ISSN 2657-9596

Internet, dobra wspólne i sprawiedliwość społeczna

Michel Bauwens , Adam Ostolski
31/12/2013

O polityce internetu, dobrach wspólnych, Bitcoinie i potencjalnym zielono-pirackim sojuszu z Michelem Bauwensem, teoretykiem i aktywistą, założycielem Peer-to-Peer Foundation, rozmawia Adam Ostolski.

Adam Ostolski: Jeszcze dekadę temu Internet uważano za gwarancję demokratycznej zmiany oraz powstania świata bez granic. Międzyludzka komunikacja miała stać się wolna i nieograniczona, a cenzura – niemożliwa. Dzisiaj w Internecie wyrastają nowe „chińskie mury”, a także nowe instrumenty nadzoru – od wydobywania danych (data mining) dla celów komercyjnych po szpiegowanie nas przez państwa. Co się stało z wolnościową obietnicą Internetu? Czy ją utraciliśmy? Czy jest w niebezpieczeństwie? A może zawsze była tylko marzeniem?

Michel Bauwens: Odrzucam wyobrażenie, że technologia jest czymś neutralnym, postrzegam ją jako coś, co otwiera przed ludzkością nowe możliwości. Ale te możliwości mogą być przedmiotem konfliktu. Technologia peer-to-peer (p2p) może przybierać różne formy w zależności od sił, które ją kontrolują. Na przykład w tym, co nazywam „kapitalizmem netarchicznym”, mamy platformy własnościowe. Komercyjni właściciele tworzą fasadę p2p (front-end), ponieważ chcą, by ludzie się ze sobą komunikowali, ale ta fasada połączona jest z hierarchicznym wnętrzem (back-end), gdzie dizajn oraz dane personalne są kontrolowane, dzięki czemu można sprzedawać uwagę użytkowników.

Gdy więc mówimy o technologii peer-to-peer, musimy uważać, by patrzeć nie tylko na strukturę – komputery połączone w sieci p2p, ludzie zorganizowani w sieci p2p itp.– lecz także na relacje władzy i własności.

AO: Władza i własność są ważniejsze od struktury?

MB: Zawsze powtarzam, że najważniejsze w p2p jest to, że to jest forma ludzkiej relacji, bardzo szczególnej relacji, która pozwala ludziom zebrać się wokół wspólnego kreowania wartości. Chodzi o to, czy faktycznie tworzą dobro wspólne, jeśli to jest po prostu rynek, to nie można wtedy mówić o p2p!

Inny przykład – Bitcoin, którego czasami używam. Sądzę, że to ważne, gdyż po raz pierwszy w historii mamy niezależną społeczną walutę, wykraczającą poza westfalski porządek państw narodowych. Ale jeśli spojrzymy na strukturę Bitcoina, to uczestnikami sieci są tu komputery, a nie ludzie. Możesz stanowić bogaty zespół hakerski i mieć botnet z 10 000 komputerów i być w tym wielkim systemie monetarnym od samego początku, gdy jego wartość była jeszcze bardzo niska. Albo możesz mieszkać w Indiach i w ogóle nie mieć komputera. Badania Shamira pokazały, że aż 70% Bitcoinów jest w rękach kilkunastu ludzi. Nazywa się to peer-to-peer, ale to peer-to-peer dla komputerów, nie dla ludzi.

W Peer-to-Peer Foundation uważamy, że naprawdę ciekawą rzeczą jest skalowanie relacji peer-to-peer. Są one obecne w pewnym kontekście, w społeczeństwie charakteryzującym się konkurencyjnymi i skonfliktowanymi siłami politycznymi, siłami społecznymi, własnością… Dlatego też te różne siły chcą to wykorzystać do swoich celów. Nadzór jest jednym ze sposobów, ponieważ nagle cała komunikacja stała się widoczna, i może być kontrolowana, nadzorowana. Nie chodzi o to, by się naiwnie zachwycać. Chodzi o to, by się politycznie i społecznie organizować, aby zagwarantować, że korzyści z technologii trafią raczej do większości niż do mniejszości. Analogią historyczną jest prasa drukarska, która – zanim pomogła w stworzeniu nowoczesnej demokracji – umożliwiła istnienie monarchii absolutnej.

AO: Jak to zrobić? Kto może obronić demokratyczny potencjał sieci p2p?

