W obronie degrowthu*
Tekst jest zapisem wystąpienia podczas seminarium Climate Ethics and Economic Growth, które odbyło się w dniach 30-31 stycznia 2017 roku w Manchesterze. Tytuły w tekście pochodzą od redakcji.
Pojęcie „degrowth” brzmi jak zaprzeczenie wzrostu, stąd można odnieść wrażenie, że opowiadamy się za ujemnym wzrostem PKB (produkt krajowy brutto). Jednak degrowth to nie tylko propozycja zmniejszenia PKB, można bowiem wyróżnić trzy główne elementy, które przewijają się przez literaturę i nasze dyskusje. Podsumowaliśmy je w wydanej dwa lata temu książce (Degrowth. A vocabulary for a new era).
Po pierwsze, degrowth jest bezwzględną krytyką dogmatu wzrostu gospodarczego i towarzyszącej mu ideologii. Idee, które uprawomocniają wzrost gospodarczy, są też ideami, które starają się nas przekonać, że jego konsekwencje są zawsze korzystne, oraz że możliwe jest pogodzenie ciągłego wzrostu z istnieniem równościowego, zrównoważonego środowiskowo społeczeństwa.
Po drugie, degrowth jest hasłem, wokół którego skupiają się badania i poszukiwanie alternatyw. Skoro odrzucamy przyszłość podporządkowaną wzrostowi gospodarczemu, to co dalej? Jak rozwiązywać kwestie zatrudnienia, jak ma wyglądać praca, a jak polityka społeczna? I jak to zrobić w gospodarce, która nie tylko nie rośnie, a nawet może maleć?
I w końcu chyba najbardziej kontrowersyjny punkt. Twierdzimy, że zmniejszenie gospodarki nie tylko jest uzasadnione ze względu na negatywne konsekwencje dalszego wzrostu gospodarczego, ale jest też, co chciałbym stanowczo podkreślić, nieuniknione. Przyszłość wygląda ponuro i w perspektywie stu lat gospodarka w jakiś sposób pewnie i tak ulegnie zmniejszeniu. Tylko czy stanie się tak wskutek katastrof wywołanych zmianami klimatu, czy będzie to wynik przemyślanego przekształcenia? Oto jest pytanie.
Ograniczenie PKB nie jest zatem głównym postulatem degrowthu. Naszym bowiem zdaniem jest ono nieuniknione, zarówno jeśli chcemy „zazielenić” gospodarkę, jak i w razie ziszczenia się najgorszych scenariuszy. Hipoteza degrowthu zakłada, że dokonując pewnych zmian, możemy pomyślnie doprowadzić do zmniejszenia gospodarki. „Pewne zmiany” brzmią, jakby to było proste, choć oczywiście w rzeczywistości jest to bardzo trudne. Chodzi bowiem o głębokie przeobrażenie społeczeństwa, które sprawi, że ograniczenie gospodarki odbędzie się w sposób społecznie zrównoważony.
Jak naprawdę działa gospodarka
Większość ekonomistów twierdzi, że gospodarka może rosnąć nawet bez wzrostu w obrębie sektorów emitujących duże ilości dwutlenku węgla (carbon intensive). Oznaczałoby to, że wzrost tak zwanej nieważkiej części gospodarki (weightless economy), a więc gospodarki cyfrowej, usług informatycznych itp., mógłby zrekompensować spadek wzrostu w „cięższych” sektorach. W ramach ekonomii neoklasycznej i standardowego paradygmatu w ekonomii oczywiście ma to sens, ponieważ sposób, w jaki PKB łączy wszystkie dobra i usługi w jeden wskaźnik, sprawia, że mogą się one wydawać doskonale wymienne. Oczywiście teoretycznie może istnieć gospodarka, w której wzrost wywołany zwiększającą się liczbą masaży i usług językowych będzie w stanie zrekompensować spadki w produkcji przemysłowej. Jest to jak najbardziej możliwe, posługując się logiką PKB, ale coś tu chyba musi być nie tak. Przecież wiemy, że gospodarka wcale tak nie działa. Jest to złożony system, w którym nie jest możliwe, by same usługi napędzały wzrost PKB, podczas gdy przemysł i rolnictwo się kurczą.
