Uczyć w szkole
Lubię uczyć. Chcę to zaznaczyć na wstępie, bo na ogół zapomina się, że wybór zawodu nauczyciela musi być czymś podyktowany – i często chodzi przede wszystkim o satysfakcję, jaką się ma z tej pracy.
Kiedy zaczynałam studia, nie chciałam zostać nauczycielką, ale życie inaczej się potoczyło i z wiekiem coraz bardziej to lubię. W wieku 34 lat mogę powiedzieć, że nie żałuję, że uczę i uczyłam. Zaczynałam jako lektorka języka angielskiego w firmach w Warszawie, prowadziłam prywatne korepetycje dla osób z prawie każdej grupy wiekowej (od przedszkolaków po dorosłych profesjonalistów), uczyłam w szkole średniej w Chinach, wykładałam zajęcia literaturoznawcze i kulturoznawcze na uniwersytecie, no i uczyłam angielskiego w szkole średniej w jednym z miast raczej mniejszej wielkości w Polsce. Poza tym jestem jeszcze tłumaczką i redaktorką tekstów anglojęzycznych. Mogę porównywać warunki pracy i wynagrodzenie w różnych obszarach edukacji. W szkole średniej w Polsce uczyłam przez 4 lata. Właściwie nie do końca wiem, dlaczego się na to zdecydowałam. Wróciłam właśnie z Chin i chciałam mieszkać w rodzinnym mieście. Akurat pojawiła się posada w szkole niedaleko mojego domu. Niewiele myśląc, złożyłam podanie i zostałam przyjęta.
Mając dwa dyplomy magisterskie i wtedy już 8-letni staż pracy w nauczaniu głównie Business English, zarabiałam na rękę ok. 900 zł, ponieważ nie uznano mojej poprzedniej historii pracy do stażu pracy w szkole. Zaczynałam więc jako ubiegająca się o status nauczyciela kontraktowego. Osoba kończąca 5-letnie studia magisterskie raczej sięga wzrokiem wyżej pod względem zarobkowym, choć w dzisiejszych czasach wiadomo, że coraz trudniej te marzenia spełnić. Jednak w poprzedniej pracy, jako lektorka Business English ucząca małe grupy w firmach, zarabiałam zdecydowanie lepiej i w lepszych warunkach.
Droga kariery nauczyciela w szkole jest dosyć długa – nie przeszłam jej w całości, a właściwie zdobyłam jedynie status nauczyciela kontraktowego. Z opowieści starszych koleżanek wiem, że trwa ok. 15 lat, zanim się osiągnie status nauczyciela dyplomowanego i wtedy rzeczywiście ma się wyższe zarobki. Zwłaszcza młodym nauczycielom języków obcych lub informatyki praca w szkole po prostu się nie opłaca. Szybciej i łatwiej można zarobić w prywatnych szkołach językowych, udzielając korepetycji albo tłumacząc. Taka praca jest ponadto mniej stresująca, mniej wymagająca i czasochłonna, a daje możliwość brania równie długich wakacji. Wiem, co mówię, bo osobiście te wszystkie zawody wykonywałam lub wykonuję. Problem z dyskusjami medialnymi jest taki, że pracę nauczyciela porównuje się z zupełnie odmiennymi zawodami, zamiast spojrzeć na to, co nauczyciel mógłby robić, gdyby nie uczył w szkole.
Przerażająca była dla mnie ilość roboty papierkowej, którą byłam obarczona i duża ilość innych obowiązków. To nie jest tak, że nauczyciel pracuje tylko 18 godzin w tygodniu. Sprawdzanie prac domowych, testów, kartkówek, wypełnianie dziennika, prowadzenie dokumentacji szkolnej, przygotowywanie tzw. „teczki” do awansu zawodowego zajmowało mi przynajmniej drugie tyle. Ponadto zobowiązana byłam do uczestnictwa w radach, szkoleniach, różnych formach dokształcania, ale również prowadziłam zajęcia wyrównawcze dla słabych uczniów i zajęcia dodatkowe dla mocniejszych, uczestniczyłam w imprezach szkolnych i w ich przygotowywaniu oraz miałam comiesięczne spotkania z rodzicami, na których można było ze mną porozmawiać o wynikach danego ucznia. Często zgłaszali się do mnie rodzice i uczniowie z problemami poza tymi wyznaczonymi godzinami. Jako nauczyciel przedmiotu maturalnego musiałam uczestniczyć w przygotowaniach do egzaminów, organizować próbne matury i być egzaminatorem. Nauczyciele również uczestniczą w procesie rekrutacyjnym nowych uczniów. To wszystko robiłam, a nawet nie obejmowały mnie dodatkowe obowiązki związane z objęciem wychowawstwa nad klasą, co jest normalnym elementem pracy nauczycielskiej.