MB: Dla mnie kluczem jest samoorganizacja. Ludzie mają wrodzoną zdolność do tworzenia wspólnot i dóbr wspólnych. Gdy tylko ludzie gromadzą się, by tworzyć coś wartościowego, robią to w oparciu o jakichś mechanizm wkładu. Tak więc ludzie, którzy wnoszą swój wkład za darmo lub za pieniądze, są tak czy owak kimś, kto przyczynia się do powiększenia wspólnego zasobu. Jeśli coś wspólnego powstaje w oparciu o wkład dobrowolny, to nie będę robił tego, czego ode mnie oczekujesz, bo mam własną wolę i nie zależę od pieniędzy, które mi płacisz. Dlatego musimy wynegocjować rodzaj zarządzania peer-to-peer. Jeśli pracuję dla wspólnego projektu, a ty ostatecznie jesteś w stanie sprywatyzować owoce wspólnej pracy, przestanę w to cokolwiek wkładać. Musimy więc stworzyć jakiś mechanizm własności, który ochroni wspólne zasoby.

Tak więc wspólna produkcja, wspólne zarządzanie i wspólna własność łączą się ze sobą – tak powstaje społeczność, w której ludzie podzielają wspólne wartości. Nic więc dziwnego, że ludzie tworzą instytucje chroniące te wartości, np. fundacje wolnego oprogramowania. Jeśli zaś chcą chronić owoce swej pracy i zachować wartość w sferze dobra wspólnego, potrzebuję tworzyć raczej kooperatywy wolnego oprogramowania niż firmy nastawione na zysk.

Wierzę, że musimy zrobić to na skalę masową i stworzyć nową tkankę społeczną opartą na tych nowych zasadach. Ale to nie oznacza, że od razu zniknie ten inny świat, który nas otacza. Współistnienie obu światów daje asumpt do konfliktów i wszelkiego rodzaju perturbacji.

AO: Twoje podejście wydaje się bardzo wspólnotowe. Można je wpisać w tradycję kooperatyw i innych form uspołeczniania gospodarki. Wielu aktywistów, jak sądzę, traktuje problem nadzoru raczej jako kwestię indywidualnej wolności.

MB: W ramach ruchu peer-to-peer istnieje napięcie między indywidualnością, relacyjnością i społecznością. W istocie nie chodzi tu o powrót do opresyjnej społeczności tradycyjnej, ponieważ wspólnota peer-to-peer opiera się na dobrowolnym wkładzie, więc to jest społeczeństwo sieciowe i relacyjność sieciowa. Dzięki temu powstają nowe formy wspólnoty. Uważam, że te nowe formy nie są opresyjne, bo oparte są na dobrowolnym wkładzie.

Ale w przypadku Bitcoina mamy do czynienia z wizją czystej indywidualności. Chodzi tu w gruncie rzeczy o marzenie o systemie walutowym i gospodarce bez państwa. Bitcoin jest nastawiony wolnorynkowo, daje każdej jednostce uniwersalną zdolność do bycia handlarzem walutą. To nie jest moja wizja, ponieważ wymiana rynkowa wyklucza ludzi bez mocy rynkowej, a w społeczeństwie pełnym nierówności, jeśli nie ma państwa i przemocy publicznej, pozostaje przemoc prywatna. Bitcoin uniemożliwia istnienie jakiejkolwiek polityki publicznej, gdyż osłabia wszelkie mechanizmy pośredniczące, jest środkiem, który koniec końców wzmaga prywatną przemoc.

W dziedzinie dóbr wspólnych i w wyłaniającym się ruchu na ich rzecz, napięcia są czymś normalnym. To nie jest ujednolicona wizja. Ale są wspólne rzeczy, nad którymi możemy razem pracować. Kiedy angażujemy się razem w jakieś dobro wspólne, możemy mieć różne zapatrywania polityczne, ale tym, co nas łączy, jest właśnie chęć tworzenia i ochrony wspólnego dobra.

AO: Stałeś się bardzo krytyczny wobec Bitcoina. Pamiętam, że kiedyś byłeś bardziej entuzjastycznie nastawiony…

MB: Tak naprawdę od początku byłem krytyczny. Mówiłem, że Bitcoin to za mało. Ale potem, w miarę tego, jak lepiej poznawałem funkcjonowanie tej waluty, okazało się, że to nie tylko „za mało”, odkryłem, że to waluta oparta na wadliwym, deflacyjnym projekcie. W rzeczywistości nie rozwiązuje żadnych problemów społecznych, a wręcz je wzmaga. Moja opinia jest teraz taka: to wspaniale, że możemy mieć globalną walutę sterowaną przez społeczność. Super. Ale co ze sprawiedliwością społeczną? Co z ludźmi, którzy nie mają Bitcoinów, którzy muszą je kupić? Te problemy nie znikają tylko dlatego, że jest Bitcoin.

Tak więc uważam, że możemy wymyślić globalne waluty cyfrowe, zaprojektowane inaczej. Na przykład mamy też Freicoin, który jest odnogą Bitcoina z negatywną stopą procentową (tzw. postojowym), co ma zniechęcić do jego gromadzenia. Tak więc istnieją różne inne wersje. Potrzebujemy czegoś lepszego niż anarchokapitalistyczny Bitcoin z jego „ekonomią austriacką”, wpisaną głęboko w tę walutę.

