ISSN 2657-9596

Klimatyczna zagwozdka polskiej prezydencji

Bartłomiej Kozek
05/07/2011

Samotne weto Polski wobec planu przyjęcia przez Unię Europejską „mapy drogowej” redukowania emisji gazów szklarniowych zdziera z ekipy Donalda Tuska maskę „światłego” i „proeuropejskiego” rządu. Hamowanie zmian w kierunku bardziej przyjaznej środowisku gospodarki nie wyjdzie nam na zdrowie.

W dużym skrócie: w pakiecie energetyczno-klimatycznym chodzi o przyjęcie przez Unię Europejską zasady 20/20/20: zwiększenie o 20% efektywności wykorzystania energii, wzrost średniego udziału odnawialnych źródeł energii do poziomu 20% na poziomie unijnym (każdy kraj otrzymał indywidualne zobowiązanie, w Polsce udział OZE w miksie energetycznym ma osiągnąć 15%) i idące za tym zmniejszenie emisji gazów szklarniowych o 20%. Cel mógłby być ambitniejszy, ale… polski minister środowiska Andrzej Kraszewski zawetował w czerwcu mapę drogową dochodzenia do redukcji emisji CO2 o 80% do roku 2050, zaś rządowi PO-PSL nie podobają się pomysły jednostronnego zwiększenia zobowiązań redukcji emisji ze strony UE z 20% do 25%, a nawet 30% w porównaniu z ich poziomem z roku 1990. Działanie to mogłoby zachęcić inne państwa, zaangażowane w negocjacje nad nowym, globalnym porozumieniem klimatycznym, do przyjęcia równie ambitnych zobowiązań.

Pakietem klimatycznym straszą w Polsce wyborców partie z różnych stron politycznej barykady. W nowym programie Prawa i Sprawiedliwości został on uznany za wielkie zagrożenie dla rozwoju Polski. Portretuje się go jako dyktat bardziej zaawansowanych technologicznie krajów. Według PiS nie ma pewności, czy zmiany klimatyczne faktycznie zachodzą, a nawet jeśli tak jest, to walka z nimi skazana jest ich zdaniem na klęskę, bo poza Unią Europejską nikt nie chce się jej podjąć. Przed Polską stać ma wyzwanie zwiększania mocy energetycznych, także za pomocą programu nuklearnego i eksploatacji złóż gazu łupkowego

Największa partia opozycyjna nie różni się w swych diagnozach od tego, co w praktyce już realizuje ekipa Tuska. Mimo zapewnień o konieczności „przejścia na zieloną stronę mocy” wicepremier Waldemar Pawlak poparł weto polskiego ministra Kraszewskiego wobec pakietu. Pakiet klimatyczny krytykuje też część polskich związków zawodowych, zwłaszcza związanych z branżą wydobycia węgla. Ich zdaniem jego przyjęcie oznaczałoby utratę miejsc pracy i wzrost cen energii. Ile w tych obawach prawdy, a ile mitów?

Globalny kontekst

Stan unijnej polityki klimatycznej odzwierciedla kryzys projektu europejskiego. Europa przez lata przodowała w tej dziedzinie, dziś jednak zaczynają ją wyprzedzać inni. Choć prezydentura Baracka Obamy nie spełniła wielu oczekiwań, to jednak w jej trakcie Stany Zjednoczone przestały sabotować działania na rzecz globalnego porozumienia w sprawie redukcji emisji gazów szklarniowych. Deklaracje dotyczące przechodzenia na bardziej ekologiczną ścieżkę rozwoju zaczęły składać Chiny, obiecując redukcję poziomu wzrostu emisji CO2 w stosunku do dynamiki wzrostu gospodarczego Państwa Środka. Kraj ten – niesłynący dotąd z wysokich standardów ekologicznych – już dziś jest na dobrej drodze do zastąpienia Niemiec w roli lidera w energetyce wiatrowej.

