Jarosława Gowina gra o tron
W rywalizacji o fotel przewodniczącego Platformy Obywatelskiej ciekawsze od pytania o to, kto wygra jest to, kiedy jeden z kandydatów wyląduje poza partią.
Kiedy Donald Tusk brał na pokład Platformy katolickiego intelektualistę z Krakowa, pewnie nie spodziewał się, jakie będzie miał z nim kłopoty. Bardzo możliwe, że w roku 2005, kiedy Jarosław Gowin został senatorem, jego polityczny temperament i poglądy odpowiadały Tuskowi – dzisiejszemu „trochę socjaldemokracie”, który wówczas właśnie po latach zdecydował się na ślub kościelny.
Nadwiślańska „Żelazna Dama”?
W teorii poglądy Gowina – zarówno światopoglądowe, jak i ekonomiczne – były od dawna znane. W praktyce spora część mediów zdaje się być zaskoczona tym, że poseł z Krakowa jest wielkim piewcą wolnego rynku. Przejawami tego faktu ma być m.in. niedawne głosowanie sejmowe, w którym wraz z posłami Godsonem i Żalkiem wstrzymał się w kwestii zawieszenia tzw. pierwszego progu ostrożnościowego, ograniczającego możliwości prowadzenia antycyklicznej, ekspansywnej polityki budżetowej, ale też rebelia wobec kolejnych rządowych pomysłów na ograniczenie roli OFE. O konieczności „powrotu do korzeni” PO Gowin mówi tak często, że nieprzychylne mu partyjne koleżanki i koledzy czują potrzebę przypomnienia mu, że nie był w gronie założycieli partii i dołączył do niej kilka lat później.
Gra Gowina wydaje się jednak bardziej sprytna, niż odmalowują to medialni kibice spragnieni politycznego mordobicia. To prawda – konserwatywny polityk dostarcza swym oponentom niemało amunicji – od internetowej gry w „przywracanie pamięci” premierowi Tuskowi aż po mruganie okiem do Ruchu Narodowego, który jego zdaniem ma zrzeszać wartościowych ludzi, w tym… jego syna.
Z drugiej strony mamy jednak krótki (14 stron), ale ciekawy dokument programowy „Przedsiębiorczość – Rodzina – Obywatelskość”, którego lektura skłoniła „Puls Biznesu” do obwieszczenia Gowina nową nadzieją udręczonych polskich przedsiębiorców. Podzielony jest on na trzy części. Pierwszą połowę zajmuje tematyka gospodarcza, reszta zaś podzielona jest między postulaty polityki prorodzinnej i dotyczące demokratyzacji polskiego życia publicznego.
W przypadku tego dokumentu Gowin zagrał zdumiewająco powściągliwie. Nie brak w nim postulatów reform, ale żadna z nich nie zmieniłaby w znaczący sposób politycznego kursu Platformy. To o tyle ważna uwaga, że Gowin uwielbia stosować chwytliwe opozycje, malując siebie jako rycerza cnót wolnorynkowych, stojącego vis à vis nawróconego na socjaldemokrację Tuska. Jednak większa część programu, jaki Gowin oferuje członkiniom i członkom PO, mogłaby być bez większego problemu realizowana przez partię o dowolnej politycznej identyfikacji.
Diabeł tkwi w szczegółach
Nie oznacza to oczywiście, że brakuje w nim pomysłów dyskusyjnych, a nawet szkodliwych. Bon wychowawczy jest przykładem próby urynkowienia systemu edukacji. Gowin twierdzi, że da on rodzicom prawdziwy wybór co do sposobów opieki nad dzieckiem, jednocześnie przeciwstawiając go polityce zwiększania dostępności publicznej sieci żłobków i przedszkoli. Jeśli bon ten miałby zastąpić działania na rzecz rozbudowy sieci opiekuńczej, to dla wielu rodziców i ich dzieci wybór mógłby się okazać wyłącznie teoretyczny.
Także pomysł na rozszerzanie wysokości ulgi na dzieci oraz możliwość wykorzystywania jej również do obniżania poziomu płaconych składek ubezpieczenia społecznego, mimo pozornej atrakcyjności, niesie ze sobą zagrożenia, takie jak dalsze powiększanie deficytu publicznego systemu ubezpieczeniowego. Gowin ze swymi torysowskimi poglądami ekonomicznymi nie przełknąłby bardziej progresywnego opodatkowania dochodów osobistych, dziw jednak bierze, że nie pomyślał chociażby o zwiększeniu (np. dwukrotnym) kwoty wolnej od podatku, która mogłaby przynieść poprawę sytuacji gospodarstw domowych, w szczególności tych najuboższych.
Tekst wspomina o problemach rodzin wielodzietnych z kosztami dostępu do usług publicznych, ale jedyne, co proponuje, to wspieranie finansowe samorządów decydujących się na wprowadzenie Karty Dużych Rodzin. Nie znajdziemy tu żadnych uniwersalnych, rozwiązań, które realnie zmniejszyłyby rodzinom koszty życia (jak darmowy transport publiczny dla dzieci i młodzieży do 16 roku życia, upowszechnienie nauki w oparciu o otwarte zasoby edukacyjne w szkołach czy nawet wprowadzenie banalnej zasady, że w wypadku wizyty rodziny z trójką lub większą ilością dzieci w muzeum czy teatrze wystarczy dla całej grupy kupić jeden bilet zwykły).