AO: Mówisz o „wielkim sojuszu” na rzecz dóbr wspólnych. Miałby on połączyć m.in. piratów, zielonych i ruchy pracownicze. Czy taki sojusz jest naprawdę możliwy? Wydaje się, że Internet przyniósł nam prekaryzację warunków pracy w wielu zawodach. Czy jest jakaś wspólnota interesów między piratami a ruchami na rzecz sprawiedliwości społecznej?

MB: Ważne jest tło tej koncepcji. W latach 80. zachodni kontrakt społeczny został zerwany. W zasadzie mieliśmy dwie rewolucje w maju 1968 r.: bunt młodzieży przeciwko hierarchicznym formom społecznym oraz bunt robotników przeciwko warunkom pracy w systemie fordowskim. Odpowiedź systemu polegała na tym, by młodzieży dać to, czego chciała – a więc bardziej egalitarną kulturę. Natomiast w przypadku robotników odpowiedzią było zniesienie zachodniej klasy robotniczej poprzez wyprowadzenie produkcji przemysłowej poza kraje Zachodu. Ruchy pracownicze na Zachodzie przeżywają kryzys, gdyż upada ich baza społeczna. Pracownicy fizyczni w przemyśle stanowią dziś na Zachodzie zaledwie 17% populacji.

Ale w ich miejsce powstała klasa pracująca w gospodarce wiedzy. To duża liczba osób, które angażują się w tworzenie wartości niematerialnych, które jednak bezpośrednio wpływają na organizację produkcji dóbr materialnych. Są w samym centrum tworzenia wartości w tym systemie, nie znajdują się na jego marginesie. Ci ludzie tworzą oprogramowanie, dizajn oraz marki. Moim zdaniem p2p to jest właśnie ich ideologia. To jest to, czego potrzebujesz jako pracownik gospodarki opartej na wiedzy: potrzebujesz takiej technologii, i tego, żeby była wolna, abyś mógł dzielić się i uczyć od innych… Właśnie dlatego, że żyjemy w prekariacie, tworzymy wiele nowych form społecznych, form opartych na p2p. A to stopniowo może utworzyć nową tkankę społeczną, nową społeczną większość na Zachodzie.

AO: Kto by ją stworzył?

MB: Spójrzmy na socjologię. Potencjał wyborczy Piratów to młodzi pracownicy gospodarki opartej na wiedzy w wieku 18-35 lat. Rzeczywiście podczas pierwszych udanych wyborów w Szwecji Piraci zdobyli największe poparcie tej grupy wiekowej. Natomiast Zieloni to również pracownicy gospodarki wiedzy, tyle że starsi – od 35 lat w górę. W ruchu pracowniczym widać odnowę, nową falę radykalnych, transformacyjnych partii lewicowych, jak Front Lewicy Jean-Luca Mélenchona we Francji, czy bardziej interesująca Syriza w Grecji. Te partie są otwarte na ideę dóbr wspólnych i peer-to-peer. I na koniec socjalliberałowie. To z kolei raczej partie klasy kreatywnej, np. kierowników w firmach reklamowych. Mają liberalny sznyt, są nastawieni bardziej prorynkowo, ale popierają fair trade, rolnictwo ekologiczne, swobody kulturowe, przedsiębiorczość społeczną itp.

Możemy zjednoczyć te grupy wokół idei dóbr wspólnych. Zamiast binarnego podziału na sektor państwowy i prywatny, mamy dobra wspólne, sektor prywatny i państwo. Idea wolnej kultury, swobodnego dzielenia się informacją, kulturą i nauką może stworzyć nową większość. Dobra wspólne stają się główną ideą polityki tych grup i podstawą dla nowej większości. Nie mówię, że to będzie łatwe, nie mówię, że to się wydarzy dzisiaj, Ale uważam, że przesłanki i warunki dla tego rodzaju zmiany już się tworzą.

AO: Czy taka zmiana może być jakoś wspierana przez politykę państwa?

MB: Geopolitycznie interesujące jest powstanie progresywnych państw w Ameryce Łacińskiej, niektóre z nich są szczególnie otwarte na ideę dóbr wspólnych. Od stycznia będę dyrektorem badawczym nowego projektu w Ekwadorze – FLOKsciety.org, którego celem jest właśnie przygotowanie programu transformacji w stronę „społeczeństwa wiedzy opartego na dobrach wspólnych”. Tak więc ruch peer-to-peer i na rzecz dóbr wspólnych staje się coraz bardziej polityczny i zyskuje zdolność przekładania swojej wizji na konkretne programy.

Dziękujemy Tomaszowi Szustkowi za pomoc w opracowaniu tekstu. Przeł. Katarzyna Sosnowska.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.