Zielone stawki brytyjskich wyborów
Czy kampania wyborcza jest dla Zielonych w Wielkiej Brytanii sukcesem? Choć szanse choćby na drugi mandat w Izbie Gmin nie są duże, to jednak parę osiągnięć ostatnich miesięcy zostanie z Zielonymi na długo.
Ktoś, kto obserwowałby tegoroczne wybory parlamentarne w Zjednoczonym Królestwie na poziomie jedynie doniesień medialnych, mógłby odnieść wrażenie, że Zieloni Anglii i Walii złapali lekką zadyszkę. Ich liderka, Natalie Bennett, miała problemy z udowodnieniem dziennikarzowi radiowemu, że jej partia ma dokładnie wyliczony swój postulat budowy pół miliona mieszkań czynszowych do roku 2020. Docinki wzbudził start kampanii w londyńskim teatrze z dość wysokiej półki, jak również niechęć prowadzącej prezentację radnej Londynu i członkini Izby Lordów Jenny Jones do tego, by przewodnicząca jej partii odpowiadała na niewygodne pytania.
Kiedy nadszedł czas przedwyborczych debat telewizyjnych poza paroma momentami (takimi jak mowa w obronie imigracji, oparta na osobistym doświadczeniu – Bennett urodziła się w Australii) zniknęła wśród innych politycznych liderek i liderów, na czele z charyzmatyczną szefową Szkockiej Partii Narodowej (SNP) Nicolą Sturgeon.
W cieniu kamer
Zakończenie wyborczej opowieści na tej stronie medalu – bardziej widocznej, bo rozgrywającej się w przestrzeni medialnej – byłoby jednak niesprawiedliwe. Nie sposób przejść obojętnie wobec faktu, że jeszcze w roku 2010 Zieloni Anglii i Walii mieli 12 tysięcy członkiń i członków, a dziś przekraczając 60 tysięcy są formacją bardziej liczebną niż eurosceptyczna Partia Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKIP) czy współrządzący przez ostatnie 5 lat krajem Liberalni Demokraci. Ich młodzieżówka jest dziś największą organizacją tego typu w kraju.
Pięć lat temu wraz z siostrzanymi partiami ze Szkocji i Irlandii Północnej udało się wystawić kandydatki i kandydatów w nieco ponad połowie okręgów jednomandatowych – teraz wskaźnik ten zbliżył się do 90%. Nawet jeśli nie uda się nic więcej, niż utrzymać mandat poselski dla byłej liderki formacji, Caroline Lucas w Brighton Pavillion (w ostatnim tygodniu kampanii nieco nadziei pojawiło się w okręgu Bristol West, gdzie przedwyborcze badanie opinii dało Zielonym drugie miejsce), to i tak wzrost popularności ugrupowania zapowiada się na całkiem spory – sondażowe okolice 5% wyglądają znacznie lepiej niż 1% z 2010 r.
Nowy krajobraz polityczny
Co spowodowało ten wzrost? Jak zwykle w takich wypadkach odpowiedź jest złożona. Wśród istotnych czynników wymienić należałoby m.in. odchodzenie brytyjskich wyborczyń i wyborców od dwóch głównych partii, tradycyjnie dominujących w tamtejszym systemie politycznym. Pięć lat temu odwrót ten symbolizowali Liberalni Demokraci, którzy teraz, po firmowaniu polityki cięć i zaciskania pasa, liczą przede wszystkim na utrzymanie choć połowy dotychczasowych mandatów poselskich. Tym razem oferta jest szersza – w Szkocji zapowiada się dominacja socjaldemokratycznej, atakującej Partię Pracy z lewej flanki SNP, głosy z prawa (ale i rozczarowanej klasy robotniczej z poprzemysłowej północy) zbiera UKIP.
Zieloni korzystają m.in. z faktu, że nie ma w Anglii równie silnej co w Szkocji partii, jednoznacznie sprzeciwiającej się polityce cięć i zaciskania pasa i nie ulegającej prawicowej narracji o szkodliwości imigracji, niechęci wobec Unii Europejskiej czy konieczności obcinania za wszelką cenę deficytu budżetowego. Grunt jest żyzny – to choćby zdradzone przez Liberalnych Demokratów osoby studiujące, które zamiast obietnicy zniesienia czesnego doczekały się potrojenia jego maksymalnej wysokości. Szeroki, ideowy namiot rozpostarty przez Partię Pracy Eda Milibanda dla osób o bardziej lewicowych poglądach okazał się z kolei nazbyt centrowy.
