Życie na dumpingu
Czy Unia Europejska chce wyrzucić na bruk Polki i Polaków, delegowanych do pracy za granicą? W Parlamencie Europejskim kończą się pracę nad dyrektywą, która według jednych chroni pracowników i małe przedsiębiorstwa z państw „starej Unii”, a według drugich uderza w emigrantów zarobkowych z państw „nowej Unii”. Kto ma rację?
W dwóch ważnych tytułach ze Śląska: „Dzienniku Zachodnim” i „Nowej Gazecie Śląskiej” (miesięczniku powiązanym z Ruchem Autonomii Śląska), pojawiły się na przestrzeni ostatnich tygodni artykuły, które wspierają raczej drugi punkt widzenia. „Dziennik Zachodni” tytułuje tekst w wielce wymowny sposób: „Pracownicy z Opla w Gliwicach pracują w Niemczech. A Unia chce tego zakazać”, natomiast „Nowa Gazeta Śląska” ostrzega już na pierwszej stronie: „Arbeit verboten” („Praca zakazana”). Dziennikarze ostrzegają, że pracę straci kilka tysięcy pracowników z regionu, w tym ok. 300 osób z gliwickiej fabryki „Opla”, których zatrudnienie utrzymano za cenę pracy w zagranicznych fabrykach koncernu „General Motors”. Po masowych zwolnieniach w tyskiej fabryce „Fiata” byłby to kolejny cios dla pracowników branży motoryzacyjnej w regionie.
Peryferie zabieramy ze sobą
Kiedy w 2009 r. Parlament Europejski debatował w nad akceptacją kandydatury José Manuela Barroso na drugą kadencję w roli szefa Komisji Europejskiej, część eurodeputowanych przypominała mu, że powinien działać na rzecz wzmocnienia społecznego wymiaru jednolitego rynku. Portugalskiemu politykowi wielokrotnie zarzucano przyzwolenie na dumping socjalny, który powoduje systematyczne „równanie w dół”, jeśli chodzi o standardy związane z zatrudnieniem w Unii Europejskiej.
Samir Amin, jeden z czołowych ekonomistów związanych z teorią zależności, która wyjaśnia przyczyny różnic w rozwoju gospodarczym państw w światowej gospodarce, pisał, że jedną z nich jest fakt, że w wyniku neoliberalnej globalizacji kapitał stał się mobilny, podczas gdy siła robocza pozostaje w dużej mierze niemobilna. Tym samym kapitał wędruje w poszukiwaniu wysokich stóp zysku, co często wiąże się z lokowaniem produkcji w miejscach, w których istnieje nadmiar „rąk do pracy” – a co za tym idzie, może być ona świadczona po niskich kosztach. Oczywiście poza wysokim poziomem „wyposażenia w pracę”, na jej niższą cenę wpływają jeszcze inne czynniki: polityka państwa względem rynku pracy, uzwiązkowienie pracowników czy uwarunkowania historyczne, który uwikłały dane państwo w określone relacje międzynarodowe.
W Unii Europejskiej obowiązują tzw. cztery swobody wspólnego rynku – swobodę przepływu towarów, osób, kapitału i usług. Tym samym nie tylko kapitał, ale i siła robocza stała się mobilna. Nie oznacza to jednak, że podział centrum/peryferie w łonie Unii Europejskiej został przezwyciężony. Wręcz przeciwnie. W wyniku wprowadzenia „czterech swobód przepływu”, kapitał uzyskał ułatwiony dostęp do lokowania inwestycji w nowych państwach członkowskich, w których standardy społeczne dotyczące zatrudnienia odbiegają znacząco od tych znanych w państwach „starej Unii”. Co więcej, sytuacja się skomplikowała o tyle, że na horyzoncie pojawiła się nowa, kusząca dla kapitału możliwość: by mobilna siła robocza z peryferii, migrując do centrum, nie pozostawiała swojej peryferyjnej pozycji w kraju pochodzenia, ale zabierała ją ze sobą. Spełniałaby tym samym rolę podobną do tej, co „kolorowi” imigranci z byłych europejskich kolonii w okresie gospodarczej odbudowy Europy Zachodniej po II wojnie światowej.
Dumping socjalny – kto zyskuje, kto traci
Taki stan próbowano zadekretować, np. za pomocą tzw. dyrektywy Bolkesteina: migrująca na zachód Europy tania siła robocza ze wschodu świadczyłaby usługi na warunkach obowiązujących w kraju, z którego pochodzi. Dzięki protestom związkowców, organizacji społecznych oraz eurodeputowanych lewicy i zielonych udało się zablokować zapisy, które otwierały furtkę dla dumpingu socjalnego w zakresie świadczenia usług.
Nie znaczy to jednak, że z przepływami ludności w Unii Europejskiej nie wiąże się problem dumpingu socjalnego. Jednym ze sposobów, w jaki pracodawcy z państw „starej Unii”obniżają koszty pracy, jest zagraniczne delegowanie pracowników z państw „nowej Unii”. Związki zawodowe i przychylne im partie polityczne wskazują, że taka praktyka jest pogwałceniem fundamentalnej zasady „równej płacy za równą pracę”. Rządom państw peryferyjnych niespecjalnie taka sytuacja przeszkadza, ponieważ eksportują one w ten sposób bezrobocie. Dumping socjalny uderza jednak w pracowników kraju przyjmującego, którzy nie są w stanie konkurować płacowo z przybyszami z państw o niższych standardach płacowych. A także w małe przedsiębiorstwa, które nie mają takich możliwości importowania taniej siły roboczej, jak wielkie firmy, współpracujące często z agencjami pracy tymczasowej, które zbijają interes na tym procederze.