Może was to zaskoczy, jeśli nie studiowaliście ekonomii, ale w klasycznej teorii wzrostu gospodarczego nie ma miejsca dla zasobów. Głównymi czynnikami produkcji, o których się naucza, są praca i kapitał. W nowych teoriach wzrostu dodatkowo uwzględnia się idee, innowacje i kapitał ludzki. I to by było na tyle. Dlatego właśnie wśród ekonomistów ekologicznych mówi się, że zgodnie z wywodzącym się z ekonomii głównego nurtu modelem do wypieku ciast i ciasteczek potrzeba tylko pieca i piekarza. Nie potrzeba paliwa do rozgrzania pieca ani mąki do wyrobienia ciasta. To jest właśnie standardowa funkcja produkcji w teoriach wzrostu gospodarczego.
Ekonomia ekologiczna, a więc dziedzina, z której się wywodzę, zupełnie inaczej postrzega gospodarkę. To podejście biofizyczne, zgodnie z którym proces gospodarczy polega na wydobyciu i przetworzeniu energii i zasobów oraz „zatopieniu” ich w produktach i usługach. Jest to zatem proces przetwarzania materii. Takie ujęcie zawdzięczamy Nicholasowi Georgescu-Roegenowi, na którego pracy opierają się badania wielu ekonomistów ekologicznych.
Usługi w ramach „nieważkiej” gospodarki także zawierają w sobie energię i zasoby. Bez wątpienia zawiera je w sobie komputer, zresztą ja jako wykładowca też wyrażam sobą całą energię i zasoby zużyte w procesie edukacji. Nauka, uniwersytet, przeloty, energia elektryczna używana w moim liceum itp. Wszystkie te procesy uosabiają sobą energię, dlatego z punktu widzenia ekonomii ekologicznej mówienie o usługach jako czymś „nieważkim” jest, podkreślam, bez sensu.
Czym z punktu widzenia ekonomii ekologicznej jest wzrost? Gospodarka jest przede wszystkim napędzana przez pracę – zarówno tę wykonywaną przez ludzi, jak i tę, którą za nas robią paliwa kopalne. I tak, gdy mówimy o wyrażanej w koniach mechanicznych mocy silnika, chodzi o pracę koni, którą dziś wykonuje paliwo, a z którą jeszcze wcześniej to my się mierzyliśmy. Oczywiście paliwo jest w stanie zrobić dużo więcej niż jakikolwiek człowiek, i dlatego to ono jest siłą napędzającą naszą gospodarkę. Wzrost opiera się właśnie na wykorzystywaniu wypracowanych w ten sposób nadwyżek. Produkuje się i pracuje dużo więcej, niż wraca do nas, pracowników. Ta nadwyżka przypada kapitaliście, który inwestuje w dalszy wzrost, pracę i dalsze wydobycie paliw kopalnych. O to chodzi we wzroście.
Wzrost nie jest zielony
Zdaniem ekonomistów ekologicznych wzrost jest uzależniony od ciągłego dostarczania tzw. energii netto. Chodzi o energię pomniejszoną o energię konieczną do jej wytworzenia, to właśnie ona napędza gospodarkę. Dlatego z punktu widzenia ekonomii ekologicznej nie jest zaskoczeniem, że wzrost PKB idzie w parze z emisją dwutlenku węgla. W końcu powstała w XIX wieku gospodarka kapitalistyczna była oparta na paliwach kopalnych i to one umożliwiły ten niesamowity i wyjątkowy etap w dziejach ludzkości. Oczywiście oprócz paliw kopalnych stały za tym również kapitalistyczne instytucje i rozwiązania, które wprowadziły innowację umożliwiającą przechwycanie nadwyżek i zasilanie nimi dalszego wzrostu.
