Biznes patrzy naprzód
Marcin Wrzos rozmawia z Bolesławem Rokiem o redefiniowaniu efektywności, potrzebie transparentności i demokratyzacji działalności gospodarczej.
Marcin Wrzos: Współcześnie w biznesie bardzo ważne jest kryterium efektywności. Czy w takiej sytuacji jest miejsce na etykę?
Bolesław Rok: To oczywiście zależy od tego jak się efektywność rozumie. Myślę, że efektywność jest czymś odbieranym pozytywnie. Problem polega na tym, w jaki sposób osiągamy cele i czego ta efektywność dotyczy.
Jeśli chcemy osiągnąć coś za wszelką cenę, to zazwyczaj oznacza to, że redukujemy tzw. koszty niekonieczne – te, z którymi przedsiębiorcy potrafią sobie najłatwiej poradzić. Najłatwiej zwiększać efektywność poprzez zwiększenie poziomu obciążenia pracowników. Pozostałe koszty są mniej więcej stałe, np. materiały kosztują plus minus tyle samo u różnych producentów. Pożądana jest zatem sytuacja gdy mniej osób, za mniej pieniędzy, produkuje więcej.
Dlatego jeśli mówi się w Polsce o restrukturyzacji przedsiębiorstwa, od razu kojarzy się to ze zwolnieniami pracowników czy obniżaniem wynagrodzeń. Nie proponuje się zwiększenia zatrudnienia czy pobudzania kreatywności pracowników. Chodzi o to, by kadra menadżerska i akcjonariusze zarobili jak najwięcej.
MW: Co w tym pojmowaniu efektywności jest nie w porządku?
BR: To bardzo ograniczone rozumienie tego terminu, które często nie tylko narusza zasady etyki i odpowiedzialności społecznej, ale także ducha przepisów prawnych, które mają chronić pracowników.
Myślę, że można efektywność rozumieć jako lepsze wykonywanie zadań, które przed sobą stawiamy – niekoniecznie mniejszym kosztem.
Należy odróżnić efektywność od ekonomiczności. Efektywność to osiąganie założonych celów. Dużo zależy od tego co chcemy osiągnąć. Powinniśmy dążyć w gospodarce do tego, by budować wartość nie tylko finansową, ale również społeczną i ekologiczną – wartość dla interesariuszy.
W Polsce rozumiemy efektywność w dziewiętnastowiecznych kategoriach.
MW: Czy istnieją jakieś skodyfikowane zasady, które musi spełnić firma by móc powiedzieć, że działa w sposób odpowiedzialny społecznie?
BR: Nie ma tu jednoznaczności. Istnieje duża dowolność, jeżeli chodzi o wszelkie ograniczenia, które dobrowolnie nakładają na siebie firmy. Dlatego im mniej regulacji na danym rynku, tym łatwiej wykazywać się społeczną odpowiedzialnością.
W UE jest tendencja, by stopniowo wprowadzać regulacje, np. w zakresie ochrony środowiska dla przemysłu chemicznego, czy norm dotyczących ochrony konsumentów. Powoli zaczynają wchodzić przepisy, które ograniczają dobrowolność i wymuszają na biznesie pewne konkretne działania w istotnych obszarach.
Przykładem może być dyrektywa, uchwalona na jesieni przez Parlament Europejski, która wprowadza obowiązek raportowania pozafinansowego przez wybrane, największe przedsiębiorstwa w danym kraju. W tej chwili transponowana jest ona przez Ministerstwo Finansów do polskiego porządku prawnego. 300-400 największych firm w Polsce będzie musiało raportować w zakresie wskaźników środowiskowych i społecznych za rok 2016. Przyjęta metodologia obejmuje kilkadziesiąt wskaźników.
U podstaw takich działań leży przekonanie, że jeśli firma jest zobowiązana do ujawniania istotnych wskaźników pozafinansowych, to będzie jej zależało na tym by je poprawiać. Jeśli np. liczba niechcianych odejść pracowników jest wysoka i firma jest zobowiązana ujawnić ten wskaźnik, to zrobi wiele na rzecz budowania pozytywnej kultury organizacyjnej, by w następnym okresie sprawozdawczym wskaźnik ten był lepszy.
MW: W 2004 roku przygotował Pan raport na temat odpowiedzialnego biznesu w Polsce. Czy od tego czasu nastąpiły jakieś zmiany?
