Protestujący wracają do Parku Wolności
W nocy 15/16 listopada, tuż po godzinie 1.00 nowojorska policja zamanifestowała swoją sprawność. Zamknięte zostały pobliskie stacje metra, podobnie jak znajdujący się nieopodal most Brookliński. Nad miejscem akcji krążył policyjny helikopter, w bezpośrednim sąsiedztwie roiło się od uzbrojonych funkcjonariuszy. Największe siły oczywiście zostały skupione w miejscu największego zagrożenia. Policjanci w pełnym rynsztunku, za nimi buldożery. O godzinie 1.20 przystępują do działania, rozpylany jest gaz pieprzowy, w ruch idą pałki. Prasa dostaje zakaz wstępu na teren objęty akcją, zamknięta dla mediów zostaje również przestrzeń powietrzna. Cywilne helikoptery filmujące to wydarzenie muszą zostać wycofane. O tym, że nie są to słowa rzucane na wiatr, przekonuje się reporter „New York Times”, aresztowany za niepodporządkowanie się zaleceniom policji. Pojawiają się niepotwierdzone plotki o policyjnych snajperach porozmieszczanych na dachach budynków…
Akcja podjęta przez nowojorską policję nie była wymierzona w terrorystyczną komórkę. Po drugiej stronie nie stał również uzbrojony i kipiący nienawiścią tłum. Burmistrz Michael Bloomberg postanowił rozprawić się z protestującymi z Occupy Wall Street w parku Zuccotti. W wyniku akcji aresztowano niemal 200 osób: 142 osoby w samym parku i ok. 50-60 w jego pobliżu.
Wśród nich był Ydanis Rodriguez, członek Rady Miejskiej reprezentujący północny Manhattan. Rana na głowie radnego doskonale obrazuje brutalność policji przy pacyfikacji protestujących. Informacje na jej temat na początku były bardzo skąpe, wyeliminowanie obecności prasy i telewizji, odcięcie protestujących od internetu poprzez wyłączenie działających w okolicy hotspotów miało nie tylko uniemożliwić ponowne zorganizowanie się protestującym, ale również uniemożliwić pokazanie opinii publicznej tego, co działo się naprawdę w parku Zuccotti. Można powiedzieć, że skutecznie się to udało. Świata nie obiegły zdjęcia krwawiącego Ydanisa Rodrigueza, nigdzie nie pokazano jak buldożery niszczą „miasteczko” powstałe prawie dwa miesiące wcześniej. Burmistrzowi Bloombergowi, któremu temat mediów nie jest przecież obcy, udało się tego uniknąć.
Batalia między władzami miasta a protestującymi toczyła się nie tylko na ulicach. Bardzo szybko przeniosła się na poziom prawny. Już kilka godzin po usunięciu protestujących z parku sąd nakazał policji i właścicielom parku ponowne ich wpuszczenie. Zezwolił również na ponowne rozbicie przez nich namiotów. W tej sytuacji burmistrz Bloomberg zdecydował się odwołać się do stanowego Sądu Najwyższego. Jego orzeczenie nie było do końca po jego myśli. Sąd zezwolił protestującym na powrót do parku Zuccotti, ale nie zgodził się na rozbijanie namiotów, instalację generatorów itp. Oznacza to, że musi się zmienić forma dotychczasowych protestów. Stanowy Sąd Najwyższy nie zgodził się z tym, że ten zakaz jest sprzeczny z Pierwszą Poprawką. Stwierdził, że nie pozwala ona na nieograniczone okupowanie parku. W ten sposób częściowo uznał argumenty burmistrza Bloomberga, który uzasadniał podjętą akcję prawem do korzystania z parku dla wszystkich zainteresowanych, które jego zdaniem protestujący ograniczali.
Amerykańscy „Oburzeni” będą więc mogli wrócić do swojej kolebki. Decyzja sądu rodzi jednak szereg zagrożeń. Okazuje się, że zakres „prawa do spokojnych zgromadzeń” gwarantowanych przez Pierwszą Poprawkę może może być zawężany w zależności od sytuacji. W Nowym Jorku okazało się, że prawo do użytkowania publicznej przestrzeni, jaką jest park, jest ważniejsze od wolności zgromadzeń. We wcale nie tak odległej przyszłości można sobie wyobrazić sytuację, w której odmawia się prawa do demonstracji na ulicach miasta w uwagi na możliwość naruszenia prawa do przemieszczania się nimi jego mieszkańców. Decyzja stanowego Sądu Najwyższego może być bardzo szkodliwym precedensem, który może źle służyć amerykańskiej demokracji.
Nie wiem, czy zdaje sobie z tego sprawę burmistrz Bloomberg. Mam wrażenie, że jego decyzja wynikała z frustracji. Nie wiedział, jak rozwiązać problem protestujących i wybrał najgorzej, jak mógł. Decydując się na rozwiązanie siłowe, być może nawet formalnie nie złamał prawa, trudno jednak uznać je za zgodne z demokratycznymi wartościami. Protesty w parku Zuccotti nawiązują w swej formie do tych, jakie miały niedawno miejsce w północnej Afryce. W naszej części Europy również jest ona popularna. Ostatnio w sposób spektakularny zademonstrowano ten sposób protestu na Ukrainie podczas pomarańczowej rewolucji. Niestety okazuje się, że to co było udziałem ludzi na Placu Tahrir, nie może mieć miejsca w Nowym Yorku. Uciążliwość protestów w parku Zuccotti była przecież nie „do zaakceptowania”. Jak uzasadniał nowojorski ratusz, fatalne warunki sanitarne groziły epidemią, a okoliczny drobny biznes ponosił dotkliwe straty.
Obserwacja ostatnich wydarzeń z całą pewnością przynosi dużo zadowolenia wszystkim reżimom autorytarnym, teraz będą mogli skuteczniej walczyć z myślącymi inaczej we własnych krajach. W wydarzeniach z 15 listopada napawa optymizmem tylko fakt, że człowiekowi reprezentującemu 1% nie udało się pokonać tych, którzy upominają się o prawa pozostałych 99% obywateli. Protest będzie trwał dalej.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.