O to chodzi – wykorzystywanie nadwyżek z nowych źródeł energii i zasilanie nim dalszego wzrostu. Myślę, że musimy zrozumieć ten proces, żeby uzmysłowić sobie, gdzie jesteśmy. Bo jeśli patrzeć na niego w taki sposób, jak robi to ekonomia neoklasyczna, bardzo trudno byłoby dojść do argumentów, jakie formułujemy. Z neoklasycznego punktu widzenia przecież wszystko jest możliwe, nawet zielony wzrost. Skoro można piec ciasteczka bez mąki i ciepła…
Kto ma rację? Oczywiście to otwarta kwestia. Nie twierdzę, że to my na pewno mamy rację, a neoklasyczni ekonomiści się mylą. Ale myślę, że warto spojrzeć na dane, a te zdają się potwierdzać nasze spojrzenie.
Jeśli wziąć pod uwagę emisje dwutlenku węgla wywołane przez handel międzynarodowy, widać, że gospodarka nie ulega dematerializacji. PKB idzie w parze z przepływem produktów, a tzw. ślad materialny krajów pokazuje, że im większa jest gospodarka, tym więcej materiałów zużywa. Relacja światowego PKB i emisji dwutlenku węgla wynosi jeden do jednego, i choć tzw. intensywność węglowa spada, to w tempie zaledwie 1% rocznie. Niektórzy powiedzą, że rok 2015 był pierwszym, w którym bez kryzysów i recesji udało osiągnąć się wzrost PKB bez zwiększania emisji. Możliwe, ale jeśli to w ogóle prawda, to odbywa się to bardzo, bardzo powoli.
Zestawiając PKB krajów z ich emisjami dwutlenku węgla okazuje się, że 1% wzrostu PKB powoduje zwiększenie emisji o 0,6-0,7%. Oczywiście są też inne czynniki wpływające na poziom emisji dwutlenku węgla, ale to wielkość gospodarki okazuje się statystycznie najistotniejsza. Odnawialne źródła energii budzą ogromne nadzieje, jednak przeszłość pokazuje, że wcale nie prowadzą one do dekarbonizacji gospodarki, a jedynym znanym sposobem ograniczenia emisji jest spadek PKB. OK, mogę się mylić i może w przyszłości to się zmieni i uda nam się doprowadzić do dematerializacji gospodarki i rozdzielenia wzrostu gospodarczego od emisji dwutlenku węgla (decoupling), ale w tym momencie najrozsądniej jest planować działanie na podstawie rzeczywistości, a nie naszych nadziei lub marzeń.
Ekonomiści mówią, że tak jak dzięki technologii wzrasta wydajność pracy, tak samo nowe rozwiązania pozwolą na wydajniejsze wykorzystywanie zasobów. OK, ale mówiąc o wyższej wydajności pracy wcale nie przewidują oni zmniejszenia zatrudnienia – to przecież oznaczałoby, że technologia tworzy bezrobocie. Tymczasem twierdzi się, że zatrudnienie wciąż rośnie. Dlaczego? Z powodu wzrostu. To ma sens i działa tak samo w odniesieniu do wydajności zasobów. Nadwyżki uzyskane dzięki wyższej wydajności są inwestowane w dalszy wzrost, czyli kolejne działania gospodarcze wykorzystujące zasoby. Nazywamy to paradoksem Jevonsa, od nazwiska Stanley’a Jevonsa, który jako pierwszy zauważył, że wzrost wydajności produkcji energii osiągnięty dzięki wykorzystaniu silnika parowego doprowadził do wzrostu, a nie ograniczenia zużycia węgla.
Nie uważam, żeby to był paradoks. Tak po prostu działa kapitalizm, i robi to dobrze. Nowe technologie podnoszą wydajność pracy i zasobów, i w ten sposób tworzy się wzrost. A co robi wzrost? Zużywa coraz więcej pracy i zasobów. Oto proces, który ekomoderniści, lub raczej postenvironmentaliści, próbują przedstawić nam jako nowinkę mająca uratować naszą przyszłość. Twierdzą, że w jakiś sposób dzięki nowej technologii zaczniemy zużywać mniej zasobów.