Życzliwe podejście do pomysłu likwidacji subwencji budżetowej dla partii politycznych w wypadku polityka PO niespecjalnie dziwi – choć to ciekawe, że gdy wiele pomysłów, takich jak wprowadzenie ordynacji mieszanej w wyborach do Sejmu, ilustruje przykładami z innych państw świata, to zapomina, że w większości z nich finansowanie partii ze źródeł publicznych jest standardem. Na plus można mu natomiast zaliczyć poparcie dla obligatoryjnych referendów ogólnokrajowych w przypadku inicjatyw, które zebrały ponad milion podpisów, lokalnych inicjatyw uchwałodawczych oraz budżetów partycypacyjnych
Wolnorynkowy target
Co ciekawe, propozycje gospodarcze Gowina w dużej mierze skupiają się nie na finansowych kosztach prowadzenia działalności gospodarczej, ale na ułatwieniach prawnych, np. zasadzie „milczącej zgody” w wypadku braku odpowiedzi administracji na wniosek obywatela po 60 dniach. Mamy tu do czynienia z paroma chwytliwymi formułkami (jak pomysł, że wprowadzeniu nowego obciążenia administracyjnego towarzyszyć ma zniesienie 2 innych), pragnieniem deregulacji prawa – tak polskiego, jak i europejskiego – a także z dalszym utrudnianiem kontrolowania przestrzegania praw pracowniczych czy standardów ekologicznych w postaci ograniczania rozszerzającej wykładni przepisów, zdaniem Gowina szkodliwych dla przedsiębiorców.
Nie jest oczywiście tak, by wszystkie pomysły z wyborczego programu krakowskiego posła reprezentowały krwiożerczy neoliberalizm. Wspomniana „zasada milczącej zgody” ma swój odpowiednik w prawodawstwie wielu państw europejskich i mogłaby mobilizować administrację do sprawniejszego działania. Odpowiednio długie vacatio legis w sprawach podatkowych zwiększyłoby stabilność prowadzenia biznesu, podobnie jak utrwalona wykładnia przepisów podatkowych. Brak kar za pomyłki niepowodujące strat budżetowych czy zmiana prawa o zamówieniach publicznych tak, by kryterium decydującym przy przetargach nie była wyłącznie cena, również wydają się pomysłami wartymi dyskusji.
Ostatnimi czasy – wbrew narzekaniom ze strony samych zainteresowanych – zainteresowanie przedsiębiorcami ze strony partii na Wiejskiej rośnie. Swój elektorat w tej grupie usiłuje odzyskać Ruch Palikota, krytykując niechęć PO do dyskusji o projektach ekonomicznych Ruchu, ze sztandarową „firmą na próbę” na czele. Nowo powstali Republikanie Przemysława Wiplera stawiają na podobne co Gowin tematy – wolnorynkowe podejście w gospodarce oraz polityce rodzinnej. Nawet chadecki PSL promuje swoje inicjatywy dla biznesu pod hasłem „mniej państwa, więcej wolności”. Ojcowie założyciele ruchu ludowego muszą się przewracać w grobach…
Sanacja Platformy?
Jak wskazują przypomniane przez „Politykę Insight” sondaże, elektorat konserwatywny obyczajowo i zarazem liberalny światopoglądowo to dziś ok. 10% społeczeństwa. Dużo za mało, by PO mogła wyłącznie na jego bazie być partią rządzącą, ale na tyle dużo, by Gowin mógł spróbować tworzyć własną formację. Mało prawdopodobne, by mogła odnieść sukces bez wzięcia na pokład innych, potencjalnie konkurencyjnych środowisk, jak Republikanie czy PJN. Patrząc na zachowanie Gowina podczas wyborów na szefa PO, widać wyraźnie, że swój polityczny kapitał będzie chciał budować na wyrzuceniu go w aurze męczennika za poglądy z szeregów Platformy. Patrząc na przykłady PJN czy Solidarnej Polski, nie wydaje się jednak, by takie polityczne paliwo starczyło na długo. Przykłady innych partii usiłujących znaleźć sobie miejsce między PiS a PO nie nastrajają optymistycznie co do szans ewentualnej nowej formacji.
Czy ewentualne odejście polityków prawego skrzydła PO zmieni coś ważnego w samej Platformie? Mało prawdopodobne. Tusk będzie po ewentualnym wyrzuceniu konkurenta potrzebował narracji osłabiającej znaczenie tego wydarzenia. Wszystko wskazuje na to, że postawił na jedną kartę, licząc na ożywienie gospodarcze pod koniec roku. Nie widać, by interesowało go wykorzystanie jakiejś nowej opowieści, np. zrównoważonego rozwoju, preferować raczej będzie konsekwentne radowanie się z ciepłej wody w kranie. Także na więcej swobód obyczajowych nie ma co liczyć – w partii najpewniej pozostanie większość konserwatywnego skrzydła, więc chociażby na jakkolwiek okrojone związki partnerskie chyba nie ma co liczyć. Jedno wydaje się jednak pewne – polityczna jesień nie będzie nudna.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.