Koronawirus, więzi ekonomiczne i tkanka społeczna
W najbliższych tygodniach liczne więzi zostaną poddane napięciom – zarówno interpersonalne i lokalne, jak gospodarcze i globalne. Do nas należy zadbanie o najważniejsze z nich, a także znalezienie zastępstwa dla tych, na których nie można już polegać.
Pandemia wirusa COVID-19 daje nam intrygujący wgląd w to, jak złożoną siatką powiązań został objęty nasz współczesny świat i jak przehandlowaliśmy odporność na zaburzenia w zamian za gospodarczą efektywność. Oto przykład: w grudniu 2019 r. w Chinach ktoś zachorował, a do marca 2020 r. amerykański przemysł łupkowy znalazł się na krawędzi katastrofy. Jak wygląda łańcuch połączeń między tymi faktami?
– Styczeń 2020: Wybucha epidemia koronawirusa, zmuszając Chiny do wprowadzenia masowej kwarantanny.
– Chiński popyt na ropę naftową gwałtownie spada, bo setki milionów ludzi pozostaje w domu, a niezliczona liczba firm zawiesza działalność.
– 7 marca: Arabia Saudyjska prosi kraje członkowskie OPEC i Rosję o ograniczenie wydobycia ropy naftowej, aby zapobiec spadkowi cen.
– 9 marca: Rosja odmawia, więc Saudyjczycy postanawiają wywołać wojnę cenową, produkując jeszcze więcej ropy i sprzedając ją ze zniżką.
– W rezultacie światowe ceny ropy spadają z 50 USD (17 lutego) do 33 USD (9 marca).
– Równocześnie jasne jest, że w rezultacie wojny cenowej najbardziej ucierpią USA, a nie Rosja. Największy na świecie producent ropy naftowej, USA prawie cały swój spektakularny wzrost produkcji w ostatnich latach zawdzięczają lekkiej ropie z łupków, wydobywanej za pomocą techniki szczelinowania. Ale szczelinowanie jest drogie; nawet gdy ceny były wyższe, przemysł łupkowy z trudem walczył o opłacalność tego niekonwencjonalnego źródła ropy.
– Przy cenie ropy zbliżającej się do 30 USD, a może nawet niższej, nawet najbardziej wydajne firmy szczelinujące, operujące na najlepszym areale, nie są w stanie zadowolić inwestorów. Tak więc dziesiątki krajowych producentów ropy naftowej w USA są skazane na bankructwo (chyba że administracja Trumpa udzieli im finansowego wsparcia).
Co spowodowało uświadomienie sobie tego faktu? Celowe – i prawdopodobnie konieczne – wycofanie się Chin z gospodarczych więzi. Mówi nam to coś użytecznego o systemach usieciowionych: jeśli nie mają wbudowanej dużej nadmiarowości, dowolny węzeł w sieci może wpływać na inne. Jeśli jest to ważny węzeł (Chiny stały się centrum światowej produkcji), może zakłócić działanie całego systemu. Co faktycznie oznaczałaby nadmiarowość? Gdybyśmy wytwarzali więcej naszych produktów lokalnie, nie musielibyśmy polegać tak bardzo na Chinach. Gdybyśmy produkowali więcej naszej energii lokalnie, wówczas nasz system energetyczny prawdopodobnie obejmowałby większą nadmiarowość (dzięki większej liczbie rodzajów źródeł energii), a światowa gospodarka energetyczna byłaby w rezultacie bardziej odporna. Problemy wciąż by się pojawiały, ale byłoby mniej prawdopodobne, że wpłyną na cały system.
A zatem nadmiarowość jest ważna. Zarazem jest jednak wrogiem efektywności ekonomicznej. W ciągu ostatnich kilku dziesięcioleci inżynierowie ekonomiczni, aby zminimalizować koszty magazynowania, stworzyli łańcuchy dostaw na czas, a także wydłużyli łańcuchy dostaw, aby uzyskać dostęp do najtańszej siły roboczej i materiałów. W porządku – wszyscy mają tańsze produkty, a Chiny rozwijały swoją gospodarkę w zawrotnym tempie. Ale co się stanie, gdy wszyscy nagle będą potrzebować maski na twarz N95, gdy międzynarodowe linie zaopatrzenia są nieczynne? Urzędnicy nie mogą po prostu zadzwonić do lokalnej fabryki masek i zamówić nowej partii; ta fabryka prawdopodobnie została zamknięta wiele lat temu.
