Emerytura zielonego aktywisty
Senator Bob Brown jest ikoną zielonej polityki w Australii. Urodził się w stanie Nowej Południowej Walii pod koniec II wojny światowej, a w 1972 r. przeprowadził się do Tasmanii. W działalność polityczną i ekologiczną zaangażował się pod wpływem kampanii przeciwko niszczeniu lasów i stawianiu tamy na Rzece Franklina. W 1983 r. został wybrany do parlamentu stanowego Tasmanii, zaś w 1996 r. został senatorem.
Lista osiągnięć Boba Browna odzwierciedla jego prekursorskie podejście do kształtującej się międzynarodowej problematyki ekopolitycznej. Od wylesiania przez kontrolę dostępu do broni palnej, rozprzestrzenianie broni atomowej, prawa aborygenów i mniejszości seksualnych (Bob Brown był pierwszym otwartym gejem w australijskim Senacie – przyp. red.), wolność informacji, sprawiedliwość społeczną, zakaz eksportu węgla aż po walkę o cele redukcji emisji CO2 i podatek węglowy (w końcu przyjęty ku rozpaczy najgorszych trucicieli i prasy Murdocha).
Poznałem Boba na kongresie Globalnych Zielonych w Dakarze wiosną 2012 r. Było to wydarzenie bliskie sercu Australijskich Zielonych, których wsparcie finansowe i nieustające zaangażowanie jest kluczowe dla przetrwania tej wyjątkowej organizacji. Mówił dobitnie o tym, jak ważne dla Zielonych jest bycie prawdziwie międzynarodową rodziną: „Bycie tu, w Senegalu, dodaje ludziom sił dzięki świadomości, że Karta Zielonych, przyjęta w Canberze w 2001 r., istotnie jednoczy nas wszystkich. Dotyczy ona sprawiedliwości społecznej, mądrości ekologicznej, demokracji i pokoju. Być tu i widzieć blisko 500 reprezentantów Zielonych z ponad 70 krajów to nadzwyczajne uczucie. Kosztuje to nas trochę wyrzeczeń, ale jeśli mamy uratować planetę, musimy je znosić i iść dalej!”.
Bob jest niesamowitym mówcą. Nie stracił nic z entuzjazmu i energii, która rozpalała go przez te wszystkie lata: „Traktujemy nas samych jak oddzielonych od biosfery, która nas podtrzymuje, zapominamy, że jesteśmy jej częścią. Ludzkość zbliża się powoli do 10 miliardów jeszcze w tym stuleciu, każdy będzie chciał nadgonić Australię, Japonię, Europę i Stany Zjednoczone. Będziemy potrzebowali dwóch dodatkowych planet”.
Nie ma wielu złudzeń w kwestii przeszkód, jakie trzeba pokonać w pierwszych krokach tworzenia młodych partii Zielonych w kruchych tworzących się demokracjach na świecie, szczególnie w Afryce. Podczas pobytu w Dakarze spotkał niedobitki Partii Zielonych Rwandy, zmuszonej do emigracji po zamordowaniu ich wiceprzewodniczącego Andre Kagwa Rwisereka w 2010 r. Bob zaprzyjaźnił się z ich przywódcą, Frankiem Habinezą, a pomóc w przetrwaniu rwandyjskich Zielonych stało się dla jego partii ważną sprawą. W listopadzie 2012 r. Bob był gościem honorowym w Rwandzie podczas świętowania wyboru lidera i prezentacji programu politycznego w Kigali przez odbudowaną Demokratyczną Partię Zielonych Rwandy.
„Musimy wejść do parlamentu, w instytucje demokracji przedstawicielskiej. Naszym zadaniem jest zmobilizowanie wyborców dzięki działaniom zgodnym z oczywistym zdrowym rozsądkiem. Pracujemy nad tym, aby wyborcy, którzy głosowali już na Zielonych, zrobili to ponownie i przyciągnięciem nowych. Chcemy, by następnym razem powiedzieli «Podoba się nam to, co robią Zieloni», «Niepokoją nas kwestie, które nie mieszczą się w krótkowzrocznym cyklu politycznym»”.
W Australii tak się właśnie dzieje: 1,7 miliona, 13% wyborców zagłosowało ostatnim razem na Zielonych [mowa o 2010 r.; w kolejnych wyborach we wrześniu 2013 r. Australijscy Zieloni zdobyli 8,4% głosów – przyp. red.]. Bob podkreśla: „Naszym zadaniem jest zwiększać ten wynik, aż będziemy mogli rzeczywiście zastąpić «dwie duże» partie. Naszą rolą nie jest sprawianie, że będą lepsze czy bardziej zielone. Chodzi o to, by je zastąpić!”.
W czerwcu 2012 r. Bob Brown zrezygnował z mandatu w Senacie, ale nie z polityki. Założył Fundację Boba Browna. Jego intencją naturalnie nie było spokojne przejście na emeryturę. Aktualnie współpracuje blisko z organizacją Sea Shepherd i aktywistami na rzecz środowiska w zachodniej Australii w walce z planami premiera Colina Barnetta dotyczącymi budowy ogromnego nowego portu i hubu gazowego w Kimberley.
Tamtejsze dziewicze wybrzeże jest domem dla wielorybów, delfinów, żółwi i diugoni. To cenne ekosystemy, które nieuchronnie ucierpią na planowanych inwestycjach. Bob wyjaśnia, o co chodzi w tej walce „Wielką inwestycję gazową można z powodzeniem umieścić w innej lokalizacji, ale nie przeniesie się matecznika wielorybów, tutejszej rdzennej kultury czy śladów dinozaurów sprzed 130 milionów lat”. Podczas gdy Australijczycy zmagają się z bilansem zysków i strat związanych z boomem ekonomicznym opartym na eksploatacji surowców naturalnych, kampania przeciwko inwestycji nastawionej jedynie na zaopatrywanie azjatyckich rynków może okazać się punktem zwrotnym. Także i tym razem Bob Brown działa na pierwszej linii.
Artykuł „Too early retirement” ukazał się w „Green World”. Przeł. Tomasz Szustek.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.