Inny argument wywodzący się z ekonomii mówi, że brudne źródła energii możemy zastąpić czystymi. Jednak w rzeczywistości mamy do czynienia z systemem, który stale dokonuje ekspansji poprzez dodawanie nowych źródeł energii. Stosowanie drewna jako paliwa wcale nie zostało ograniczone, gdy odkryto węgiel, gaz i ropę naftową. System zachowa się tak samo, gdy nadejdą odnawialne źródła, po prostu dodając je jako kolejne źródło energii. Naprawdę nie ma powodu, żeby przypuszczać, że cokolwiek zastąpi ropę, jeśli nie zadziałamy aktywnie w celu usunięcia jej z gospodarki. Ekomoderniści mówią, że „naturalnie zawsze zastępujemy”. Oczywiście zastępujemy, ale jak się okazuje zarówno zastępujące, jak i zastępowane źródła energii pozostają z nami.
Pozwólcie, że zadam ostateczny cios idei wzrostu gospodarczego, bo tak jak powiedziałem na początku, degrowth jest przede wszystkim jego bezwzględną krytyką. Wzrost wykładniczy brzmi niewinnie, a 2% rocznie nazywane jest zdrowym tempem wzrostu i uważane za umiarkowane i rozsądne. Choć czasem określa się je także jako „niski” wzrost. Ale te 2% wzrostu rocznie oznacza, że gospodarka podwoi się po 35 latach, po 70 latach będzie cztery razy większa, a po 105 latach urośnie ośmiokrotnie itd. Idea wzrostu wykładniczego polega właśnie na tym, że coś rośnie szybko i aż do nieskończoności. To jednak niemożliwe, bez względu na to, co podlega temu procesowi. Nawet jeżeli to coś jest nieważkie i tylko odrobinę materialne, po odpowiednim czasie i tak zbliży się do nieskończoności. Na tym właśnie koncentrowała się krytyka zawarta w raporcie Klubu Rzymskiego i w pracach Paula Ehrlicha na temat populacji i wzrostu gospodarczego. Hipoteza nieskończonego wzrostu jest nielogiczna, dlatego musimy zastanowić się jak ma wyglądać „lądowanie”. Oczywiście moglibyśmy schować głowy w piasek i uznać, że pomyślimy o tym za 50 lat, kiedy dalsze podążanie tą ścieżką nie będzie już możliwe, ale od pytania o sposób „lądowania” nie uciekniemy i któreś pokolenie musi okazać się wystarczająco odważne, by na nie odpowiedzieć.
Gdyby od 1960 roku roczna stopa wzrostu światowego PKB była niższa o 1%, to przy zachowaniu tej samej historycznej intensywności węglowej wyemitowalibyśmy 300 Gt (gigaton) dwutlenku węgla mniej. Z kolei wzrost wyższy o 1% oznaczałby wyemitowanie do atmosfery dodatkowych 442 Gt, co prawdopodobnie sprawiłoby, że dzisiaj zbliżalibyśmy się już do wzrostu temperatury o 2°C. To pokazuje, jak istotny wpływ na poziom emisji ma stopa wzrostu PKB. Oczywiście możemy założyć, że uda się ograniczyć intensywność węglową do zera, a przez to wzrost PKB przestanie mieć znaczenie. Ale nie tym powinniśmy się zajmować. Zajmujmy się rzeczywistością gospodarczą, a tę pokazuje nam dotychczasowy sposób funkcjonowania gospodarki.
W kierunku transformacji
Inżynierowie mówią, że dysponujemy już technologiami, których użycie mogłyby obniżyć emisje do pożądanego przez nas poziomu. Nie potrzebujemy zatem więcej innowacji i nowych technologii, mamy je, ale ich nie używamy. Dlaczego? Ponieważ nie przynosi to wystarczająco wysokich zysków i nie tworzy wystarczająco wysokiego wzrostu dla tych, którzy kontrolują gospodarkę. Wyzwaniem jest więc zmiana systemu i rozpowszechnienie tych technologii, nawet jeśli jest to nierentowne.