To tylko jeden ze sposobów, w jaki pandemia koronawirusa zagraża naszej globalnie powiązanej gospodarce – a zarazem usieciowiona gospodarka utrudnia działania na rzecz spowolnienia rozprzestrzeniania się wirusa. Jeśli weźmiemy pod uwagę kolejne powiązania, obraz staje się doprawdy niewesoły. Co się stanie się z branżą turystyczną, jeśli miliony zostaną poddane kwarantannie i nikt nie zechce przebywać w bliskim sąsiedztwie z wieloma obcymi ludźmi? A co z liniami lotniczymi? Z sieciami restauracji i hoteli? Nawet kilka tygodni radykalnie ograniczonej działalności może mieć kluczowe znaczenie dla ich przetrwania.
Dlatego przywódcy rządów i władcy wszechświata finansowego – bankierzy centralni – codziennie łamią sobie głowy, jak sprawić, by to, co obecnie (w Stanach Zjednoczonych) jest jedynie głębokim spadkiem na giełdzie, nie przerodziło się w poważną depresję gospodarczą. Niestety, narzędzia, którymi dysponują, mogą nie odpowiadać zadaniu. A to dlatego, że podstawowy problem (pandemia) nie ma charakteru finansowego. Około 70 procent amerykańskiej gospodarki napędzane jest bezpośrednio przez wydatki konsumentów. Ale wkładanie ludziom pieniędzy do kieszeni – dzięki niższym stopom procentowym czy wydatkom publicznym – nie sprawi, że nagle zdecydują się wybrać na rejs, zarezerwować lot czy choćby pójść w piątek wieczorem na kolację i film.
Ale nie to martwi mnie obecnie najbardziej. Martwi mnie raczej wymiar społeczny epidemii koronawirusa. Kryzysy finansowe są nieuniknione w gospodarce, w której priorytetem jest szybki wzrost wartości dla akcjonariuszy i zysków klasy inwestorów. Co więcej, są one nieuniknione w gospodarce opartej na zasadniczo błędnym rozumieniu rzeczywistości – na milczącym założeniu, że wzrost wydobycia zasobów, wytwarzania przedmiotów i zrzutu odpadów może trwać w nieskończoność na skończonej planecie. Wielu myślicieli ekologicznych zwraca na to uwagę od lat. Ale najbardziej sensowną odpowiedzią na tę sytuację, którą wraz z kolegami zalecamy, jest wzmocnienie odporności lokalnych społeczności. Oznacza to wspieranie lokalnych rolników, producentów, kupców, grup artystycznych i wszelkiego rodzaju organizacji obywatelskich. Zaufanie to waluta, która pozwoli nam przetrwać nadchodzące burze, a zaufanie buduje się w dużej mierze poprzez bezpośrednie interakcje w społecznościach.
Niezbędną reakcją na koronawirusa jest jednak społeczny dystans – to znaczy ograniczenie bezpośrednich kontaktów międzyludzkich. Ponieważ ludzie dobrowolnie wycofują się z publicznych zgromadzeń lub są do tego zmuszani przez regionalne kwarantanny, nieuchronnie wywrze to poważny wpływ na lokalne społeczności religijne i stowarzyszenia artystyczne, a także na lokalne restauracje, targi rolnicze i na kupców. Wydarzenia sportowe i koncerty są anulowane, cierpi także bezpośrednie zaangażowanie społeczeństwa w politykę lokalną i krajową. Pustoszeją systemy transportu publicznego.
Musimy się zastanowić, w jaki sposób podtrzymywać przez najbliższy czas kontakty społeczne. Pandemia nie będzie trwała w nieskończoność: sam wirus może tu zagościć na dobre, ale w ten czy inny sposób on i ludzkość wynegocjują jakieś biologiczne przystosowanie. Najprawdopodobniej ludzie osiągną tzw. odporność populacyjną, być może dzięki szczepionkom. Naszym pilnym zadaniem jest utrzymanie w okresie przejściowym naszych lokalnych społeczności w zdrowiu i dobrej formie.
