ISSN 2657-9596

Solidarność, solidność i trwały rozwój

Reinhard Bütikofer
04/02/2013

Potrzebujemy sprawiedliwego systemu podatkowego nie tylko z perspektywy tworzenia większej równości w poszczególnych społeczeństwach, ale także po to, by zwalczać strategię „dziel i rządź”, którą można dostrzec w wielu krajach na północy kontynentu.

W wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2009 r. europejscy Zieloni zdobyli 13 nowych mandatów, dzięki czemu mogli stworzyć czwartą co do wielkości frakcję. Jednak gdy dojdzie do kolejnych wyborów w r. 2014, sytuacja polityczna będzie zdecydowanie inna. Jak wobec tego Zieloni mają powtórzyć swój sukces z 2009 r.? „Green European Journal” rozmawia o tym ze współprzewodniczącym Europejskiej Partii Zielonych Reinhardem Bütikoferem.

Green European Journal (G): 14 listopada 2012 r. związki zawodowe w Europie zorganizowały dzień sprzeciwu wobec polityki zaciskania pasa. Raz jeszcze ujawnił się przy tym głęboki podział między północą a południem Europy. Europejska Partia Zielonych wspierała tę akcję protestacyjną. Mógłbyś wyjaśnić tę decyzję i opowiedzieć, jak rozumiesz ten ruch?

Reinhard Bütikofer: Spotkałem się z demonstrantami na brukselskim placu Schumana, była ze mną belgijska europosłanka Isabelle Durant oraz niewielka grupa belgijskich Zielonych. To była raczej symboliczna demonstracja. Ale w innych europejskich miastach było inaczej, co pokazuje pogłębiający się podział w ramach Unii Europejskiej. Ten podział jest widoczny także w obrębie związków zawodowych, chociaż moglibyśmy się spodziewać, że to właśnie związki będą stanie zasypać przepaść między rządami. Ale tak się nie stało.

Kryzys spójności jest już bardzo głęboki. Dla Zielonych, którzy zawsze pokazywali się jako nowa siła polityczna, wskazująca nowe kierunki działania, wyzwaniem jest ponowne połączenie obu stron. Na spotkaniu przywódców partii Zielonych z całej Europy, które odbyło się w październiku w Brukseli, doszło do dyskusji między liderem hiszpańskiej partii Equo, twierdzącym, że Zieloni powinni być na ulicach razem z demonstrantami, a przedstawicielem Zielonych z Finlandii, który powiedział po prostu: „słuchaj, jakieś cięcia przecież muszą być”.

W końcu doszło do porozumienia dzięki formule, że powinniśmy domagać się solidarności, solidności i trwałego rozwoju. Stawiając solidarność na pierwszym miejscu, dajemy wyraźny sygnał co do tego, po której stronie mamy serce i co powinno być najważniejsze. Ale używając słowa „solidność”, pokazujemy, że solidarność potrzebuje uzupełnienia: reformy są niezbędne. Nie mówią tu o tych reformach, które Trojka forsuje w Grecji. Ale mówienie „żadnych cięć” nie wystarczy. Musimy także jako Zieloni przedstawić własną reformatorską propozycję. W Atenach rozmawiałem z przywódcą greckiej Demokratycznej Lewicy, który w zasadzie przekonywał, że Grecja potrzebuje więcej reform. Niezbędne jest zniesienie części tradycyjnych przywilejów określonych grup oraz zapewnienie większej sprawiedliwości i równości. Z drugiej strony należałoby nieco poluzować fiskalizm, ograniczyć obciążenie rzesz zwykłych ludzi, a zwłaszcza biednych.

Trzeci aspekt tej formuły to trwały rozwój, czyli coś, o czym nie mówią ani rządy, ani tradycyjna lewica. Wszyscy Zieloni podzielają przekonanie, że warunkiem wyjścia z kryzysu jest oparcie się na nowym dynamizmie gospodarczym, zbudowanym na tym, co określiliśmy mianem Zielonego Nowego Ładu. Chodzi o połączenie ekologicznie nastawionych innowacji gospodarczych, wzmocnienia wymiaru społecznego oraz ponownej regulacji makroekonomicznej, zwłaszcza rynków finansowych.