Pamiętam, że gdy zbliżała się przerwa w nauczaniu (święta, ferie, wakacje), to czułam, że potrzebuję tej chwili oddechu, żeby odzyskać siły i wrócić z nową werwą do nauczania. Problem wypalenia zawodowego jest realny. Wspominam o tym, bo wciąż pojawia się zarzut o zbyt długie wakacje, choć tak naprawdę już obecnie w trakcie przerw nauczyciele zobligowani są do udziału w radach, rekrutacjach, kursach i szkoleniach dodatkowych.
Praca nauczyciela jest bardzo stresująca. Często uczestniczy w dramatach swoich podopiecznych (problemy domowe, brak pieniędzy, ciąża, kłopoty z policją, bójki szkolne, nałogi itp.). Wśród moich uczniów byli tacy, którzy nie mieli czasem za co dojechać do szkoły, inni nie pojawiali się na zajęciach przez parę miesięcy, bo znaleźli się w więzieniu, nie mówiąc o dziewczynach, które zachodziły w ciążę w wieku 16 lat albo przychodziły do szkoły z podbitymi oczami. Na to wszystko zobowiązani jesteśmy jakoś reagować, ponieważ tego się od nas oczekuje oraz dlatego, że często sami chcemy. To, ile czasu, energii i emocji dany nauczyciel poświęci na pomoc uczniowi, zależy oczywiście od wielu czynników, ale myślę, że wiele osób nie zdaje sobie sprawy, z jak wieloma takimi sytuacjami stykamy się w szkołach. Nauczyciel czuje na sobie odpowiedzialność za przyszłość młodzieży, która czasem niewiele się tym sama przejmuje. Musi panować nad grupami nawet ponad 30-osobowymi, które bardzo różnie potrafią się zachowywać. Stara się łączyć sprzeczne cele dydaktyczne (żeby zajęcia były ciekawe i rozwijające oraz żeby spełniały wymogi formalne), choć często wyrabia się jedynie z przygotowaniem uczniów do egzaminów.
Nie ma co ukrywać, że polska szkoła obecnie to miejsce, w którym skupiamy się na tym, żeby uczniowie umieli rozwiązywać testy, a rzadziej na rozwijaniu krytycznego myślenia. Na to po prostu nie ma czasu, ponieważ przede wszystkim na podstawie tych wyników jesteśmy oceniani. Dużo dodatkowej pracy wiąże się z tym, że programy nauczania zmieniają się praktycznie co rok albo dwa, bo wciąż są wprowadzane modyfikacje do matur i innych egzaminów szkolnych. Oznacza to, że właściwie co rok nauczyciel musi się na nowo orientować w tym, jakie są nowelizacje i jakie to ma skutki dla jego uczniów i dla jego zajęć.
Uważam, że nagonka na nauczycieli prowadzona obecnie w mediach i przez polityków, oraz próby ograniczenia różnych korzyści wynikających z tej pracy doprowadzą do czegoś zgoła innego, niż się oczekuje. Już teraz coraz trudniej zachęcić młodych zdolnych absolwentów do pracy w szkole. Wyliczając, ile nauczyciel może zarabiać z dodatkowych „fuch”, krytycy polskiego szkolnictwa zapomnieli o jednej podstawowej sprawie: po co w ogóle mają nauczyciele uczyć w szkołach, jeśli więcej zarobią poza nią i to w mniej obciążającej atmosferze? Trzeba doprowadzić do sytuacji, w której dobrzy nauczyciele będą zarabiać godziwie bez konieczności dorabiania na boku. Inaczej wielu z nich po prostu zmieni zawód na inny, może mniej satysfakcjonujący, ale lepiej płatny. W szkole będą zaś zostawać słabsi nauczyciele. Jeśli więc chcemy, żeby polskie szkoły były coraz lepsze, musimy zapewnić nauczycielom z wysokimi kwalifikacjami odpowiednie zarobki i warunki pracy.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.