Oczywiście nadal mamy internet i media społecznościowe. Powinniśmy je wykorzystywać na ile się da, chociaż w „normalnych” czasach często odciągają nas od interakcji twarzą w twarz lub zmniejszają nasze umiejętności społeczne. W obecnej sytuacji te narzędzia mogą nam pomóc nie tylko nadążać za nowościami, ale i podtrzymać kontakt z osobami, na których nam zależy. Słyszałem nawet o innowacyjnych komunitarianach, którzy organizują wideokonferencje z sąsiadami, tak by mogli pozostać w kontakcie. Niestety, nie ma jeszcze aplikacji, która mogłaby pojawić się na rynku rolników, by móc podziwiać produkty, porozmawiać o pogodzie i przynieść do domu kosz świeżych warzyw.
Humor może pomóc w emocjonalnym przetwarzaniu trudnych informacji (choć z tym może być trudno, bo emocje wielu ludzi są dziś kruche). Jest wiele do przetworzenia – nie tylko lęk przed złapaniem koronowirusa czy obawy o wypłacanie emerytur. Czy będziemy zmuszeni odwołać urlopowy wyjazd? Iść na zajęcia z jogi czy zostać w domu? Jak związać koniec z końcem, jeśli z powodu kwarantanny nie będziemy pracować przez parę tygodni? Jak dalece powinniśmy zmienić nasze rutynowe zachowania? Czy moja firma powinna zrobić coś więcej, by chronić pracowników i klientów?
Te i inne pytania podsycają napięcia między małżonkami, rodzicami i dziećmi, współpracownikami oraz pracodawcami i pracownikami. Typowa dla normalności stronniczość postrzegania i mechanizmy zaprzeczania mogą prowadzić do złudnego poczucia bezpieczeństwa, gdy potrzebne są działania, a z drugiej strony – panika może prowadzić do niewłaściwych decyzji i odrzucenia przez przyjaciół i znajomych czyichś uzasadnionych obaw. Jednym z rozwiązań może być zaangażowanie przyjaciół, sąsiadów, współpracowników i krewnych w rozmowy na temat wirusa, aktywne słuchanie wzajemnych obaw i łagodne kierowanie tymi rozmowami w prospołecznym kierunku, który uwzględnia powagę sytuacji i potrzebę zmiany naszych zachowań. Jak na ironię, w tej chwili najbardziej prospołeczne zachowanie to pozostanie w domu… Póki co, poczyńmy zdroworozsądkowe przygotowania: zaopatrzmy się w wystarczającą ilość zapasów, aby przetrwać miesiąc bez wychodzenia z domu, i pomyślmy o tym, jak spędzimy ten czas.
Pamiętajmy: ludzkość przeżyła już epidemie znacznie gorsze niż ta. Moja żona Janet właśnie przekazała mi historyczny smaczek: wygląda na to, że na początku kariery Williama Szekspira jako aktora i scenarzysty, na wniosek Tajnej Rady (23 czerwca 1592 r.), zaniepokojonej epidemią zarazy i możliwością niepokojów społecznych, londyńskie teatry zostały zamknięte. Ale w czerwcu 1594 roku teatry ponownie otwarto, a Szekspir przystąpił do pisania swoich najsłynniejszych sztuk. My też, podobnie jak Will, przez to przejdziemy.
W najbliższych tygodniach liczne więzi zostaną poddane napięciom – zarówno interpersonalne i lokalne, jak gospodarcze i globalne. Do nas należy zadbanie o najważniejsze z nich, a także znalezienie zastępstwa dla tych, na których nie można już polegać. Czego najbardziej potrzebujemy, co najbardziej cenimy? Jak możemy się nawzajem wspierać? Takie pytania możemy sobie dziś zadawać – i prawdopodobnie będziemy mieli w domu dużo czasu, aby je rozważyć.
tłum. Irena Kołodziej
Źródło: Common Dreams
Zdjęcie: Budowa stodoły w Lansing (dziś centrum North York). Toronto, Canada.Ca 1900-1919. Alexander Galbraith. City of Toronto Archives. Ciq Wikimedia
Jeśli podoba Ci się to, co robimy, prosimy, rozważ możliwość wsparcia Zielonych Wiadomości. Tylko dzięki Twojej pomocy będziemy w stanie nadal prowadzić stronę i wydawać papierową wersję naszego pisma.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.