Tymczasem koszty zmian klimatycznych są coraz bardziej mierzalne, a długotrwały trend wskazuje na ich stały wzrost. Ostrożne szacunki, dotyczące kosztów zniszczeń wywołanych przez anomalie pogody, które dotknęły w tym roku Stany Zjednoczone, mówią o kwocie 37-38 mld dolarów. Tylko za pierwsze 5 miesięcy…

Rok 2011 zapisze się jako rok zmagań o przyszły kształt globalnej energetyki. Z jednej strony Niemcy postanowiły zrezygnować do r. 2022 z wykorzystywania elektrowni jądrowych, zaś we Włoszech odbyło się referendum, w którym ok. 95% głosujących opowiedziało się przeciw rozwojowi programu nuklearnego. Z drugiej strony rząd Kanady upiera się przy eksploatacji złóż roponośnych w piaskach prowincji Alberta (ich eksploatacja jest znacznie bardziej szkodliwa dla środowiska niż w przypadku złóż konwencjonalnych), a rząd Wielkiej Brytanii zamierza inwestować w energetykę opartą na węglu i atomie.

Nakłada się na to spór wokół perspektywy budżetowej Unii Europejskiej na lata 2014-2020. Finansowanie efektywności energetycznej i wykorzystania odnawialnych źródeł energii jest jednym z nielicznych sektorów, w którym państwa „starej piętnastki”, a w szczególności „płatnicy netto” do unijnej kasy, tacy jak Niemcy, mogą mieć swój żywotny interes. Interes ten nie musi kłócić się z interesem Polski, o ile tylko polski rząd będzie umiał dokonać zmiany priorytetów rozwojowych. Niestety, wydaje się że proces ten nie zachodzi, o czym najlepiej świadczyć może niedawna wypowiedź polskiego komisarza, Janusza Lewandowskiego (wywodzącego się z tej samej partii co premier Tusk), kwestionującego odpowiedzialność człowieka za zmiany klimatu. Nie stawia to Polski w dobrym świetle przed budżetowymi negocjacjami i w okresie przejmowania obowiązków wynikających z 6-miesięcznej prezydencji UE. Wysyłamy bowiem sygnały, że rozwiązanie problemu, który większość europejskich rządów uważa za ważny dla przyszłości planety, nie stanowi dla nas priorytetu.

Dobre przykłady

Uzależnienie polskiej gospodarki od węgla już dawno powinno wzbudzić obawy polskiego rządu, tymczasem kolejne gabinety wydają się ignorować ten problem. O węglu mówi się jako o „czarnym złocie”, mającym zapewniać nam bezpieczeństwo energetyczne. Tymczasem od niedawna… więcej go importujemy, niż produkujemy. Budowa elektrowni jądrowych (według rządowych planów nawet 3 reaktory pokryłyby jedynie 6% zapotrzebowania energetycznego kraju) przedstawiana jest przez rząd Tuska jako konieczność w obliczu wypełniania rzekomo ambitnych unijnych planów ograniczania emisji gazów szklarniowych. Na postulaty zwiększenia poziomu redukcji do r. 2020 z 20% do 30% rząd reaguje alergicznie, utrzymując, że będzie to cios dla polskiej gospodarki.

Popatrzmy zatem za naszą zachodnią granicę. Już dziś – dzięki ambitnym działaniom czerwono-zielonej koalicji z lat 1997-2005 (m.in. ekologiczna reforma podatkowa, czyli przenoszenie obciążeń podatkowych z pracy na zanieczyszczenia i konsumpcję czy gwarantowana wysoka taryfa skupu energii ze źródeł odnawialnych) sektor energetyki odnawialnej zatrudnia ćwierć miliona osób i zaczyna powoli generować ich więcej, niż chluba niemieckiego przemysłu – motoryzacja. Pamiętajmy, że warunki pogodowe w Niemczech nie różnią się tak bardzo od polskich, a plany zaspokajania całości zapotrzebowania energetycznego ze źródeł odnawialnych są tam traktowane najzupełniej poważnie. Niemcy to również kraj, który zachował sporą część bazy przemysłowej – argumenty, że przejście na „zieloną stronę mocy” uniemożliwia istnienie przemysłu, można więc włożyć między bajki. Jak wskazuje publikacja na temat Zielonego Nowego Ładu w Europie, wydana przez Green European Foundation, problem rosnących kosztów zużycia zasobów (w tym energetycznych) staje się w Niemczech większym problemem dla przemysłu niż koszty pracy. Koszty zasobów rosną w obliczu ich powolnego wyczerpywania się, a także wzrostu popytu na nie w gospodarkach wschodzących (takich jak Chiny czy Indie). Przedsiębiorstwa widzą zatem coraz więcej korzyści w takich działaniach, jak podnoszenie efektywności energetycznej czy uniezależnianie się od importu ropy i gazu.