Te trzy pojęcia pokazują elementy naszej strategii. Ale naszą słabością jest to, że partie członkowskie nie rozmawiają ze sobą tak, jak powinny. Portugalczycy, Hiszpanie i Grecy rzadko wymieniają swoje doświadczenia z Niemcami czy Skandynawami. Nie wystarczy spotkać się dwa razy do roku na zjeździe Europejskiej Partii Zielonych. Jeśli nie zaczniemy bardziej pracować nad tymi podziałami, wspierając dwustronną wymianę doświadczeń między partiami, nie będziemy w stanie narzucić wspólnej odpowiedzi na kryzys.

G: W kampanii do Parlamentu Europejskiego w 2009 r. Zielony Nowy Ład okazał się sukcesem w Belgii nie tylko dzięki temu, że nawiązywał do państwa opiekuńczego, lecz także ze względu na to, że wnosił aspekt „ładu” (deal) rozumianego jako wynik negocjacji. Czy nie powinniśmy się więc skoncentrować bardziej na tym i rozpoznać, kto jest tu naszym partnerem, a szczególnie kto jest tym, co w Belgii nazywa się „partnerem społecznym”?

RB: W r. 2009 Zielony Nowy Ład faktycznie stał się silnym instrumentem politycznym, przynajmniej mogę z niemieckiej perspektywy. Podczas debat przedwyborczych byłem jedyną osobą gotową rozmawiać o miejscach pracy, natomiast politycy z partii tradycyjnych niechętnie nawet o tym wspominali, gdyż ich teorie ekonomiczne właśnie okazały się błędne. Dobrze, że mogliśmy stwierdzić, że Zieloni mają spójne podejście, które łączy różne aspekty tego, jak musimy radzić sobie z kryzysem.

Zielony Nowy Ład nie wyszedł jednak od paru lat poza wąskie towarzystwo Zielonych. Partiom Zielonych ta wizja się podoba, ale niewiele z nich włącza ją do swoich programów. Problem w tym, że jeśli nie zaangażujemy się mocno w promocję tej strategii, to nam ona nie wyjdzie. Gdyby europejscy, a przede wszystkim niemieccy Zieloni nie trwali w oporze wobec energetyki jądrowej niezależnie od warunków i nie trzymali się wyrazistego programu niezależnie od tego, czy był on akurat popularny, czy nie, sprzeciw wobec atomu nie stałby się znakiem rozpoznawczym Zielonych. Nie położyliśmy takiego nacisku i nie okazaliśmy takiej determinacji w przypadku Zielonego Nowego Ładu. Tak więc jak dotąd nie zyskało to oddźwięku, choćby wśród związków zawodowych.

G: Publikacja Jeana-Marca Nolleta, obecnego zielonego ministra w regionalnym rządzie Walonii, zatytułowana „Zielony Nowy Ład”, została bardzo dobrze przyjęta w Belgii przez związki zawodowe.

RB: Być może wszyscy powinniśmy się czegoś nauczyć z tych doświadczeń. Ale na szerszą skalę tak się nie dzieje i w ten sposób powracam do twojego pytania: „kto ma negocjować?”. W kręgach biznesu i przemysłu z pewnością istnieją pewne siły, które dostrzegają jakiś potencjał w Zielonym Nowym Ładzie i które poparłyby innowacyjne i progresywne rozwiązania gospodarcze, a to oznacza włączenie się aktorów, którzy stanowią siłę wychodzącą daleko poza tradycyjnie rozumianych „zielonych”. Jednakże dostrzegam również strukturalny nawrót konserwatywny, a jednocześnie więzy między społecznością ekologów a tradycyjnymi siłami społecznymi nie były na tyle silne, by faktycznie uczynić z nas tę część sojuszu aktorów, która mogłaby odegrać rolę w takim układzie. Tak więc w gruncie rzeczy naszą rolą była swojego rodzaju konsultacja ekologiczna udzielana aktorom, którzy niechętnie się do naszych rad stosują.