BR: Otwarcie rynku unijnego doprowadziło do tego, że wiele firm dostosowuje się do sposobów działania swoich partnerów z UE. Jeśli ktoś np. produkuje drewniane meble w Polsce, a chce wziąć udział w przetargu we Francji, to szybko zauważy, że musi realizować standard FSC (Forest Stewardship Council) – certyfikat wskazujący, że drewno pochodzi ze zrównoważonego wyrębu. Dzięki temu dostaje dodatkowe punkty. Zaczyna się interesować tym, w jaki sposób jego dostawcy pozyskują surowiec.
Doprowadziło to do tego, że przemysł papierniczy i drzewny przestały korzystać z dzikiego wyrębu lasów. Choć działania ekologów protestujących przeciwko wycinaniu drzew w Puszczy Białowieskiej przyczyniły się do wzrostu świadomości wielu Polaków, to jednak dopiero system certyfikowania oraz oczekiwania rynku co do zaprzestania korzystania z drewna pochodzącego z lasów pierwotnych mogą doprowadzić do rzeczywistych zmian.
Oczywiście nadal istnieje dziki wyrąb, ma on jednak lokalny charakter. Duże firmy – i ich dostawcy – zaczęły się dostosowywać do norm międzynarodowych.
MW: W ostatnich latach widać pewną zmianę w działalności organizacji pozarządowych. Wcześniej naciskały one na polityków, by uchwalali zgodne z ich oczekiwaniami prawo. Dziś coraz częściej wolą naciskać na konkretne firmy w celu załatwiania konkretnych spraw.
BR: Działalność firm zależy od wielu czynników. Np. duże firmy z szeroko rozumianej branży energetycznej starają się na rządzie wymusić walkę z ograniczeniami klimatycznymi, które chce wprowadzić Komisja Europejska. Ponieważ Skarb Państwa jest akcjonariuszem korporacji węglowych to każdy rząd decyduje się realizować ich interesy.
Ale wiele korporacji z obcym kapitałem, działających w Polsce, również wnosi dużo złych praktyk, np. w zakresie unikania podatków. Jednocześnie niektóre z nich mają naprawdę wysokie (narzucone przez centralę) standardy etyczne, dotyczące chociażby ochrony środowiska. Niezależnie od świadomości polskich menadżerów – a niestety świadomość ekologiczna w tej grupie jest nadal niska – realizują np. bardzo ambitną politykę ograniczania emisyjności.
W przypadku polskich firm, które wyrosły nam przez ostatnie dwadzieścia kilka lat bywa różnie. Wszystko zależy od świadomości właścicieli. Większości z nich nie interesują powszechnie akceptowane już na świecie standardy społecznej odpowiedzialności. Duże zróżnicowanie widać również w zależności od branży.
MW: Firmy coraz częściej dostrzegają potrzebę konsultacji z lokalnymi społecznościami…
BR: Wynika to z trendu, który nazwałbym demokratyzacją. Odbywa się ona na różnych poziomach.
Pracownicy coraz częściej chcą brać udział w podejmowaniu decyzji. W zarządzaniu mówi się o zarządzaniu partycypacyjnym. Kończą się czasy, kiedy to szef decyduje o wszystkim, chociaż model folwarku pańszczyźnianego nadal w Polsce dominuje, szczególnie w małych firmach. Również klienci w coraz większym stopniu chcą brać udział w projektowaniu i doskonaleniu produktów – tutaj zdecydowanie pozytywną rolę odgrywają media społecznościowe.
Generalnie można powiedzieć, że również i obywatele chcą, by usłyszano ich głos. Któż jeszcze pięć lat temu mógł się spodziewać w Polsce czegoś takiego jak budżety partycypacyjne! Na razie jeszcze przeznacza się na nie niewiele pieniędzy. Można jednak moim zdaniem mówić o pewnym pozytywnym kierunku zmian.
Można to dostrzec również na poziomie firm. Zdają sobie one sprawę, że jeśli w proces planowania i dokonywania zmian nie włączy się opinii publicznej, to potem można narazić się na protesty.
Duże firmy w rozwiniętych gospodarczo krajach są tego świadome już od dawna. Realizując różne inwestycje starają się włączać w swoje działania organizacje pozarządowe i już na tym etapie wypracowywać kompromis.
Dla firmy jest to bardzo wygodne, szczególnie że ponoszone koszty społeczne są często niewspółmierne do potencjalnych korzyści biznesowych. Dlatego demokratyzacja w biznesie – oczywiście w ograniczonym zakresie – będzie się w najbliższych latach upowszechniać. Skorzystalibyśmy na tym wszyscy.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.