Także większość związków zawodowych w Europie nie ma problemu z koncepcją energetycznej transformacji. Powstaje coraz więcej opracowań przygotowywanych przez związkowe think tanki, badające towarzyszący jej potencjał tworzenia miejsc pracy dla kobiet czy też osób młodych. Inwestycje w energetykę, zrównoważony transport czy budownictwo pozwalają na myślenie o reindustrializacji państw zachodnich. Umożliwiłoby to tworzenie miejsc pracy dla osób, które utraciły je w wyniku delokalizacji przemysłu, np. do tańszych państw Unii Europejskiej albo na Daleki Wschód. Może to mieć istotny wpływ nawet na scenę polityczną państw, które zdecydują się na pójście „zieloną ścieżką”. W sporej części Europy Zachodniej to społeczności dotknięte likwidacją miejscowego przemysłu stają się podatnym gruntem dla rozwoju partii populistycznych i ksenofobicznych. Pamiętajmy, że wydajność. a co za tym idzie również i ekonomiczna opłacalność nowoczesnych technologii energetycznych stale się zwiększa. Jak wskazuje Greenpeace podwojenie ilości paneli fotowoltaicznych skutkuje obniżeniem kosztów energii produkowanej z tego źródła o 20%. Zaś otwarta niedawno, największa na Wyspach Brytyjskich elektrownia słoneczna (3 tysiące paneli słonecznych mających produkować 682 MWh energii elektrycznej rocznie) pokazuje, że inwestycje tego typu mogą funkcjonować także na obszarach, nie słynących z bezchmurnego nieba.

Marnowanie szansy

Jaki zatem interes może mieć Polska w opóźnianiu energetycznej rewolucji? Biorą pod uwagę, że polska gospodarka jest 2,5 razy bardziej energochłonna od unijnej średniej, inwestycje w efektywność energetyczną nie są wcale karkołomnym wyzwaniem. Generują miejsca pracy (np. przy termorenowacji budynków mieszkalnych czy instytucji publicznych) i przynoszą realne oszczędności konsumentkom i konsumentom oraz przedsiębiorstwom. Tymczasem Sejm, debatując nad ustawą o efektywności energetycznej, wykreślił z niej konieczność podnoszenia przez placówki publiczne efektywności wykorzystania energii co najmniej o 1% rocznie. Jak pisze w „Gazecie Wyborczej” Rafał Zasuń, to właśnie ambitny projekt podniesienia efektywności energetycznej na poziomie całej Unii Europejskiej (wykraczający poza dotychczas proponowany poziom 20% do 2020 r.) mógłby pokazać Europie, że polska prezydencja ma wizję rozwoju kontynentu. Nic jednak nie wskazuje na to, by był to pomysł, który znajdzie się w promowanej przez Tuska i jego ekipę wizji bezpieczeństwa energetycznego.

Badania Instytutu na Rzecz Ekorozwoju w ramach projektu Alternatywnej Polityki Energetycznej na 2030 r. wskazują jasno, że już dziś ekonomicznie opłacalne i z poszanowaniem ograniczeń przyrodniczych możliwe jest zaspokojenie nawet do 44% potrzeb energetycznych naszego kraju za pomocą odnawialnych źródeł energii. Byłoby to możliwe dzięki ambitnym programom efektywności energetycznej, umożliwiającym podtrzymanie zużycia energii elektrycznej mniej więcej na dzisiejszym poziomie (rządowe prognozy opierają się na założeniu ciągłego jego wzrostu). Analizy polskiego oddziału Greenpeace w ramach projektu „[R]Ewolucji energetycznej dla Polski” są jeszcze bardziej optymistyczne.