Oznacza to, że Zieloni muszą zmienić sposób samookreślenia. Nawet jeśli zawsze kładliśmy bardzo silny nacisk na sprawiedliwość społeczną, nie udało nam się dostatecznie silnie połączyć naszego programu ekologicznego i społecznego. Ale nie chodzi o to, by teraz zacząć kopiować radykalną lewicę. Sytuacja wymaga od nas niemało kreatywności oraz unikania pułapki pewnych starych dogmatów, jak choćby wiary, że naprawdę niezwykle błędnie pojmowany lewicowy keynesizm stanowiłby rozwiązanie problemu.

G: Faktycznie niektórzy spośród Zielonych podchodzą krytycznie do pomysłu wprowadzenia Zielonego Nowego Ładu, gdyż uważają go za zbyt keynesowski.

RB: W oczywisty sposób na południu Europy keynesowskie rozumienie Zielonego Nowego Ładu nie zadziała. Gdzie znaleźć publiczne pieniądze, które można by wydać na inwestycje? Tak więc będziemy musieli rozwiązać problem finansowania Zielonego Nowego Ładu. Szukając innych źródeł niż wydatki publiczne. Przykładem może być niemiecki mechanizm finansowania rozwoju energii odnawialnej, taryfę gwarantowaną, której koszty ponoszą konsumenci, albo europejski system handlu emisjami CO2. Wiarygodność Zielonego Nowego Ładu zależy w dużej mierze od tego, czy ludzie uwierzą, że można sfinansować taką strategię. Zatem być może powinnyśmy podkreślać konieczność redukcji szkodliwych dotacji, zwłaszcza wspierających użytkowanie paliw kopalnych.

G: Ale zanim przejdziemy do takich pragmatycznych rozwiązań, czy nie powinniśmy najpierw zmierzyć się z poczuciem niesprawiedliwości, które panuje obecnie w całej Europie?

RB: We wszystkich państwach członkowskich poczucie niesprawiedliwości jest coraz większe. Współczynnik Giniego wzrósł znacząco we wszystkich państwach Unii Europejskiej, także w Niemczech. Można podejść do tego wyzwania w dwojaki sposób. Można zacząć od polityki podatkowej. Niemieccy Zieloni rozwinęli pomysł podatku od własności, który chcemy wprowadzić, jeśli wejdziemy do rządu w przyszłym roku. Ma on przynieść dochody w wysokości 100 mld euro przez kolejne 10 lat. Te pieniądze pochodzić będą od bogatych. Jestem za tym, by ten postulat stał się centrum naszej kampanii wyborczej do Bundestagu w 2013 r.

G: Nawet jeśli członkowie i wyborcy Zielonych mieliby zapłacić ten podatek jako pierwsi?

RB: Cóż, ten podatek obejmie 1% najbogatszych i nie sądzę, by wyborcy Zielonych stanowili część tego 1%. Ale nawet gdyby tak było, upierałbym się, że przeciętni członkowie Zielonych różnią się od ludzi o zbliżonych dochodach, którzy są członkami niemieckich liberałów lub konserwatystów, a to ze względu na bardzo silne społeczne zaangażowanie i poczucie sprawiedliwości, które zresztą bierze górę w całym społeczeństwie. Przywołam tu wyniki sondażu, w którym zapytano ludzi, co jest największym problemem trapiącym Niemcy. Co zaskakujące, liczba respondentów, którzy odpowiedzieli, że są to podziały społeczne, była cztery razy większa pośród wyborców Zielonych niż pośród wyborców socjaldemokracji i dwa razy większa niż pośród wyborców Die Linke. Tak więc w ogóle nie powinniśmy się obawiać uczynienia ze sprawiedliwości podatkowej głównego hasła kampanii.

To, że brakuje nam sprawiedliwego systemu podatkowego w całej Europie, jest używane jako broń przeciwko solidarności. W Niemczech konserwatyści zapytali, dlaczego przeciętny podatnik niemiecki ma wspierać prosperującego dentystę z Grecji, który był na tyle sprytny, by unikać podatków. Wykorzystywano to więc jako szowinistyczny środek do skłócania ludzi. A więc potrzebujemy sprawiedliwego systemu podatkowego nie tylko z perspektywy tworzenia większej równości i szerszego społecznego wkluczania w poszczególnych społeczeństwach, ale także po to, by zwalczać strategię „dziel i rządź”, którą można dostrzec w wielu krajach na północy kontynentu.

