Media i demokracja w „atomowym państwie”
Po 20 latach od wolnych wyborów mamy nadal wątłą demokrację; przykładem tej słabości jest zachowanie opozycji i mediów wobec wprowadzanego przez obecny rząd programu energetyki jądrowej w Polsce.
W grudniu 2008 premier Tusk ogłosił nagle decyzję o budowie w Polsce elektrowni atomowych. Partie opozycyjne przyjęły ten fakt całkowicie biernie; wyjątkiem są jedynie pozaparlamentarni i słabo słyszalni Zieloni, którzy od początku zabierają głos i są przeciwni elektrowniom jądrowym. Środowiska aktywnie przeciwne energetyce jądrowej, to – obok Zielonych – organizacje ekologiczne, Koalicja Antynuklearna, Koalicja Klimatyczna oraz grupy aktywizujące się w miejscach lokalizacji EJ jak Darłowo czy Klempicz.
Działanie władz w tej sprawie wygląda na nieco chaotyczne. Z jednej strony mówi się, że decyzja jeszcze nie zapadła i że dopiero po przyjęciu przez sejm ustaw i Polskiego Programu Energetyki Jądrowej proces się uruchomi. Z drugiej strony jednak zaplanowano i konsekwentnie wpisuje się do budżetu ponad 700 mln zł niezbędnych wydatków z kieszeni podatników na start i otoczenie tego programu, w tym 27 mln zł na propagandę – przekonywanie społeczeństwa do atomu. Pomimo propagandy budującej wizerunek nowoczesnej technologii, bezpieczeństwa, taniości i niezbędności atomu, nadal ok. ponad 40 proc. społeczeństwa go nie chce.
Ciekawe jest prześledzenie od początku stosunku mediów do atomowych planów rządu: Natomiast główne media zachowują się, jakby chodziło o decyzję oczywistą; nie zadają wnikliwych pytań, nie zamieszczają krytycznych analiz, nawet głębszych komentarzy. główne dzienniki i tygodniki nie zamieszczały niemal w ogóle głosów sceptycznych. przeciwnie, wpisywały się w rządowy chór głosów o „niezbędności EJ”. Wyjątkami były chyba tylko: bezpłatny dziennik Metro oraz Przegląd Tygodniowy.
Po katastrofie w Fukushimie w polityce opozycji jakby coś drgnęło: liderzy SLD, namówieni przez Dariusza Szweda, przewodniczącego Zielonych, ogłosili publicznie postulat debaty o atomie i przeprowadzenia referendum; choć jest on niewątpliwie dyktowany koniunkturą polityczną, przewodniczący Napieralski podnosi publicznie ważne merytoryczne argumenty przeciwko atomowi. To jeszcze nie debata, ale może już jej pierwsze zwiastuny.
A jak reagują na kryzys japoński główne media? Niby są pewne zmiany: „Rzeczpospolita” zaczyna zamieszczać pojedyncze głosy przeciwników atomu, opiniotwórcze radio TOK FM oraz telewizje, w tym publiczne, prezentują już także opinie bardziej zróżnicowane. Madia relacjonują obszernie katastrofę i jej skutki. Ale bardzo często te obrazy są opatrywane uspokajającymi opiniami lobbystów-atomistów a opinia przeciwników atomu w Polsce jest nadal spychana na zupełny margines. Dysonans między „polityką informacyjną” a tym, co widzimy, jest coraz bardziej rażący: wybuchający wodór rozsadza budynki reaktorów, helikoptery leją na przegrzewające się rdzenie wodę, która następnie wraz radionuklidami odparowuje lub spływa do oceanu, a na tym tle profesor Turski mówi: „atom to najbezpieczniejsza technologia”.
Wiemy dziś, że nawet stojący w czołówce technologicznej świata Japończycy przez wiele miesięcy nie będą mogli uporać się z opanowaniem tej katastrofy, a dekontaminacja środowiska i zabezpieczenie napromieniowanych ruin i okolic tej elektrowni potrwa wiele dziesiątek lat. Tymczasem w Polsce ma miejsce świadoma polityka bagatelizowania przez rząd katastrofy w Japonii w celu podtrzymania propagandy o konieczności budowy energetyki jądrowej w Polsce.