W ramach społeczności zajmującej się degrowthem dyskutujemy na temat kształtu systemu technologicznego, jaki mógłby funkcjonować w gospodarce bez wzrostu. Jest sporo interesujących pomysłów, wywodzących się z ruchu commons, jak otwarte oprogramowanie i otwarte zasoby wiedzy, a szerzej – zmiana systemu ochrony własności intelektualnej. Takie dyskusje są w tym momencie potrzebne i wymagają zaangażowania interdyscyplinarnej społeczności, świadomej ograniczeń, jakie nakłada na nas budżet węglowy (carbon budget). Nie powtarzajmy po raz kolejny, że aby uzyskać odpowiednią technologię, potrzebujemy wzrostu gospodarczego, zastanówmy się, jak zmienić system jej tworzenia i rozpowszechnienia.
Możecie twierdzić, prawdopodobnie słusznie, że degrowth jest pomysłem politycznie niemożliwym i że politycznie niemożliwe jest wyobrażenie sobie sugerowanej przeze mnie transformacji, prowadzącej do zmniejszenia gospodarki. Oczywiście dziś trudno wyobrazić sobie jakikolwiek projekt polityczny o charakterze przekształcającym rzeczywistość, a jeszcze trudniej taki, który zakłada łagodne zmniejszanie gospodarki. Nie zgadzam się jednak, że z tego powodu powinniśmy przestać o tym mówić, bo to doprowadzi do samospełniającej się przepowiedni. Myślę, że powinniśmy być wierni naszej diagnozie i nie powinniśmy jej dostosowywać do politycznych realiów. W polityce nie ma bowiem żelaznych praw – przecież nikt się nie spodziewał Francuskiej Rewolucji. Ale odróżnieniu od polityki, takie prawa działają we wszechświecie i mogą dotyczyć biofizycznego wymiaru gospodarki, sprawiając że, odwrotnie niż w polityce, nie wszystko jest możliwe.
Najpierw jednak powinniśmy zgodzić się co do diagnozy. Bowiem jeśli ktoś się z nią nie zgadza i jego zdaniem wzrost gospodarczy jest nieodzowny i do tego może być zielony, wtedy nic nie osiągniemy. Rozmowa na temat rozwiązań jest możliwa tylko jeśli zgodzimy się co do podstaw.
Kończąc pesymistycznie, przypomnę że jesteśmy na najlepszej drodze, żeby doprowadzić do podniesienia się temperatur o 2ºC, a może nawet o 4ºC. Niestety szybkie wprowadzenie w życie odpowiednich technologii wydaje się naprawdę trudne, szczególnie w ramach obowiązujących reguł. Poza tym nie ma raczej perspektyw na szybką zmianę społeczną, która zmieniłaby sposób używania energii. Wszystko to każe się zastanowić, jaki świat tworzymy. W razie upadku – o ile nadal pozostaniemy na powierzchni ziemi – gospodarka szybko się dostosuje, a PKB nadal będzie szło w parze z emisjami dwutlenku węgla, tyle że tym razem w dół. Pozostaje więc pytanie: jakie sposoby transformacji jesteśmy sobie w stanie wyobrazić mimo tak ponurej przyszłości?
* Zdecydowaliśmy się pozostać przy terminie angielskim „degrowth” (dosłownie: „de-wzrost”), ponieważ nie ma on na razie polskiego odpowiednika. Przyjęło się tłumaczyć go jako „post-wzrost” , co jednak nie jest do końca właściwe, ponieważ angielski termin „post-growth” ma nieco odmienne znaczenie (przyp. red.).
Jeśli podoba Ci się to, co robimy, prosimy, rozważ możliwość wsparcia Zielonych Wiadomości. Tylko dzięki Twojej pomocy będziemy w stanie nadal prowadzić stronę i wydawać papierową wersję naszego pisma.
Jeżeli /chciałabyś/chciałbyś nam pomóc, kliknij tutaj: Chcę wesprzeć Zielone Wiadomości.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.