ISSN 2657-9596

Postęp i wojna

Bartłomiej Kozek
26/09/2014

Dwie wiedeńskie wystawy – dwa różne spojrzenia na nowoczesność.

Odległość do Wiednia dzięki nocnym pociągom czy autokarom znacząco się zmniejszyła. Czytanie tego środkowoeuropejskiego miasta, które całą swoją architekturą krzyczy, że było stolicą środkowoeuropejskiego imperium, wydaje się nader przyjemne. Pompa starówki, habsburskich pałaców czy słynnego Ringu – kręgosłupa modernizującego się w II połowie XIX w. miasta – kontrastuje z faktem, że dziś to stolica średniej wielkości państwa.

Sztuka Wielkiej Wojny

Z całej bogatej oferty MuseumsQuartier zdecydowanie nie należy przegapić Leopoldsmuseum. To tu znajdziemy bogatą kolekcję jednego z najważniejszych przedstawicieli wiedeńskiej sztuki przełomu XIX i XX w., Egona Schielego. Artystę tego można było podziwiać również na innej, czasowej wystawie, która trwała do 15 września.

Wiedeńskie muzeum postawiło sobie za cel przedstawienie stanu austriackiej sztuki w czasie I wojny światowej. O obchodach stulecia jej rozpoczęcia zdążyliśmy już zapomnieć (jeśli w ogóle można powiedzieć, że o nich pamiętaliśmy), tym bardziej zatem – szczególnie w obliczu niezbyt wesołych wydarzeń na arenie międzynarodowej – warto odświeżyć sobie pamięć o Wielkiej Wojnie.

Już na samym początku wystawy odwiedzający dostawali obuchem w głowę. Najbardziej przejmujące obrazy wojennego trudu i cierpienia zdecydowano się zaprezentować już w sali wprowadzającej. Obok chronologii wydarzeń zestawione zostały dzieła, których autorzy próbowali w artystyczny sposób przekazać emocje związane z życiem na froncie. Powyginane ciała, anonimowa, idąca na rzeź masa – to tylko niektóre z obrazów, z którymi zostaniemy skonfrontowani.

Szczególną uwagę przykuwały dwa zaproponowane przez kuratorów wątki. Jednym z nich jest wojenna propaganda, w którą wprzężeni byli również artyści. Wpatrując się w plakaty propagandowe, sławiące trud cesarsko-królewskiego żołnierza, trudno nie zauważyć kontrastu między nowoczesną formą a coraz bardziej anachronicznym imperium, którego armia zaliczała więcej porażek niż sukcesów, a tendencje odśrodkowe rosły z roku na rok. Stawiane po wyzwoleniu Lwowa z rąk Rosjan w roku 1915 pomniki austro-węgierskich dowódców szybko okazały się jednymi z ostatnich śladów pozostawianych przez chwiejącą się monarchię.

Monarchię, która niemal do ostatniej chwili starała się udowodnić, że żyje i ma się dobrze. Jeszcze w roku 1917 w Sztokholmie odbyła się wystawa sztuki austriackiej, usiłująca dowieść, że to pokojowy naród pełen pogodnych, ciężko pracujących i cieszących się życiem ludzi. W trybiki machiny propagandowej skierowanej do obywatelek i obywateli państw neutralnych wprowadzone zostały dzieła, które przed wybuchem wojny trudno było podejrzewać o polityczne – czy tym bardziej propagandowe – ambicje. Tak oto życie codzienne i jego artystyczne odzwierciedlenie stało się kolejnym narzędziem prowadzenia wojny.

Z jej skutkami zmagamy się także i dziś. Zmagamy się politycznie – choćby na Bliskim Wschodzie, gdzie wytyczone sztucznie granice stały się zarzewiem niejednego konfliktu. Zmagamy się z pamięcią o niej, jak choćby straumatyzowani radykalnym skurczeniem powierzchni swojego kraju Węgrzy. Zmagają się z nią również artystki i artyści współcześni, usiłujący odwołać się do niej w swych dziełach. Miejsce na ich prace również znalazło się w koncepcji wystawy. Zaprezentowano na niej m.in. wielkoformatowe fotografie z niegdysiejszego frontu włosko-austriackiego. W górzystych terenach trwa proces gojenia się ran, zadanych przyrodzie przez człowieka. W niektórych miejscach uległ on zakończeniu – w innych nadal się nie zakończył, dzięki czemu wciąż możemy dostrzec choćby linię niegdysiejszych okopów.

W drodze do teraźniejszości

Nie tak znowu daleko od Leopoldsmuseum, blisko Karlsplatz, znajdziemy Muzeum Wiednia. Afisze reklamowe zachęcają do odwiedzenia wystawy, poświęconej… Wielkiej Wystawie. Chodzi tu o międzynarodowe targi, które odbyły się w Wiedniu w roku 1873 – po raz pierwszy w mieście innym niż Londyn i Paryż.