Powtarza to rząd, ale też wpisują się w tę politykę główne media, od których należałoby oczekiwać rzetelnych informacji, bardziej bezstronnych analiz i komentarzy. Jest to ewidentny wyraz słabości demokracji i mediów, które winny stać na straży wolności informacji i jakości demokracji. Bez wolnej informacji demokracja karleje. Skuteczność lobby proatomowego, a być może także osobiste przekonanie redaktorów, co jest dla Polski ważne, decyduje o swoistej autocenzurze pod hasłem „to pechowy wypadek, nie siejmy paniki, bo zablokujemy polskie elektrownie jądrowe”. Przez taką postawę debata publiczna w mediach nie istnieje, praktycznie trwa monolog zwolenników atomu.
Jak wyglądamy na tle mediów zachodnich? Oto pobieżna analiza mediów, jaką zrobiłem 26 i 27 marca (a więc 2 tygodnie po katastrofie) przeglądając na lotnisku w Monachium dostępne gazety niemiecko- i anglojęzyczne; „Gazeta Wyborcza” w ten weekend zamieszcza tylko na 8 stronie artykuł Fukushima wciąż groźna (jedna trzecia strony). W tym czasie:
- „International Herald Tribune” – na pierwszej stronie dwa artykuły: Japanese encourage a broader evacuation i E.U. decides to test its reactor oraz na str. 8 dwa kolejne: Radiation thwarts tally of damage i China puts limits on Japanese import.
- „Sueddeutsche Zeitung” – na pierwszej stronie: Lage in Fukushima verschlechtert sich (cd. na str. 8); str. 5: na pół strony fotografie siedmiu najstarszych reaktorów w Niemczech oraz tekst Wie das Moratorium der Bundesregierung auf immer mehr Kraftwerke ausgewietet kurde; str. 8 w całości poświęcona Fukushimie, trzy artykuły: Strand, Palmen, Angst, dalej Verstraltes Trinkwasser oraz Stresstests ohne Stress; felietony na całą str. 13; Nuklearer Zwiespalt oraz Schluss ins Rehauge; cześć gospodarcza: str. 28: artykuł Angst vor den Strahlen.
- „Die Welt” – na pierwszej stronie dwa teksty: Abmarsch der verstrahlten Arbieter oraz Nuclear Boy hat Bauchweh; str. 8 cała: Plutonium im Salzmantel oraz Wenn Luxushotels Obdachlose aufnehmen; na str. 15 w dziale gospodarczym duża analiza o nas (!): Polen will die Unabhaengigkeit – Das Land setz auf Flussiggas una Atomkraft.
Czy widać już różnicę podejścia?
W Polsce media, zamiast przekazywać informacje w sposób zróżnicowany i wielostronny, zajmują się „polityką informacyjną”: selekcjonują wiadomości i nie dopuszczają głosów przeciwnych atomowi, nawet jeśli byłyby to pogłębione, profesjonalne analizy.
A byłoby kogo poprosić o takie analizy: zakładając nawet, że media mają ograniczone zaufanie do organizacjach pozarządowych (choć niby czemu?), mogłyby skorzystać z wiedzy wybitnych naukowców, jak – wymienię tylko przykładowo – prof. Jan Popczyk, prof. Maciej Nowicki, prof. Władysław Mielczarski, prof. Ludwik Tomiałojć… Dlaczego media nie sięgają do tej wiedzy?
Należy ponowić pytanie o jakość naszej demokracji, jeśli program za minimum 120 mld zł, z nieznanym udziałem subwencji publicznej, przechodzi bez publicznej debaty i bez analizy alternatyw. Spytam: czym różni ewidentnie polityczna decyzja premiera Tuska z 2008 r. o budowie elektrowni atomowych od podobnej decyzji gen. Jaruzelskiego o budowie Żarnowca w stanie wojennym w 1982 roku? Wówczas media były zakneblowane. A co je tłumaczy dziś?
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.