G: Być może wszyscy powinniśmy bardziej wspierać powstanie Europy socjalnej…

RB: Rzeczywiście jednym ze strategicznych zaniedbań europejskiej lewicy było odrzucenie propozycji Jacques’a Delors’a, który w momencie tworzenia jednolitego rynku zaproponował również stworzenie unii socjalnej. Każdy miał wrażenie, że lepiej będzie, jeśli pozwoli się na pozostanie przy krajowych mechanizmach i systemach zabezpieczeń społecznych. Ale okazało się, że to był fatalny błąd, nawet jeśli, o ile wiemy, w sondażach Eurostatu przeważa opinia, że szersze systemy opieki społecznej powinny pozostać krajowe. Od święta wiele mówi się o „Europie socjalnej”, ale w dni powszednie nikt nie chce wprowadzać tych słów w życie.

Oczywiście równie wyraźne jest to, że niektóre z tych systemów socjalnych mają lepsze rezultaty. A więc model skandynawski, ogólnie mówiąc, ma lepsze wyniki jeśli chodzi o sprawiedliwość niż systemy kontynentalne, np. w Niemczech czy we Francji. Skoncentrowanie na infrastrukturze publicznej oraz na dobrach publicznych tworzy więcej społecznej sprawiedliwości niż oparcie się jedynie na indywidualnych transferach socjalnych. Ale stworzenie obszernej agendy dla nowej Europy socjalnej będzie niezwykle trudne, zwłaszcza w obecnych kryzysowych warunkach. Dlatego powinniśmy się oprzeć na młodzieży, która jest bardziej mobilna od innych i bardziej skłonna eksperymentować z tym, co nowe. Zaproponowałem więc, by na następnym spotkaniu rady Europejskiej Partii Zielonych skupić się na problemach młodzieży i postarać się wyjść poza konwencjonalne socjaldemokratyczne paplanie o „gwarancjach dla młodzieży”, które de facto nikomu niczego nie gwarantują.

G: Biorąc pod uwagę poziom bezrobocia wśród młodzieży, jaki panuje obecnie w wielu państwach europejskich, wydaje się absolutnie konieczne, byśmy coś wymyślili. Pojawiła się choćby propozycja belgijskiego filozofa Philipa Van Parijsa dotycząca wprowadzenia małego europejskiego dochodu podstawowego.

RB: Zgadzam się z ogólnym wydźwiękiem tego, o czym mówisz, ale waham się co do pomysłu dochodu podstawowego. Gdy przewodniczyłem niemieckim Zielonym, wiele pracowaliśmy nad tą kwestią i w 2007 r. odbyła się konferencja partyjna, która prawie wyłącznie się na tym skupiała.

G: Swoją drogą, to był niezwykle interesujący kongres.

RB: Owszem. Ale doszliśmy do innego rozwiązania tej kwestii. Włączyliśmy pewne pomysły związane z dochodem podstawowym do „strategii gwarancji”, która przede wszystkim skupia się na instytucjach publicznych, a nie na transferach. Nadal uważam, że jest nieco miejsca na koncepcyjną elastyczność, ale jak na razie nie jestem przekonany, czy idea dochodu podstawowego w swojej czystej formie może stanowić solidny fundament w przyszłości. Upierałbym się przy tym, że być może nie powinniśmy być zbyt łapczywi. Dochód podstawowy to jakby stawianie wszystkich pytań dotyczących spójności społecznej w jednym momencie. Naprawdę powinniśmy skoncentrować się bardziej na młodzieży lub na europejskim wymiarze systemów zwalczania bezrobocia. Ten problem był obecny w programie wyborczym niemieckich Zielonych do Parlamentu Europejskiego w 2009 r., i mam nadzieję, że spróbujemy ponownie wypromować go w następnych wyborach, mimo iż klasa pracująca nie podziela spontanicznego zaangażowania w propozycje, które mają wyraźnie solidarnościowy charakter.

Rozmowa ukazała się w „Green European Journal” pt. „Next challenges for the European Greens”. Przeł. Katarzyna Sosnowska.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.