Prawdopodobnie nie potrwa to już jednak długo, bowiem w Parlamencie Europejskim dobiegają końca prace nad nową dyrektywą, która ma poprawić stosowanie dyrektywy z 1996 r. w sprawie delegowania pracowników przez przedsiębiorstwa, które świadczą usługi w kilku państwach członkowskich UE i muszą przydzielać swoich pracowników do czasowej pracy za granicą. Przepisy te mają gwarantować, że przestrzegane będą najważniejsze warunki pracy przyjmującego państwa członkowskiego, np. minimalne stawki wynagrodzenia, czas pracy oraz przepisy dotyczące bezpieczeństwa i higieny pracy.
Zadowolony człowiek peryferii?
Przygotowywane zmiany są krokiem na długiej i krętej drodze do unijnego obywatelstwa socjalnego. Nie ulega wątpliwości, że rosnące w Europie przejawy ksenofobii wynikają w znacznej mierze z obawy o miejsca pracy i jej warunki, które podsyca napływ imigrantów gotowych pracować za stawki, które są absolutnie nie do przyjęcia dla miejscowych, ponieważ koszty życia w ich kraju są nieporównywalnie wyższe niż koszty, które imigranci ponoszą we własnym kraju.
Chociaż argumenty przeciwko walce z dumpingiem socjalnym, wskazujące, że w ten sposób „zabrania się ludziom” pracować, są demagogiczne i wzięte żywcem z języka amerykańskich Republikanów, którzy w kontrolowanych przez siebie stanach chcą budować „stany z prawem do pracy” (right-to-work-states), co w praktyce oznacza walkę ze związkami zawodowymi, to nie ulega wątpliwości, że od samego ograniczenia dumpingu socjalnego w państwach i regionach, którym ciężko idzie zwalczanie bezrobocia, pracy nie przybędzie.
Póki rządy nowych państw członkowskich nie będą miały pomysłów, ale i możliwości na wyrwanie się z kondycji peryferyjnej – roli montowni produktów i eksportera taniej siły roboczej do centrum – nie powinno dziwić, że np. część Polków i Polaków będzie walkę z dumpingiem socjalnym postrzegać jako fanaberię Unii Europejskiej, która chce im utrudnić dostęp do ciężkiej przecież pracy „na saksach”. Resentyment pracowników z centrum wobec „złodziei miejsc pracy” z peryferii może zostać zrekompensowany resentymentem wyrzuconych na ojczyźniany bruk wobec brukselskich biurokratów – świetnie widać we wspomnianych artykułach, które ukazały się w polskiej prasie.
Ale już niekoniecznie we wpisach internautów pod nimi. Nie brakuje w nich słów zrozumienia dla nowych rozwiązań prawnych, które opracowywane są w Parlamencie Europejskim. Widać oburzenie na fakt, że Polki i Polacy, delegowani do pracy za granicą, są traktowani jak Europejki i Europejczycy „drugiej kategorii”. Pojawiają się także głosy solidarności z pracownikami z krajów przyjmujących polskich imigrantów zarobkowych, którzy też walczą o utrzymanie swoich miejsc pracy, oraz głosy oburzenia wobec cwaniactwa koncernów i agencji pracy tymczasowej. Komentujący zdają sobie sprawę, że delegowanie za granicę może być dobrym rozwiązaniem co najwyżej na krótką metę, ale w dłuższej perspektywie pracownicy nie powinni być „popychadłem” w rękach zakładu pracy – potrzebują natomiast stabilności i godnego traktowania.
Jest alternatywa!
Dumping socjalny jest jedynie odzwierciedleniem podziału Unii Europejskiej na Unię dwóch (a może nawet trzech?) prędkości. Przymykanie nań oka może przynosić określonych grupom krótkotrwałe, osobiste korzyści, ale nie jest rozwiązaniem na dłuższą metę. W sytuacji, gdy bogatsze kraje wspólnoty mają problemy z bezrobociem i obawiają się wzrostu niepokojów społecznych, zrozumiałym jest, że będą chronić własne miejsca pracy. Jeśli będą jednak traktować migrujących pracowników ze wschodu czy południa kontynentu jak ludzi, którzy są gotowi przyjechać do pracy i wracać do siebie wedle ich widzimisię, to na pewno nie wpłynie to na poparcie dla europejskiego projektu na peryferiach i jego stabilną przyszłość.
Wybuchy społecznego gniewu na peryferiach, takie jak ostatnio w Bułgarii, powinny zaniepokoić także państwa centrum. Dlatego w ich interesie powinno leżeć wzmocnienie peryferii – pomoc w znalezieniu dla nich drogi rozwoju innej niż przez ściąganie europejskich standardów społecznych w dół. Ale to się nie stanie, jeśli nie zmieni się nastawienie rządów nowych państw członkowskich. Bruksela nic tu nie pomoże, jeśli polski rząd będzie pozostawał ślepy na korzyści, jakie może przynieść stymulowanie rozwoju w stronę ekologicznej gospodarki i społeczeństwa, zamiast tego wybierając dla swoich obywateli i obywatelek przykrą rolę „taniej robocizny” – w kraju i za granicą. Trwały rozwój peryferii będzie możliwy tylko, jeśli nie będą zdane na kapryśne przypływy i odpływy zagranicznego kapitału, ale dysponować będą własnymi motorami rozwoju.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.