Na „Eksperymencie Metropolia”, wystawianym do 28 września, nie dostaniemy jedynie wykładu o samej Wystawie. Temat zdecydowano się potraktować szeroko, prezentując panoramę społeczną i polityczną dynamicznie w owym czasie rozwijającej się stolicy. II połowa XIX wieku przyniosła miastu wielkie zmiany. Zaczęły się odbywać wybory do tamtejszej rady miasta – do głosowania uprawnieni byli z początku jedynie najbogatsi obywatele miasta, obowiązywał wówczas cenzus majątkowy. Władze Wiednia hołdowały ówczesnemu liberalizmowi – w rękach rynku pozostawiały opiekę zdrowotną czy budowę mieszkań, jednocześnie stawiając na imponujące projekty infrastrukturalne.

Na projekty tego typu stawiały również władze państwa, chcące uczynić z miasta stolicę imperium z prawdziwego zdarzenia. Uregulowano Dunaj, zburzono dawne mury miejskie, na ich miejscu stawiając liczne budynki reprezentacyjne – od muzeów, poprzez parlament, na historyzującym, neogotyckim Ratuszu skończywszy. Zamiast z okolicznej rzeki zdecydowano się na czerpanie potrzebnej miastu wody z Alp – olbrzymi projekt wodociągowy zapewnił jej dostawy z miejsca oddalonego od metropolii o przeszło 80 kilometrów.

Wraz z eksplozją kapitalizmu w Austrii w latach 1864-1873 przyszedł ogromny rozwój przedsięwzięć kapitałowych o nierzadko spekulacyjnym charakterze. Bogacili się przemysłowcy, decydujący się na budowę okazałych, miejskich rezydencji. Ring stał się miejscem zamieszkania dla bogatych bankierów, biznesmenów i przedstawicieli wolnych zawodów – miejscem znacznie bardziej mieszczańskim niż szlacheckim. Przedstawiciele biznesu przenikali zresztą do wyższych sfer, co budziło niemało kontrowersji i niechęci wśród dawnej arystokracji.

Wystawa roku 1873 miała być pokazem siły i żywotności zreformowanego, dualistycznego imperium. Tereny wystawiennicze na Praterze imponowały rozmachem. Główna hala wystawiennicza była szczytem możliwości ówczesnej techniki, mającym przyćmić rozmiarem choćby londyński Crystal Palace. Niestety, mimo olbrzymich nadziei przyniosła ona straty finansowe, a jej koszty społeczne – takie jak niska jakość życia ówczesnej klasy robotniczej – okazały się nader wysokie. Pech chciał, że w tym samym roku pękła również finansowa bańka spekulacyjna w Wiedniu, na jakiś czas kończąc okres ekonomicznej prosperity.

Nie da się jednak ukryć, że związane z wystawą emocje były znaczne. Kusiły pawilony egzotycznych krajów, takich jak Japonia czy Turcja. Przyjazd perskiego szacha był prawdziwą sensacją, którą żyły rozkwitające wówczas gazety. Kwitły zresztą nie tylko one – dość wspomnieć rynek miejskich przewodników, przenaczonych dla podróżnych przybywających do austriackiej stolicy koleją. Rodziło się społeczeństwo masowe o coraz bardziej globalnym charakterze.

Dwie strony medalu

Zwiedzanie wspomnianych przed chwilą wystaw polecam właśnie w takiej, niezgodnej z chronologią kolejności. Dlaczego? Często zdarza się nam wpadać w pułapkę myślenia o postępie czy modernizacji w linearnych kategoriach. Ewentualne problemy, napotykane na drodze do lepszego świata, zbywamy jako tryumf pierwotnej dzikości i barbarzyństwa. W optymizmie dotyczącym np. nowych technologii i ich zastosowania przypominamy ludzi II połowy XIX w., zachwyconych niebywałym, dziejącym się na ich oczach postępem.

Tymczasem świat wszechobecnej śmierci na frontach I wojny światowej bez owego postępu nie byłby możliwy. Narzędzia, mające służyć potędze tego czy innego mocarstwa, szybko okazały się również śmiercionośne. Portretujący zakamarki mieszczańskiej duszy artyści stawali do służby propagandzie. Później nierzadko usiłowali zatrzeć ten fakt, tak jak Oskar Kokoschka, który przejawianym w późniejszych latach pacyfizmem maskował fakt, że w czasie wojny współpracował z cesarsko-królewskim urzędem odpowiedzialnym za wykorzystanie sztuki na potrzeby podniesienia morale wojska i społeczeństwa.

Być może paralele między XIX-wiecznymi wystawami światowymi a dzisiejszymi igrzyskami olimpijskimi, albo między gwałtownym wzrostem ludności w Londynie, Paryżu czy Wiedniu przed 150 laty a miastami w Chinach dziś na pierwszy rzut oka mogą wyglądać na naciągane. Być może sytuacja w Europie w roku 2014 nie przypomina wcale tej z 1914. Być może. Warto jednak przypomnieć sobie o tym, gdzie możemy znaleźć źródła nowoczesności. Trzymajmy kciuki za to, by obecny jej etap nie skończył się równie dramatycznie, jak belle époque.

PS Nawet, jeśli nie zdążycie zobaczyć wystawy w Wien Museum – warto będzie tam zajrzeć. Od drugiej połowy października prezentowana w nim będzie ekspozycja poświęcona życiu codziennemu miasta w czasie I wojny światowej. Nie muszę dodawać, że zapowiada się niezwykle ciekawie.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.