Na wszystkie inwestycje tego typu można pozyskiwać fundusze europejskie. Byłoby ich jeszcze więcej, gdyby polski rząd zainteresował się koncepcją powołania ERENE – Europejskiej Wspólnoty Energii Odnawialnej, która mogłaby zająć się m.in. rozwojem transgranicznych połączeń energetycznych. Dziwnym trafem żadna z polskich prawicowych partii, troszczących się o zapewnienie Polsce niezależności energetycznej od Rosji, nie zainteresowała się tym projektem. Warto zwrócić uwagę, że podczas gdy wiele mówi się o rzekomej kosztowności energii ze źródeł odnawialnych, mało kto zwraca dostrzega realną (wg danych Eurostatu) drożyznę ropy i gazu, których ceny w Polsce należą do najwyższych w Europie.

Jeśli w Niemczech udało się stworzyć tyle zielonych miejsc pracy, dlaczego nie miałoby się to udac w Polsce? Pierwsze jaskółki, takie jak fabryki wież wiatrakowych na terenie Stoczni Gdańskiej czy pomysły na fabrykę turbin w Przemyślu pozwalają z optymizmem patrzeć w przyszłość. Ekologiczna transformacja gospodarki obejmuje także rozwój transportu zbiorowego (transport publiczny w miastach, kolej), recyklingu czy też budownictwa energooszczędnego, a w każdym z tych sektorów istnieje duży potencjał kreowania miejsc pracy. Transformacja ekologiczna daje szansę na spokojne, bezbolesne „wyciąganie górników na słońce” poprzez przekwalifikowanie ich do rozwijających się sektorów zielonej gospodarki. Część z nich – jeśli popatrzeć na przytoczone przeze mnie badania InE i Greenpeace – będzie mogła zachować swą pracę jeszcze przez długi czas, co potwierdza właściwie każdy scenariusz rozwoju przyszłości polskiej energetyki.

Patrząc w przyszłość

Coraz głośniej mówi się o tym, że stoimy u progu nowej, trzeciej rewolucji przemysłowej. Po wieku pary i wieku elektryczności wchodzić mamy w wiek wiedzy, w którym energię dostarczać mają zdecentralizowane, inteligentne sieci elektryczne oraz ciepłownicze. Każda i każdy z nas stać się ma osobą nie tylko konsumującą, ale i wytwarzającą energię, np. poprzez panele słoneczne na dachu. Będziemy marnować coraz mniej zasobów, wykorzystując organiczne śmieci w roli kompostu, a resztki ze żniw jako elementy nadającej się na przetworzenie na energię biomasę. Jesteśmy dziś w lepszej sytuacji niż podczas rewolucji parowej. Wtedy bowiem znacznie trudniej było zaplanować przejście gospodarki na tory zglobalizowanego, światowego rynku, bez towarzyszących temu procesowi problemów społecznych i ekologicznych. Kraje, które jako pierwsze weszły na drogę tych zmian, po dziś dzień stanowią centrum świata, uzupełnione przez te, które szybko zdołały nadrobić zaległości (jak np. Japonia).

Rezygnacja z wzięcia udziału w nowym, globalnym wyścigu o zazielenienie gospodarki skaże nas na rolę peryferiów, z anachronicznym i niewydolnym, scentralizowanym systemem energetycznym i rozsypującymi się liniami przesyłowymi. Co gorsza, nasza postawa ma wpływ na pozycję całej Unii Europejskiej, pogrążającej się w braku wizji i politycznego przywództwa. Legitymizuje ona brak ambicji innych państw UE, liczących na zachowanie status quo. Tymczasem koszty zmian klimatycznych, a także rosnących cen nieefektywnie wykorzystywanych surowców coraz bardziej obciążać będą europejskie społeczeństwa. Chiny, po latach niezrównoważonego rozwoju, dziś podnoszą płace w tempie 12% rocznie, a także inwestują w poprawę katastrofalnej sytuacji ekologicznej, której symbolem staje się toksyczny smog na ulicach Pekinu.

Czy stać nas na to, by uczyć się na błędach i wziąć aktywny udział w ekologicznej transformacji globalnej gospodarki? Postawa polskiego rządu – niestety – nie napawa optymizmem. Weto wobec pakietu klimatycznego może oznaczać, że przegapimy naszą szansę na zieloną modernizację.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.