ma dla zamieszkującej go ludności, jak chociażby plemion dorzecza Amazonki.

Jeszcze dalej w krytyce tej koncepcji idzie Edgardo Lander, który w przygotowanej dla Transnational Institute analizie określa ją mianem „wilka w owczej skórze”. W przeciwieństwie do autorów poprzedniej krytyki nie znajduje ciepłych słów dla choćby części proponowanych tam rozwiązań, takich jak wycofanie szkodliwych subsydiów dla rolnictwa przemysłowego – odnotowuje, że UNEP zauważa rodzące się na świecie alternatywy dla neoliberalnego status quo, ale nie poddaje ich żadnej refleksji. Jego zdaniem grzechem pierworodnym tego raportu jest zupełne pominięcie globalnych struktur władzy oraz ich dotychczasowego wpływu na stan środowiska.

Zamiast myśleć o zmianie tych struktur, „zielona gospodarka” chce jedynie usuwać bariery dla wzrostu gospodarczego, nie widzi zaś źródeł trwającego kryzysu, takich jak przerost sektora finansowego, oraz ignoruje rosnącą bezradność rządów wobec interesów globalnych korporacji.

Ewentualne regulacje ze strony instytucji publicznych nie miałyby na celu tego, co mieć powinny, a więc strukturalnej zmiany w stosunkach władzy, zapewniającej trwały prymat środowiska i praw człowieka nad wąsko pojmowanymi interesami ekonomicznymi, a jedynie przekierowanie strumienia pieniędzy z „brudnej” działalności gospodarczej do „czystej”, wzmocnione obietnicą otrzymywania przez kapitał wyższej stopy zysku w wyniku jego przejścia „na zieloną stronę mocy”.

Tekst pochodzi ze specjalnego, klimatycznego numeru magazynu „Recykling Idei” z jesieni 2013. W przedruku pominięto przypisy.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.