Zieloni Anglii i Walii – nie zapominając o swoich postulatach ekologicznych – postanowili bardzo mocno postawić na inny fundament zielonej ideologii, a mianowicie na sprawiedliwość społeczną. Na sztandary wzięli popularne wśród opinii publicznej postulaty, takie jak 10 funtów godzinowej płacy minimalnej do roku 2020, przywrócenie kolei pod kontrolę publiczną (a także sfinansowane przeniesieniem środków z budowy nowych dróg ścięcie cen biletów o 10%) czy w pełni publiczny charakter tamtejszego systemu ochrony zdrowia – NHS.
W opublikowanym w czasie kampanii dokumencie programowym znalazła się również inna interesująca propozycja programowa, łącząca kwestie ekologiczne i socjalne – termorenowacja do standardu domu pasywnego 9 milionów budynków do roku 2020, co przyczyniłoby się do wydobycia z ubóstwa energetycznego 2 milionów osób oraz zmniejszyło emisje gazów cieplarnianych.
Inwestycje i redystrybucja
Będąc programowo na lewo od Partii Pracy, formacja Bennett nie ma oporów przed prezentowaniem śmiałych propozycji podatkowych. Gdy Labour myśli o przywróceniu najwyższej, 50-procentowej stawki podatku dochodowego, Zieloni chcą jej na poziomie 60%, przekonując, że taka też była… za rządów Margaret Thatcher. Podatek korporacyjny, którego stawki konserwatyści zachwalają jako niezwykle konkurencyjne, Zieloni podnieśliby do 30% – ale tylko dla dużych korporacji.
Mały i średni biznes nadal mógłby liczyć na stawkę 20%, a na dodatek skorzystać by mógł na innym postulacie, a mianowicie – wprowadzeniu podatku majątkowego w wysokości 2% dla najbogatszego 1% populacji. W jaki sposób? Zyski z tego podatku miałyby pójść na sfinansowanie obniżki stawek płaconych przez przedsiębiorców składek na ubezpieczenia społeczne.
Ciekawa jest też opinia Zielonych w sprawie pomysłów na podnoszenie kwoty wolnej od podatku. Ich zdaniem lepiej jest rozpocząć prace nad możliwością zastąpienia większości świadczeń socjalnych minimalnym dochodem gwarantowanym, zapewniających godne życie również osobom najuboższym, niż zmniejszać pulę osób, zrzucających się na finansowanie wspólnego dobra.
Wspomniane zmiany w systemie podatkowym (jak również inne, np. wprowadzenie podatku od transakcji finansowych) miałyby umożliwić szereg inwestycji w dobro wspólne – od darmowej opieki nad dziećmi do czasu ich pójścia do szkoły, poprzez darmowe przejazdy komunikacją publiczną dla uczniów i studentów, aż po zwiększenie środków na kulturę. Dodatkowe dochody budżetowe pozwoliłyby sfinansować inwestycje oraz badania i rozwój w sektorze odnawialnych technologii energetycznych, darmową opiekę nad osobami starszymi czy zniesienie opłat za studia.
Parlament bez większości
Nie da się ukryć, że zakres zmian zaprezentowanych we wspomnianym dokumencie jest imponujący – szczególnie jeśli towarzyszą mu deklaracje o tym, że jednocześnie udałoby się zmniejszyć poziomy deficytu budżetowego. Osoby głosujące na Zielonych 7 maja głosować będą na mocno transformacyjną wizję, która wśród politycznych komentatorów z głównego nurtu wzbudziła niemało wątpliwości. I bardzo dobrze – nie ma wszak niczego zdrożnego chociażby w pytaniach o to, czy owa ambitna wizja jest możliwa do osiągnięcia.
W sytuacji, gdy przedwyborcze sondaże nie dają ani Partii Pracy, ani Konserwatystom samodzielnej większości, wpływ nawet pojedynczej posłanki czy posła może być w Izbie Gmin większy niż zazwyczaj. Choć nie ma raczej szans na to, że Zieloni, SNP czy walijscy lewicowcy z Plaid Cymru wymuszą rezygnację z inwestycji w system Trident (uzbrojonych w głowice jądrowe okrętów podwodnych, stacjonujących w bazie w Szkocji), to już mniejsze czy większe podwyżki płacy minimalnej czy inwestycje w NHS nie wydają się nierealne.
W przyszłym tygodniu emocji podczas liczenia głosów w Zjednoczonym Królestwie nie zabraknie. Dla wielu z Polek i Polaków, którzy wyjechali w tym kierunku za chlebem, będą to wybory, mające na ich życie wpływ większy, niż następujące wkrótce po nich wybory prezydenckie nad Wisłą. Choćby z tego powodu warto się nimi interesować.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.